RECENZJA: Squid “Bright Green Field” (2021) (#1316)

Zrodzona z fascynacji niemieckim krautrockiem i jedną z jego największych legend – zespołem Neu! – brytyjska kapela Squid być może długo nie zaprezentowałaby debiutanckiej płyty, gdyby nie lockdown, który zablokował jej możliwość koncertowania z materiałem z epki “Town Centre” i pojedynczymi singlami. W połowie 2021 roku dowodzona przez perkusistę Olliego Judge’a grupa gotowa była na premierę “Bright Green Field”.


Squid zwrócili na siebie uwagę wytwórni Warp, która zdecydowała się podpisać z zespołem kontrakt. Był to krok dość niezwykły, jeśli weźmiemy pod uwagę muzykę, która zazwyczaj przenika do słuchaczy pod szyldem tego labelu. IDM, eksperymentalna elektronika czy techno tworzone na przestrzeni lat przez takich artystów jak Aphex Twin, Yvesa Tumora czy Briana Eno nie są tym, z czym kojarzyć można Squid. Brytyjska formacja ma raczej ambicje zatrzeć granice między artystycznym rockiem a punkiem. I robi to w świetnym stylu.

Abstrakcyjne interlude “Resolution Square” nie przygotowuje na to, co ma za chwilę nadejść. Pierwsza pełnoprawna piosenka na krążku, “G.S.K.”, zaintrygowała mnie od pierwszego spotkania. Ten eksperymentalny, punk rockowy numer o jazzowych zapędach zaśpiewany przez Olliego Judge’a krystalicznym, mocnym, choć chwilami nieco obłąkanym głosem natychmiastowo wpada w ucho. I gdy wydawać by się mogło, że “Bright Green Field” będzie właśnie taką piosenkową płytą, kapela wyskakuje z trzema pod rząd monumentalnymi, długimi utworami. Pierwszym z nich jest przeszło ośmiominutowe, ociekające szaleństwem “Narrator” o niezłej aranżacji balansującej na granicy funk i rytmicznego post rocka. O minutę krótsze “Boy Racers” uderza w dance-punk rockowe klimaty przechodzące niespodziewanie w industrialne granie, przenikające w psychodeliczne, synth rockowe “Paddling” o chłodnej atmosferze. Także i na zakończenie Squid proponują nam coś dłuższego, jakby nie spieszyli się, by się z nami rozstawać. Żywiołowe “Pamphlets” jest kompozycją równą i inspirującą się space rockiem.

Równie ciekawe muzyczne sztuczki zespół potrafi ubierać w krótsze formy. Plumkające, smyczkowo-trąbkowe “Documentary Filmmaker” sprawia wrażenie kompozycji z lat 30., którą grupa postanowiła się pobawić. Alt rockowe “2010” o rozwarstwionych wokalach uchodzić zaś może za zaginione nagranie z katalogu Radiohead, podczas gdy w rozpędzonym elektro-rockowym “Peel St.” Ollie skacze po emocjach – raz jest rozzłoszczony, innym razem chłodnie obojętny. Świetnie brzmi hipnotyczne, akcentujące grę bębnów “Global Groove” o niepokojącym, lekko nawet złowrogim klimacie.

Zewsząd się słyszy, iż rock is dead, a na scenie nie pojawiają się zespoły coś więcej sobą reprezentujące. Brytyjczycy z grupy Squid wprawdzie czyściutkiego rocka dla nas nie grają, lecz elementy tego gatunku śmiało miksują z punkiem, krautrockiem, syntezatorowymi dźwiękami czy nawet jazzem. Efekt, płyta “Bright Green Field”, jest przerysowany, teatralny, a do tego gorączkowy i maniakalny, co tylko podkreślają pesymistyczne teksty wbijające szpilę współczesnemu społeczeństwu. Debiut, o którym powinno być głośniej.

Warto: G.S.K. & Global Groove

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *