RECENZJA: Selah Sue “Persona” (2022) (#1299)

Gdy belgijska wokalistka Selah Sue (a właściwie Sanne Putseys) pojawiła się w 2010 roku z singlem “Raggamuffin”, szybko stała się europejską sensacją, która zbierała zaproszenia na muzyczne festiwale, a o supportowanie poprosił ją sam Prince. Zaś od lat batony Kinder Bueno nie kojarzą mi się z niczym innym, jak tylko z jej kompozycją “This World”, którą wykorzystano w pamiętnej reklamie. I aż szkoda, że dziś artystka tak z rzadka dzieli się nowymi utworami.

Moje narzekanie na małą aktywność Selah nie jest bezpodstawne. Minęła już dekada od ukazania się jej debiutanckiej, imiennej płyty a tegoroczne wydawnictwo zatytułowane “Persona” jest dopiero trzecią cegiełką budującą jej dyskografię. Na premierę albumu czekaliśmy siedem lat – to właśnie w 2015 roku wpadł nam w ręce krążek “Reason”, który lekko zachwiał moją sympatią do Belgijki. Wokalistka próbowała złapać zbyt wiele srok za ogon, przez co na płycie panował lekki chaos, z którego na dobrą sprawę nic nie wynikało. Poprawę na tym polu przynosi “Persona”.

Sue wie jak rozpocząć z przytupem. Ogniste, pełne pewnej agresji i hip hopowego feelingu nagranie “Kingdom” nie bierze jeńców. To najwyrazistsza kompozycja na “Persona”, a mocniejsze bity przewijają się jeszcze w gniewnym “Karma”. W ucho bardzo szybko wpadają single “Hurray” i “Pills”. Pierwszy kawałek jest pozytywnym, popowo-soulowo-hip hopowy numerem, w którym nowoczesność miesza się z oldskulem. “Pills” zaś to Selah w swojej najbardziej roztańczonej, elektropopowej wersji, choć w samym śpiewie Belgijki spodziewaną euforię zastępuje lekka apatia. Większą dozą radości wypełnione zostało równie przebojowe, chillujące “There Comes a Day”.

Do grona moich ulubionych selahowych utworów szybko trafiło “Twice a Day” – zaaranżowana na pianino i perkusję przygaszona ballada. Lubię także basowe, rhythm’and’bluesowe “Try to Make Friends” o oswajaniu swoich lęków, pościelowe, zmysłowe “Celebrate” oraz kojarzące mi się z zadziorną twórczością Amy Winehouse okraszoną wpływami retro “Catch My Drift”. Wrażenie robią także kosmiczne “Full of Life” oraz blusujące “All the Way Down”. Nie jestem za to zwolenniczką zahaczającego o trap “Wanted You to Know”.

Album “Persona” powstał w wyniku terapii, jaką zafundowała sobie Selah Sue. Artystka w jej ramach rozpoznawać miała różne aspekty swojej osobowości i uczyć się je akceptować, podążając tym samym do wewnętrznego spokoju i lepszego poznania samej siebie. Sprawia to, że trzecia płyta Belgijki jest jest najbardziej osobistą, lecz jednocześnie słuchacz nie ma wrażenia, że nieproszony wchodzi z butami w jej życie prywatne. Kameralnego, intymnego klimatu na “Persona” nie zaznamy – zamiast tego mamy niezły zbiór kołyszących, wpadających w ucho nagrań. I chociaż nadal wolę “Selah Sue”, sądzę, iż Sanne zaliczyła udany comeback.

Warto: Kingdom & Twice a Day

__________________

Selah Sue ♥ Reason

One Reply to “RECENZJA: Selah Sue “Persona” (2022) (#1299)”

  1. Z Selah Sue jestem na bakier (serio to ona wykonuje “This World”? Trochę wyparłam z pamięci ten utwór, tak to jest jak się nie ogląda TV 😀 ). “Kingdom” robi wrażenie, “Twice a Day” też ma klimat. Myślę, że by sięgnąć po ten album, musiałabym zapoznać się z poprzednikami, hmm, w sumie nie ma tego dużo. 😀
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *