Brytyjska wokalistka Rose Gray dość szybko mogła zrazić się do przemysłu muzycznego. Przed latami jej potencjał dostrzegła jedna z wytwórni, dla której rozpoczęła pisanie piosenek. Branżowe rozgrywki, w których była tylko pionkiem, sprawiły, że straciła do nich wszelkie prawa. Po zostaniu wciągniętą w wir londyńskiego, nocnego życia wiedziała już, że chce tworzyć dźwięki, do których bawić się będą bywalcy najlepszych klubów.
Niedługo po premierze mixtape’u “Dancing, Drinking, Talking, Thinking” (2021 rok) Rose trafiła pod skrzydła PIAS Recordings i przystąpiła do prac nad debiutanckim albumem “Louder, Please”. Na tej wyboistej drodze liczyć mogła na pomocną dłoń m.in. Sega Bodegi (Shygirl, Donna Missal), Pat Alvareza (Kylie Minogue) czy Vaughn Oliviera (Kim Petras). Miało być tanecznie. Miało być imprezowo. Miało być głośno, ale tak, byśmy chcieli więcej.
W żadne delikatne wstępy Rose nie zamierza się bawić. Otwierająca krążek kompozycja “Damn” to strzelająca ostrzejszymi bitami rozrywkowa elektronika, której wpływy sięgnęły także wokalu Gray – jest on tu mocno przerobiony. Sympatyczniej wybrzmiewają wakacyjne “Free” czy lekko maniakalne, pełne klawiszy “Wet & Wild”. Serce szybciej zabiło mi jednak dopiero na widok “Just Two”. Ta podskakująca piosenka przywołująca “Blue (Da Be Dee)” brzmi jak coś, co nagrać mogłaby Kylie. Echa twórczości australijskiej gwiazdy przenikają i synth popowo-EDM’owe, na swój sposób urocze “Tectonic” czy “Switch”.
W pamięci zostają masywne “Angel of Satisfaction” o aranżacji wspieranej przez smyczki oraz breakbeat’owe “Hackney Wick”, w którym Gray wymienia śpiewa na spoken word. Drum’n’bassem rozbrzmiewa “First”, podczas gdy “Everything Changes (But I Won’t)” to błyszczący house. Tytułowy utwór ma za zadanie nas wyciszyć, przez co przybiera formę outro, w którym wokale ograniczone zostały do minimum, a sama melodia pozbawiona została nagłych hooków. Słabe momenty? Mam jedynie problem z “Party People”, bo po takim tytule oczekiwałam kawałka zachęcającego do dołączenia do tytułowych imprezowiczów. Jest jednak jakoś tak… nijako.
Nie jestem z tego porównania zbyt zadowolona, bo każda ze wspomnianych za moment artystek ma swój własny styl i ciągnie ze sobą inny bagaż doświadczeń, ale “Louder, Please” jest już dla mnie tym, czym w ubiegłym roku był krążek “Brat” Charli XCX. Tylko bez tej całej otoczki kulturalnego i socjalnego fenomenu. Zamiast niej mamy po prostu zaproszenie do niczym nieskrępowanej zabawy przy dźwiękach nowoczesnych, choć chętnie też zerkających w przeszłość i czerpiących z tej przeszłości całymi garściami. Jest głośno, jest intensywnie. “Louder, Please” jest albumem, który może przebodźcować, ale po raz kolejny wokalistka z Wysp Brytyjskich rzuca nam wyzwanie, że jak się bawić, to tak, jakby jutra miało nie być.
Warto: Just Two & Hackney Wick & First
Mamy luty, a ja myślę, że “Louder Please” znajdzie się w topce moich ulubionych albumów 2025. Najczęściej wracam do “Wet & Wild”, “Angel of Satisfaction” i “Everything Changes”.
Pozdrawiam. 🙂