RECENZJA: Bedouine “Waysides” (2021) (#1298)

Azniv Korkejian jest prawdziwą nomadką. Posiadająca armeńskie korzenie wokalistka urodziła się w Syrii, następnie przeniosła wraz z rodziną do Arabii Saudyjskiej, by ostatecznie osiąść w Stanach Zjednoczonych dzięki wygranej na loterii tak zwanej zielonej karcie. Dziś ciężko odgadnąć, jaka naprawdę płynie w jej żyłach krew. Tym bardziej, gdy okładka jej ostatniej płyty jest tak myląca i nawiązuje do fotografii zdobiących amerykańskie folkowe wydawnictwa sprzed co najmniej półwieku.

Także i ja dałam się Bedouine – bo tak takim pseudonimem występuje Azniv – wyprowadzić w pole, obstawiając, że to jakaś mniej znana koleżanka Dolly Parton, Joan Baez czy Joni Mitchell. Rzeczywistość okazała się być zgoła inna. Korkejian karierę zaczęła w 2017 roku, a “Waysides” jest już jej trzecią studyjną płytą. Poprzednia, “Bird Songs of a Killjoy”, ukazała się dwa lata wcześniej, a całą przygodę z folkowym graniem zainaugurowało imienne wydawnictwo. Ubiegłoroczne “Waysides” Bedouine nazwała efektem wiosennych porządków, dając znać, że kompozycje wchodzące w skład krążka powstały wcześniej i zostały dopiero teraz doszlifowane.

W słodko-gorzki klimat płyty wprowadza flirtujące z country “The Solitude”, w którym to nagraniu artystka śpiewa o samotności, którą zauważa przez obserwację najbliższego otoczenia (Too big a bed/Can’t decide where to lay my head). Inny ciężki temat porusza minimalistyczne “I Don’t Need the Light” – tu w ponury, choć jednocześnie senny sposób Bedouine opowiada o depresji. Moimi ulubionymi kompozycjami są jednak “Easy”, “The Wave” oraz “Sonnet 104”. Pierwsza z piosenek bazuje na akustycznych dźwiękach i harmonijnych wokalach, do których jednak aż chciałoby się dołożyć w refrenie delikatne kobiece chórki, bo tkwi w nim spory potencjał. Nadrobiono za to w lekko psychodelicznym “Sonnet 104”, gdzie w tle podśpiewuje sobie Gus Seyffret. Wzbogacające “The Wave” przestrzenne dźwięki wypychają ten numer w kosmos – tak nowoczesna Armenka jeszcze nie była. Do grona ciekawszych utworów zaliczają się również walczykowate “This Machine” oraz rozkwitające “Forever Everette”.

Tytuł nowej płyty Bedouine nie jest przypadkowy. Wokalistka kroczy tytułowymi pobocznymi drogami omijając szerokim łukiem wszelkie trendy. Jej folkowa twórczość przenosi nas na amerykańską prowincję, gdzie czas płynie wolniej, a w cenie jest to, co pierwotne, naturalne i proste. Dodając do tych nieprzekombinowanych melodii ciepły wokal Azniv Korkejian otrzymujemy krążek, którego słuchanie przynosi mi sporo spokoju i odprężenia. Nawet jeśli same historie nie należą do najprzyjemniejszych. Nic przełomowego, ale bardzo urokliwego.

Warto: Sonnet 104 & The Wave

One Reply to “RECENZJA: Bedouine “Waysides” (2021) (#1298)”

  1. Joan Baez i spółka to również moje pierwsze skojarzenie po spojrzeniu na okładkę, a wokalnie trochę przypomina mi Weyes Blood. Przyjemne, kojące kawałki, chociaż albumy wypełnione wyłącznie takimi melodiami powodują u mnie znużenie. 😉
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *