RECENZJA: Kehlani “Blue Water Road” (2022) (#1301)

Amerykańska wokalistka Kehlani zaprosiła nas na ostatniej płycie do swojej posiadłości, w której nie działo się najlepiej. Przetoczyło się przez nią kilka nieszczęść, które zostawiły spory ślad na duszy artystki. Dwa lata później narracja jej kolejnego wydawnictwa jest zgoła inna. Pozująca na plaży Kehlani Ashley Parrish zdaje się nas zapewniać, iż jest spokojna i pogodzona ze sobą jak nigdy wcześniej.

Tej płyty początkowo miało nie być. Wokalistka weszła do studia z zamiarem przygotowania kilku kompozycji na rozszerzoną wersję “It Was Good Until It Wasn’t”, jednak cały proces ją wciągnął, a same utwory różniły się od stylistyki wspomnianego albumu. W efekcie Kehlani zdecydowała się na porzucenie pomysłu stworzenia deluxe na korzyść skompletowania całkiem nowej płyty. “Blue Water Road” zgodnie ze słowami samej zainteresowanej jest jak szklany dom, do którego każdy może zajrzeć, którego właścicielka nie ma przed nami żadnych tajemnic, i przez którego ściany przebijają się ciepłe promienie słońca.

Kehlani na “Blue Water Road” to Kehlani obdarta niemalże ze wszystkich produkcyjnych sztuczek. Jest lżej niż ostatnio, a obok r&b przemyka folk czy orkiestrowy pop. Idealnym przykładem tej stylistycznej wolty jest otwierająca album piosenka “Little Story”, w której do brzdąkającej akustycznej gitary dochodzą smyczki. Bardziej filmowo prezentuje się utrzymane w średnim tempie “Melt”. Jeszcze lepiej wybrzmiewa eleganckie, choć kruche “Everything” czy rozmarzone “Wondering/Wandering”, w którym orkiestrowe motywy zestawiono z nowocześniejszymi, hip hopowymi bitami. Podobnie nietypowo brzmi zahaczające o folk “Tangerine”, w którym perkusja robi niezłe wygibasy. Instrument ten nadaje też smaczku poruszającemu “Altar”, zaś perkusyjne bity stylizowane na przełom lat 90. i 00. przewijają się w “Wish I Never”. Mi jednak bardziej podoba się kierunek, jaki bas nadał miksującemu zadziorność ze zmysłowością “More Than I Should”. W utworze towarzyszy Kehlani Jessie Reyez, która nie jest jedynym gościem na płycie. Warto zerknąć na wiosenne, dziewczęce “Get Me Started” z Syd czy – jak na standardy tego albumu – upbeatowe “Any Given Sunday” z blxst. Najbardziej zaskakującym featuringiem jest jednak “Up at Night” z Justinem Bieberem, choć przyznać muszę, że sama kompozycja w pamięć nie zapada.

Kehlani od samego swojego pojawienia się a muzycznej scenie jest wokalistką, po której każdy nowy projekt sięgam, lecz której nie udało mnie się jeszcze ani razu zachwycić. W niej wszystko jest takie… ulotne, nieco bezbarwne. Nie ma tu wokali, które wywoływałyby ciarki. Nie ma tekstów, o których by się rozmyślało, czy melodii, które by się pamiętało miesiącami. Amerykańskiej wokalistce brak tego czegoś, co sprawiłoby, że do jej twórczości chciałabym wracać jak najczęściej. Także i na “Blue Water Road” wszystko jest ładne i wykonane ze smakiem, ale średnio intrygujące. Jeśli jednak szukacie muzyki, która ukoi wasze zszargane nerwy, nowa Kehlani jest tu dla was.

Warto: Wondering/Wandering & More Than I Should

_______________

SweetSexySavage ♥ It Was Good Until It Wasn’t

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *