#1186 Lana Del Rey “Chemtrails Over The Country Club” (2021)

W październiku 2011 roku świat usłyszał “Video Games” i natychmiast oszalał na punkcie tajemniczej Lany Del Rey, której życie osobiste okazało się nie mniej wymyślne niż sam sceniczny pseudonim. Mija dekada, a wszystkie grzeszki są amerykańskiej wokalistce z miejsca wybaczane, a ona sama stała się artystką, w której najbardziej elektryzuje nas muzyka. Nieco ponad półtora roku od ukazania się poprzedniego krążka Lana ma dla nas nowe wydawnictwo.

“Norman Fucking Rockwell” z 2019 roku wyznaczył nowy kierunek w karierze Amerykanki. Po nieudanym i średnio przekonującym “Lust for Life”, na którym wokalistka chciała udowodnić, że trzyma rękę na pulsie, przyszła pora na brzmienia prostsze oraz przywracające do łask folk i psychodeliczne oblicze popu inspirowane latami 60. i 70.. Album jest naprawdę znakomity i dla mnie wciąż pozostaje del rey’owym opus magnum. “Chemtrails Over the Country Club” kontynuuje zatapianie się w tej stylistyce, choć jest jeszcze bardziej minimalistycznie, ale jaśniejsze i nie tak smutne.

Dwie pierwsze piosenki rozpoczynające album nieco mnie przestraszyły. Wymęczone, zaśpiewane przez Lanę falsetem “White Dress” jest zmarnowaną opowieścią o czasach, gdy nikt o Del Rey nie słyszał. Letnie nagranie tytułowe wydaje się być zaś przekombinowane. Gdy jednak przebrnęłam przez te dwa potworki, pozytywnie się zaskoczyłam. Reszta nagrań to Lana, która bardzo mi się podoba.

Całkiem spora liczba numerów (jak na jedenastotrackowe wydawnictwo) już zameldowała się w gronie moich ulubionych kompozycji wokalistki. Listę otwiera odurzające, delikatnie wykorzystujące auto tune “Tulsa Jesus Freak”, a za nim plasuje się akustyczne, przestrzenne “Yosemite” będące ujmującą folkową balladą o miłości, która potrafi wytrzymać próbę czasu. Uwielbiam także takie utwory jak “Not All Who Wonder Are Lost”, “Wild at Heart” i “Dark But Just a Game”. Pierwsza z piosenek nie obiega od wspomnianego “Yosemite” prezentując jednak jeszcze surowsze, gitarowe brzmienie osadzone w klimatach americany. Łagodnie prowadzące nas do – jak na standardy tej płyty – przebojowego refrenu “Wild at Heart” jest country rockową, romantyczną poezją. Kołyszące, duszne “Dark But Just a Game” jest zaś jednym z wyrazistszych momentów albumu kuszącym elektronicznymi wstawkami.

Czym jeszcze Lana Del Rey częstuje nas na “Chemtrails Over the Country Club”? Otrzymujemy chociażby nieskomplikowaną, folkowo-popową balladę “Let Me Love You Like a Woman”, której nostalgiczna atmosfera przywołuje na myśl erę “Norman Fucking Rockwell”. Jeszcze sentymentalniej robi się w amerykańskim do szpiku kości (końcówka!) “Dance Till We Die”, którym to artystka składa hołd takim legendom jak Stevie Nicks czy Joan Baez. Dla Joni Mitchell ma coś specjalnego – cover “For Free”, w którym wspomagają ją Weyes Blood i Zella Day. Inna wokalistka, Nikki Lane, udziela się w krótkim, surowym “Breaking Up Slowly” z pogrywającymi w tle elektrycznymi gitarami.

“Chemtrails Over the Country Club” jest kolejnym albumem, którym Lana Del Rey daje nam do zrozumienia, że nie ma ochoty na zostanie pop gwiazdą. Jej muzyka jest cudownie niemodna, a sama wokalistka tylko utwierdza nas w przekonaniu, iż jest wspaniałą spadkobierczynią melodii zahaczających o minione dekady. Jej nowa płyta nie przebija jednak emocjonalnego “Normana”, ale pokazuje nam Del Rey ze spokojniejszej, jakby pogodzonej ze sobą strony.

Warto: Tulsa Jesus Freak & Yosemite

_____________

Born to DieParadise EPUltraviolenceHoneymoonLust for LifeNorman Fucking Rockwell

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *