RECENZJA: Squid “Cowards” (2025) (#1564)

Brytyjska formacja Squid dowodzona przez ekspresyjnego Olliego Judge’a nie należy do zespołów, które wyprzedawałyby wielkie areny czy wprowadzały swoje kolejne albumy na listy bestsellerów. W ich przypadku to nie liczby zwracają uwagę, ale jakość nagrań. Z każdą kolejną płytą formacja udowadnia, że jest w stanie być jeszcze lepsza i bardziej ekscytująca. Do trzech razy sztuka? Czy “Cowards” jest raczej tym krążkiem, który zachwiał posadami zbudowanej przez Squid twierdzy?

Niby grupa określa się mianem tchórzy (cowards), lecz przygotowane przez nich kompozycje są, jak opisuje je lider formacji, mrocznymi baśniami dla ludzi o mocnych nerwach. Zainspirowany licznymi podróżami i literaturą zespół w swoich premierowych nagraniach postanowił zmierzyć się z tematyką kanibalizmu, zgrai socjopatów czy morderstw. Stylistycznie Squid dawno nie byli tak daleko od post punku.

Melodyjka jak z gry video i historia człowieka, który najchętniej wybiera ludzkie mięso – piosenka “Crispy Skin” otwierająca album “Cowards” ma w sobie coś przebojowego (ach te syntezatory!), ale jednocześnie niepokojącego, gdy muzyka na dłuższą chwilę cichnie, a my zostajemy sam na sam z mruczącym Olliem. Kolejny utwór, inspirowany Japonią kawałek “Building 650”, to wzbogacana smyczkami krautrockowa opowieść o psychopacie podpalającym jeden z budynków. W gęstym, psychodelicznym sosie Squid nurkują w “Blood on the Boulders” – zaaranżowanej początkowo na pianino piosence, która rozkręca się i przeobraża w jazgotliwy, krzykliwy i bardzo hałaśliwy numer. Leciutko łagodzi ją kobiecy wokal, który przewija się w tle. Na podobnym wokalnym patencie bazuje “Cro-Magnon Man”, które jednak jest utworem pozbawionym aż takich zmian. Od początku do końca trzyma się bowiem aranżacji łączącej elementy psychodelicznych klimatów lat 70. z futurystycznymi dźwiękami. Kosmicznie wybrzmiewa glitchowo-post punkowe “Showtime!”, zaś zamykająca krążek trwająca przeszło osiem minut piosenka “Well Met (Fingers Through the Fence)” jest istną squidową operą na chórek, dęciaki, ambientowe i folkowe brzmienia. Zespół wskoczył na zupełnie nowy poziom tym nagraniem.

Niesamowicie prezentuje się trzymająca w napięciu kompozycja tytułowa, w której bogactwo dźwięków w tle kontrastuje ze spokojnym, niewzruszonym śpiewem Judge’a. Wytworem balladopodobnym jest przestrzenny, zahaczający o folk utwór “Fieldworks I”. Jego druga część, “Fieldworks II”, także bazuje na akustycznej gitarze, lecz szybko nabiera podniosłego wyrazu.

Trzeci studyjny album zespołu Squid trzyma poziom swoich dwóch poprzedników. O ile jednak na debiucie, “Bright Green Field”, grupa stawiała na sporą przebojowość, na “Cowards” zmienia front i eksperymentuje, ile się da. Wszystko to jednak w obrębie ich strefy komfortu, stąd wiele tu rockowych, elektronicznych czy folkowych inspiracji. To nie jest prosta płyta. To nie są kompozycje, które usłyszeć moglibyśmy w radiu. To raczej zbiór nagrań, do których form nie warto się przyzwyczajać i które lepiej wysłuchać do końca, bo potrafią nagle zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Za te niespodzianki lubię Squid.

Warto: Blood on the Boulders & Building 650 & Cowards

______________

Bright Green Field ♣ O Monolith

Autor

Zuzanna Janicka

Rocznik '94. Dziewczyna, która najbardziej na świecie kocha muzykę. Nie straszny jej (prawie) żaden gatunek, ale najbardziej lubi sięgać po r&b z lat 90. oraz indie/alt rocka. The-Rockferry prowadzi od 2010 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *