#472 Lana Del Rey “Ultraviolence” (2014)

Dobrze pamiętam kontrowersje, jakie towarzyszyły pojawieniu się Lany Del Rey w muzycznym gwiazdozbiorze. Wtargnęła na scenę (cudowną!) piosenką “Video Games” i z miejsca poddana została dogłębnej analizie. Internauci dokopali się do jej poprzednich utworów (jeszcze nagrywanych pod innym pseudonimem). Inni starali się udowodnić, że opowieści o biednym dzieciństwie to zwykłe kłamstwo, mistyfikacja, a za sukcesem Del Rey stoi wytwórnia płytowa, która wykorzystała moment, kiedy ludzie są zmęczeni agresywną elektroniką i zatęsknili za czymś spokojniejszym. Dla wielu fałszywy był również image Lany. O jej ustach krążą już legendy. Dziś od jej dmuchanych (czy też nie) warg ważniejsze jest to, co się z nich wydobywa.

“Ultraviolence”, bo taki tytuł nosi druga studyjna płyta Lany, jest następcą wydanego na początku 2012 roku krążka “Born to Die”. Debiutancki album artystki swego czasu robił na mnie ogromne wrażenie. Były dni, kiedy nie słuchałam niczego innego. Dziś emocje, jakie towarzyszyły mi sięgając po takie kawałki jak “Summertime Sadness” czy “National Anthem”, już opadły. Mimo wszystko “Born to Die” jest płytą na wysokim poziomie. Lana zawiesiła sobie poprzeczkę niezwykle wysoko. Nagrać pierwszy album jest ponoć łatwo. Dużo trudniejszym zadaniem jest zaprezentować potem materiał nie tylko lepszy, ale i ciekawszy i bardziej intrygujący. Przyprawiający o ciarki. Nie wiem jak, ale Lanie się to udało.

Nad nowymi utworami artystka współpracowała z Danem Auerbachem, wokalistą i muzykiem amerykańskiego duetu blues rockowego The Black Keys. O ile poprzedni krążek Del Rey był dość różnorodny (obok około-hip hopowego “Off to the Races” otrzymywaliśmy popowe “This Is What Makes Us Girl”), tak “Ultraviolence” od początku do końca cechuje się jednolitym klimatem. Czasami smutnym i przygnębiającym. Czasem zza chmur wygląda Słońce. Ale za każdym razem jest pięknie i  melancholijnie – ten przymiotnik do Lany (a szczególnie jej głosu) pasuje jak ulał. Współpraca z Danem wyszła Del Rey na dobre. Jej kawałki nie brzmią zbyt nowocześnie, ale przywołują lata 60. Członek The Black Keys dodał do nich sporo gitarowego grania, przez co muzyka wokalistki nabrała trochę bluesowego smaku.

Płytę otwiera brzmiąca bardzo amerykańsko (cudowny wstęp!) kompozycja “Cruel World”, która z minuty na minutę rozkręca się i doprowadza nas do poruszającego refrenu. Chociaż przed większą część piosenki wokal Lany brzmi dość gniewnie, w bridge’u mamy na chwilę powrót słodszego, bardziej dziewczęcego oblicza wokalistki. “Cruel World” jest jednym  z tych utworów, które zachwycają na “Ultraviolence” najbardziej. Na podium plasuje się również ponura, zagrana głównie na pianinie, ale urozmaicana i smyczkami, ballada “Old Money”, która swoim klimatem przywodzi mi na myśl “Video Games”. Pięknie prezentuje się również “The Other Woman”. Kawałek ten moją uwagę przykuł za sprawą niesamowitego wręcz wykonania. Wokal Lany poddany został małej obróbce, przez co cała piosenka brzmi, jakby nagrywana była kilka dekad temu. Zawiera w sobie bowiem wpływy jazzu.

Warto zwrócić uwagę na nieco posępne “Shades of Cool”, które do gustu przypadło mi głównie ze względu na zwrotki. Mniej podoba mi się refren, w którym to wokalnie Lana wędruje w wyższe rejestry. Pod względem samej muzyki otrzymujemy mocny numer. Niby powolny i ociężały, ale wpisujący się w klimat płyty.

“Brooklyn Baby” jest dla mnie piosenką, dla której miejsce mogłoby znaleźć się na poprzedniej płycie Lany. To łagodna, delikatna kompozycja, charakteryzująca się oszczędnym podkładem muzycznym. Ciekawiej przedstawia się singiel “West Coast”, który jest najbardziej przebojową kompozycją na “Ultraviolence” czy retro popowe “Sad Girl”, z zasługującymi na uwagę bębnami. “Pretty When You Cry” zaczyna się bardzo spokojnie. Śpiewającej łamiącym się głosem Lanie towarzyszy gitara. Wśród wszystkich piosenek zawartych na “Ultraviolence” wyróżniają się nieco zadziorne i mroczne “Fucked My Way Up to the Top” oraz refleksyjne “Money Power Glory”.

Przyznam szczerze, że singiel “West Coast” nieco mnie zmartwił. Piosenka wydawała mi się taka płytka i mało nastrojowa. Obawiałam się o poziom nowej płyty Lany Del Rey. Pierwszy kontakt z tym albumem nie należał do przyjemnych. Muzyka Lany zaczęła mnie nudzić. Jednak im częściej sięgałam po nowe kompozycje artystki, tym bardziej mnie one hipnotyzowały i zachwycały. “Ultraviolence” to krążek dużo dojrzalszy niż “Born to Die”. Nie brzmiący jak przypadkowy zbiór kilku utworów, ale tworzący piękną, klimatyczną całość. Duża w tym zasługa producenta tej płyty, Dana Auerbacha. Nie dość, że dla swojego duetu przygotował w tym roku świetny album (“Turn Blue”), to jeszcze przyczynił się do stworzenia tego masterpiece, jakim jest “Ultraviolence”. Ogromne brawa. Myślę, że tym krążkiem Lana zarówno zamknie usta wszystkim, którzy dotąd negowali jej talent do nagrywania i pisania emocjonalnych kawałków, jak i nieco zrazi do siebie wcześniejszych wielbicieli, którzy potrafili na okrągło słuchać jej “Ride” czy “Dark Paradise”. Mnie jednak absolutnie tą płytą kupiła.

12 Replies to “#472 Lana Del Rey “Ultraviolence” (2014)”

  1. Ten album jest taki piękny, wspaniały i cudowny, że naprawdę nie mam słów. Dopiero go poznaję, a już jestem zakochana. Świetny nagłówek.

    Pozdrawiam, NAMUZOWANI

  2. O ile Lana na płycie Born To Die w miarę mi się podobała. To utwory z nowej – Ultraviolence kompletnie do mnie nie trafiają. Nie podoba mi się singiel czyli West Coast. Inne piosenki z tego albumu zupełnie mnie nudzą. Nie to co na poprzednim albumie, gdzie była ta magia i hipnotyczność. Summertime Sadness czy Dark Paradise. Summertime Sadness na dodatek osiągneło ogromny sukces na listach przy pomocy remixu Cedrica Gervaisa. 🙂 To było coś. Teraz niestety Lana zaczęła nudzić… Mi ten album w ogóle się nie podoba. Ale recenzja oczywiście świetna jak zawsze. 🙂
    http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com

  3. kilka dni temu przesłuchałam całą płytę. mimo że jakąś wielką fanką Lany nie jestem, to muszę przyznać, że piosenki bardzo mi się podobają. uważam, że są równie dobre jak i z pierwszej płyty 🙂

    nowy post
    {theQueen.blog.onet.pl}

  4. Negatywne komentarze pod nowym dziełem Lany nie dziwią mnie jakoś szczególnie. Album jest zupełnie inny – dojrzalszy, bardziej refleksyjny, ale też trudniejszy, bo sięga do lat 50. – od poprzedniego. Jak już mówiłem: na debiucie wokalistka była małą dziewczynką, na rozszerzonej EP-ce przechodziła okres dojrzewania, na ultra przemocy stała się prawdziwą kobietą.

    Nowa recenzja: “Ghost Stories” Coldplay @ http://Fizzz-Reviews.blogspot.com

  5. Witaj, ostatnimi czasy w blogosferze pojawił się całkiem nowy i świeży blog o tematyce muzycznej! Wkrótce będzie on pełen recenzji i innych ciekawych rzeczy. Masz ochotę czasem na niego zajrzeć? Jeśli tak to śmiało pisz, a dodam Cię do Affilates i wspólnie będziemy informować się o nowościach! Już niedługo pierwsza recenzja.

    Czekam na Ciebie na http://muzyczne-opinie.blogspot.com/

  6. Kolejne świetne dzieło od Lany, jeśli dalej będzie trzymać się takich klimatów, to wróżę jej wspaniałą karierę 🙂

    Zapraszam na nową recenzję.

  7. Ja się spodziewałam drugiego “Born To Die”, czegoś w stylu “Florida Kilos”. Na tym albumie wszystkie utwory wydają mi się podobne, zbyt mroczne i zbyt dołujące, nie dostrzegam w nim nawiązania do lat 60tych, bo to barwna, kolorowa dekada. “Ultraviolece” bliżej do funeral popu. Z początku wydawało mi się, że “West Coast” jest przeciętne, a po przesłuchaniu płyty okazało się, że to jeden z lepszych utworów. Najbardziej podoba mi się “Brooklyn Baby” i “Old Money”. Cieszę się też, że pojawiła się taka kompozycja jak “The Other Woman”.
    Pozdrawiam gorąco.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *