RECENZJA: Tom Odell “Black Friday” (2024) (#1458)

Brytyjski wokalista Tom Odell jest od wielu miesięcy bardzo zapracowany. Przemierza świat z koncertami (chętnych, by go zobaczyć, ciągle przybywa), a do tego co chwilę serwuje nam nowe piosenki. I chyba ten renesans popularności “Another Love” nieco go już męczy, bo premierowymi nagraniami nie ma ochoty doganiać legendarnego już singla. Wręcz przeciwnie.

Pandemia zmieniła sposób, w jaki Tom Odell zaczął pracować nad swoimi kompozycjami. Artysta ograniczył do minimum nie tylko liczbę współpracowników, ale i postawił na tworzenie w domowym zaciszu przy wykorzystaniu tego, co ma pod ręką. Wraz z nadejściem albumu “Monsters” jego utwory straciły rozmach, lecz zyskały zupełnie inny charakter – Odell zaczął bowiem pokazywać nam się z intymniejszej, smutniejszej strony. Wycieczkę wgłąb swoich emocji kontynuuje na tegorocznym krążku “Black Friday”.

Nowość od Toma to płyta nie trwająca nawet trzydziestu minut, na której pośród pełnoprawnych piosenek znalazło się miejsce dla trzech nic nie wnoszących smyczkowych przerywników oraz nagle urywającego się “Getaway (voice note)”. Największe wrażenie robią na mnie kompozycje o podobnych tytułach. Eleganckie, vintage’owe “The End of the Summer” osnute jest jesienną aurą będąc jedną z najbardziej stylowych piosenek w karierze Odella. Nostalgiczne “The End” zaś to powrót dźwięków pianina, których tak bardzo mi na “Black Friday” brakuje, a które przewijają się i w cichym “Nothing Hurts Like Love”. Instrumenty smyczkowe zdominowały bowiem to wydawnictwo, pojawiając się w większości nagrań i chętnie towarzysząc plumkającej gitarze akustycznej (“Answer Phone”; zaskakujące zrywną końcówką “Black Friday”; zahaczające o country “Spinning”; wspomniane wcześniej interlude’a). Nowocześniej wypadają rytmiczne “Loving You Will Be the Death of Me” czy “Parties”.

Powiem szczerze, że miałam spore oczekiwania odnośnie “Black Friday”. Podobał mi się ten delikatny, refleksyjny Tom, jaki śpiewał dla nas na “Best Day of My Life”, nawet jeśli aranżacyjnie nie działo się tam nic spektakularnego czy oryginalnego. Było w tym jednak sporo prawdy i dziwnego uroku. Tegoroczny domowy krążek artysty brzmi jeszcze skromniej i melancholijniej, choć zarazem jakoś tak… pusto. Tym razem nie wierzę wokaliście tak, jak robiłam to jeszcze przed przeszło rokiem. “Black Friday” miało sporo potencjału, lecz odnoszę wrażenie, że zabrakło chęci do dopracowania tych numerów.

Warto: The End of the Summer & The End

_____________

Long Way DownWrong CrowdJubilee Road ♥ Monsters ♥ Best Day of My Life

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *