RECENZJA: FKA twigs “Caprisongs” (2022) (#1269)

Nie minął rok, odkąd przedstawiona nam została “Magdalene”, a brytyjska wokalistka FKA twigs już zaczęła rozmyślać nad kolejnym krążkiem. Ten przyszło jej tworzyć w czasach regularnych lockdownów. Wydanej przed paroma dniami płyty “Caprisongs” oficjalną studyjną płytą nie nazywa – to mixtape, który powstał w wyniku video-sesji z wieloma muzykami. Tak tłoczno u Tahliah Debrett Barnett jeszcze nie było.

Znana z tańczenia w teledyskach u innych artystów FKA twigs szybko zapragnęła sama stać w świetle reflektorów. Wydana w 2014 roku płyta “LP1” stała się jednym z najważniejszych albumów tamtego lata, pokazując nam, że z rhythm’and’bluesa da się jeszcze sporo wycisnąć, gdy zmiesza się ten gatunek z awangardowym popem, elektroniką czy trip hopem. Jeszcze dalej poszła Tahliah na “Magdalene”, eksperymentując dodatkowo z hip hopem, operą, trapem czy mocniejszymi brzmieniami. Przy dwóch dość wymagających krążkach mixtape “Carpisongs” jest nadzwyczaj przystępny.

Z grona zgromadzonych na płycie kolaboracji najbardziej zelektryzowała mnie wieść o kompozycjach nagranych w towarzystwie The Weeknd i Jorji Smith. Kanadyjski wokalista pojawia się we wpadającym w ucho, miksującym r&b z synth popem “Tears in the Club”. Niezbyt mi się sklejają wystąpienia jego i FKA twigs, ale sama piosenka uchodzić może za kolejny rozdział mojego ulubionego “Save Your Tears”. Jorja Smith zdaje się za to być najmocniejszym ogniwem utrzymanego w średnim tempie kawałka “Darjeeling”. Nie przekonują mnie delikatnie afrobeatowe “Jealousy” (feat. Rema) ani “Which Way” (feat. Dystopia), w którym wysokie wokale artystki przykrywane są szumiącymi nieznośnie bitami. Całkiem nieźle przedstawia się za to dancehallowe “Papi Bones” (feat. Shygirl), podczas gdy klekoczące “Honda” (feat. Pa Salieu) i soulujące, zahaczające i o gospel “Careless” (feat. Daniel Caesar) zasłużenie dzierżą tytuł najlepszych kolaboracji zawartych na “Caprisongs”.

Z solowych popisów FKA twigs największe wrażenie robi na mnie sam początek mixtape’u. Żonglujące tempem i wprowadzające flet “Ride the Dragon” sprawia wrażenie jakiegoś dziwnego dialogu między wokalistką a… no właśnie, kim? Uwielbiam też natchnione “Meta Angel”, w którym Brytyjka jedzie na auto tunie, otrzymując lekko zdehumanizowany efekt odbijający się od osobistej warstwy lirycznej. Warto zerknąć i na agresywniejsze, trapowo-rhythm’and’bluesowe “Oh My Love”, flirtujące z operą “Minds of Men” czy w końcu poruszającą balladę “Thank You Song”, w której FKA twigs otwiera się przed nami jak nigdy wcześniej wyznając I wanted to die, I’m just being honest/No longer afraid to say it out loud. Słabsze momenty? “Lightbeamers” nie wychyla się ponad przeciętność, a energiczna, hyperpopowa miniaturka “Pamplemousse” sprawia, iż zadaję sobie pytanie, czy to jeszcze FKA twigs czy już Charli XCX.

Nie do końca pełnoprawna płyta, jakich więcej chciałoby się otrzymywać od FKA twigs. Ale i nie projekt, który już chwilę po premierze powinien kurzyć się na półce. “Caprisongs” jest – i teraz pytanie, czy tylko chwilowym – odejściem Brytyjki od zagmatwanych, art popowych aranżacji i skomplikowanych, niezbyt wesołych historii w stronę jaśniejszych dźwięków. FKA twigs na swoim pierwszym mixtapie nie prowadzi nas w stronę banalnych elektro-popowo-rhythm’and’bluesowych kompozycji, ale i nie udaje, że w jej tegorocznych utworach chodzi o coś więcej jak o dobrą zabawę u boku przyjaciół, nawet jeśli tekstowo ma ochotę na kilka cięższych wyznań.

Warto: Ride the Dragon & Meta Angel & Honda

_____________

LP1M3LL155X Magdalene

3 Replies to “RECENZJA: FKA twigs “Caprisongs” (2022) (#1269)”

  1. Nie podoba mi się ten mixtape. Zmęczyło mnie, szczerze mówiąc, już samo skakanie po utworach i nic nie zatrzymało mnie na dłużej. Ale może się jeszcze kiedyś przysłucham.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *