RECENZJA: Sir Chloe “I Am the Dog” (2023) (#1459)

Ciszej bądź głośniej wybrzmiewały spory, czy wydany w 2020 roku projekt “Party Favors” jest epką czy też raczej pierwszym longplay’em amerykańskiej kapeli Sir Chloe. Zespól w minionym roku postanowił je zakończyć prezentując wydawnictwo “I Am the Dog” i dumnie ogłaszając się przy tym grupą z debiutanckim albumem na koncie. A jest czym się chwalić, gdyż na naszych oczach dojrzewa zespół, o którym zdecydowanie powinno być głośniej.

Jeśli komuś wydawało się, że Sir Chloe będą studencką formacją, której kariera zacznie i skończy się na viralowym singlu “Michelle”, ten przyznać musi, że zaczęło robić się poważnie. Grupa otwierała koncerty takich sław jak Beck i Phoenix, otrzymała swój własny set podczas festiwalu Lollapalooza, a nad “I Am the Dog” przyszło jej pracować z nagrodzonym statuetką Grammy producentem Johnem Congletonem, który wspierał już takich artystów jak Swans, St. Vincent, Phoebe Bridges czy David Byrne.

Jest głośniej niż poprzednio, a Sir Chloe już na sam początek wystawiają ciężkie działopostaci ognistego “Should I”. Grunge’owo  wybrzmiewa kolejna propozycja zespołu. “Salivate”, podobnie jak wcześniejsze nagranie, bazuje na kontraście – stonowane zwrotki zderzają się z pełnym mocy, hałaśliwym refrenem. O ile piosenka ta brzmi, jakby powstać mogła w latach 90., tak dalej w czasie lądujemy za sprawą przyjemnego, surf rockowego “Center”. Utwór ten, wraz z następującym po nim delikatnie psychodelicznym “Know Better”, flirtuje ze stylistyką lat 60. Delikatną stronę grupy prezentuje nam wyśpiewywane falsetem “Leash”, a w podobnie spokojne dźwięki celuje i “Feel Again” czy chłodne “Obsession”. Moimi ulubieńcami są jednak szalone, garażowe “Hooves” wzbogacane melorecytacją, oraz tytułowy kawałek – hipnotyczne, narastające “I Am the Dog”, który udowadnia mi, że Sir Chloe gotowi są do tworzenia swoich rockowych kolosów.

Ich piosenka “Michelle” zgromadziła przeszło dwieście milionów streamów w serwisie Spotify, a tymczasem amerykańska formacja Sir Chloe nadal stoi w drugim rzędzie i czeka na swoją szansę, by także z innymi nagraniami dotrzeć do pokaźnej liczny słuchaczy. A mają z czym, bo ich drugi studyjny krążek, “I Am the Dog”, przebija to, co pokazali nam na “Party Favors”. Stylistycznie nie ma tu dużej wolty – to nadal indie rockowe dzieło o niemałej dawce melancholii i dojrzałości.

Warto: Hooves & I Am the Dog

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *