#1040 Halsey “Manic” (2020)

Jej poprzednia płyta przybierała formę nowoczesnego musicalu opartego na historii “Romea i Julii”. Z tą różnicą, iż amerykańska wokalistka Halsey to postać Julii postawiła na pierwszym planie, opowiadając nam o skomplikowanym – pod względem miłosno-emocjonalnym – życiu młodej dziewczyny. Na wydanym przed paroma tygodniami albumie “Manic” artystka znów postanowiła skupić się na sobie. Zaprosiła znanych przyjaciół i zanurkowała wgłąb własnych myśli i wspomnień.

Rozpoczęcie płyty ma w sobie coś niezwykłego, choć kompozycja nosząca tytuł “Ashley” (prawdziwe imię Halsey) nie jest niczym więcej jak stonowanym pop-r&b skrzyżowanym z bardziej emocjonalnym refrenem. Słuchając jej odnoszę wrażenie, że wokalistka chętniej niż wcześniej chce wpuścić nas do swojego świata. Większe wrażenie robi jednak urocze “Clementine”, które już dzierży tytuł mojej ulubionej piosenki w dyskografii Amerykanki. Minimalistyczna produkcja zaskakuje ponakładanymi na siebie wokalami artystki. Podobnymi w swojej aranżacyjnej skromności balladami są budowane przez dźwięki pianina i skrzypiec “Forever… (Is a Long Time)” (warto dotrwać do końca, bo dostajemy mały dźwiękowy plot twist) oraz baśniowe “More”. Swoją spokojniejszą stronę Halsey pokazuje także w nieprzekombinowanym “I HATE EVERYBODY”, które wyszło spod ręki Finneasa – brata Billie Eilish. Gdyby Halsey stonowała swój wokal i śpiewała, jakby wszystko miała gdzieś, kompozycja nie różniłaby się niczym od dokonań nastoletniej sensacji zeszłego roku. Nieprzesadnie żywiołowymi nagraniami są także gitarowe “929” oraz akustyczne, kojarzące mi się z country popem Lady Gagi “Finally // Beautiful Stranger” – już za sam nostalgiczny klimat ten drugi utwór ma u mnie dużego plusa.

Takich odwołań do zabarwionego czy to country czy rockiem popu znajdziemy tu jeszcze kilka. Przede wszystkim warto zerknąć na… interlude’a. Aż szkoda, że z perkusyjnego “Alanis’ Interlude” (tak, Alanis Morissette) i nastrojowego, zerkającego na lata 60. “Dominic’s Interlude” nie wykombinowano ciut dłuższych piosenek. Swoje zainteresowanie country (spokojnie, ten gatunek jest u niej tylko bazą do eksperymentowania z nowocześniejszymi brzmieniami) Halsey okazuje w to przyspieszającym, to zwalniającym “Graveyard” oraz wpadającym w ucho “You Should Be Sad”, w którym rozprawia się ze swoim ex. Coś mi się wydaje, że gdy raper G-Eazy pierwszy raz usłyszał ten numer, zrobił się czerwony (you’re not half the man you think that you are auć!). Samą siebie artystka przechodzi jednak w “3am”. Pop rockowy kawałek dla emo dzieciaków przenosi nas w czasie do lat dwutysięcznych, będąc utworem, po który ręce wyciągnęłaby Avril Lavigne.

Pozostałe utwory to w zasadzie kompozycje, które pasują do całości, ale nie robią na mnie większego wrażenia. Należą chociażby do nich mainstreamowe “Without You”, popowo-rhythm’and’bluesowe “Still Learning” oraz niczym nie przykuwające mojej uwagi “Killing Boys”.

Płyta “Manic” jest taka, jak zapowiadała ją sama Halsey – it’s fucking everything. Artystka wyszła ze swojej strefy komfortu (pop-r&b-elektro) i zaczerpnęła inspiracje z takich gatunków jak country czy rock. Raz z lepszym efektem, raz gorszym, ale przynajmniej z takim skutkiem, iż jej piosenki słuchane jedna po drugiej przestały zlewać się w jedno. “Manic” jest pierwszym krążkiem wokalistki, który faktycznie w całości nieźle wchodzi. Wątpię, by Halsey swoją tegoroczną twórczością wywoła jakieś muzyczne trzęsienie ziemi, ale te wstrząsy zafundowała sobie na poziomie swojej psychiki. Nieźle wypadają tu bowiem teksty, w których Amerykanka jest szczera sama ze sobą i próbuje być swą własną terapeutką.

Warto: Clementine & Finally // Beautiful Stranger

3 Replies to “#1040 Halsey “Manic” (2020)”

  1. Muzyka Halsey nigdy mnie nie interesowała. “Clementine” i “929” są spoko, ale nie na tyle, bym pamiętała o nich za 10 minut.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  2. Sięgnąłem po “Manic” kilka tygodni temu, ale nawet zaskakująca obecność Alanis nie zatrzymała mnie na dłużej. Ten rodzaj popu, który Halsey proponuje jest dla mnie dosyć krótkotrwały, w sensie, że w czasie przesłuchiwania szybko zaczynam zmieniać utwory i robię się niecierpliwy. Gdybym już musiał wybierać, zdecydowałbym się jednak na nowy album Keshy, bo coś mi z niego jednak w głowie zostało 😉

  3. Warszawa niedawno została zalana plakatami promującymi Manic, więc z czystej ciekawości zabrałam się za przesłuchanie tego albumu. Jak na razie też nie poczułam tego trzęsienia ziemi, o którym piszesz. Może to kwestia osłuchania, a może po prostu trzeba mieć nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

Odpowiedz na „YoudeetahAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *