RECENZJA: Macy Gray “The Trouble With Being Myself” (2003) (#1233)

Czy trudno być Macy Gray – wokalistką, która swoim debiutanckim albumem “On How Life Is” i zawartym na nim nieśmiertelnym przebojem “I Try” wyważyła drzwi do światowej kariery? O kłopotach w byciu sobą amerykańska artystka przekonuje w tytule swojej trzeciej studyjnej płyty. Kłopoty Gray zaczęły się dopiero po premierze krążka, ale samo “The Trouble with Being Myself” większych problemów słuchaczowi nie sprawia.

Z płyty na płytę rosła lista osób zaangażowanych w projekty Macy. Na “The Trouble with Being Myself” nastąpiła zmiana na pozycji producenta wykonawczego. Tym razem wybór padł na Dallasa Austina, który wcześniej nadawał kierunek muzyce takich sław jak Boyz II Men, Madonna (“Bedtime Stories”!) czy TLC, dokładając swoją cegiełkę do budowania historii rhythm and bluesa. W samych piosenkach instrumentalnie wspomogli Gray m.in. Beck czy Mark Ronson (dopiero później zainteresowały się nim Christina Aguilera i Amy Winehouse). Z tej mieszanki wyszedł album spójniejszy od poprzedników, choć nieco mniej porywający.

Sam początek “The Trouble with Being Myself” jest naprawdę wyborny. Zaczynające się luźnym brzdąkaniem na gitarze, funkujące “When I See You” jest natychmiast wpadającym w ucho przebojem. Hip hopowe-rhythm’and’bluesowe “It Ain’t the Money” podbijają niewymuszone nawijki Pharoahe Monch, a zadziornego smaczku dodają gitara i wokale Becka. To zdecydowanie mój ulubiony moment płyty. Kobieca, zaaranżowana m.in. na smyczki ballada “She Ain’t Right for You” ukazuje Gray z bardziej uczuciowej strony. Wzruszyć się można także i przy nostalgicznym, oldskulowo-nowoczesno-jazzującym “Things That Made Me Change”, w którym Macy wspomina swojego zmarłego ojca.

Z pozostałego koszyka nagrań największą uwagę zwracają na siebie chillujące (wbrew wykrzyczanemu tytułowi) “Screamin'” o urokliwej grze pianina i pogwizdywaniu oraz będące jazzową improwizacją “Every Now and Then”, którym Macy zdaje się przygotowywać nas na album “Stripped”. Nie sposób nie zauważyć i “My Fondest Childhood Memories” – rozpędzonej, przerysowanej kompozycji z tej samej szuflady co “I’ve Committed Murder” czy “Gimme All Your Lovin’ or I Will Kill You”. Macy historią o zamordowaniu swojej niani ponownie pokazuje na swoją psychopatyczną stronę. I jest przy tym całkiem zabawna. Pozostałe utwory (m.in. “She Don’t Write Songs About You”, “Happiness”, “Speechless”) to średniaki utrzymane w średnim tempie. Nie kupuję jedynie balladowego, podniosłego “Jesus For a Day” oraz dęciakowego “Come Together” – coś jest w tych piosenkach denerwującego.

“The Trouble with Being Myself” nie jest tak udaną płytą co “On How Life Is” czy “The ID”, ale pokręconą osobowością i osobliwą barwą głosu umocniła swą pozycję w gronie najbardziej cool div muzycznego show biznesu. Zdaje się być tylko nieco smutniejsza i bardziej przygaszona niż ostatnio, o czym świadczy mnogość niewesołych historii, najczęściej kręcących się wokół tematyki zdrady i obserwowania, jak ukochany odchodzi z inną. Tu upatrywałabym tytułowych kłopotów Macy Gray, bo sama muzyka nie należy do najbardziej problematycznych.

Warto: It Ain’t the Money & She Ain’t Right for You

_________________

On How Life Is The ID

2 Replies to “RECENZJA: Macy Gray “The Trouble With Being Myself” (2003) (#1233)”

  1. Nie będę się rozpisywać – Macy Gray to głos gigant, a każda jej płyta to zawsze coś ciekawego. Ostatnio rzadko do niej wracam, ale niedawno widziałem w TV teledysk to “I Try” i chyba odświeżę sobie większość dyskografii 🙂

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis.

  2. Z tego albumu kojarzę tylko “When I See You” i często do niego wracam. Przesłuchałam sobie “It Ain’t the Money”, ale nie podeszło mi – jakieś przekombinowane jest. 😉
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *