RECENZJA: Donna Missal “This Time” (2018) (#1419)

Amerykanka Donna Joy Missal nie mogła wybrać dla siebie innej przyszłości jak tylko muzyka. Jej babcia w latach 50. zajmowała się pisaniem piosenek dla innych artystów, zaś jej ojciec był w latach 80. muzykiem. Dorastanie w rodzinie z mocnymi muzycznymi fundamentami sprawiło, że i Donna obrała tę drogę i śpiewa dla nas od kilku lat. Większych sukcesów na koncie nie ma, ale debiut zaliczyła udany.

Zanim jednak album “This Time” ukazał się na rynku, Missal próbowała rozbudzić naszą ciekawość pojedynczymi singlami noszącymi takie tytuły jak m.in. “The Keeper” czy “Slide”. Zaliczyła także występ u boku Tinashe, której pomogła w napisaniu kompozycji “Wildfire” na płytę “Aquarius”. Dotknięcie świata rhythm’and’bluesa zostawiło delikatny ślad na Donnie, która na własnym krążku gatunek ten wymieszała z soft rockiem, alternatywnym popem i blue eyed soulem.

Wpływy r&b przenikają już pierwszą z piosenek proponowanych nam przez MIssal. “Girl” jest niespieszną, bujającą kompozycją, którą spokojnie na swojej płycie w latach 90. mogłaby mieć niejedna artystka specjalizująca się w tym gatunku. W spokojnym tempie płynie sobie także kobiece “Driving”, które doprowadza nas do najlepszego utworu na krążku – “Jupiter”. Bazująca na mrocznych syntezatorach indie popowa piosenka rozsławiona została przez Sharon Van Etten, lecz wersja Donny również jest niczego sobie. Do moich ulubionych nagrań należą ponadto “Metal Man”, “Thrills” oraz “Don’t Say Goodbye”. Pierwsze z nich celuje w podobnie ciemne bity co wspomniany “Jupiter”, a pewną surowość nadaje mu perkusja. “Thrills” wraz z “Don’t Say Goodnight” to Donna w soulującym, vintage’owym, przejmującym wydaniu.

Sporo pięknych, kruchych wokali znajdziemy w klimatycznym “Test My Patience”. Swą zupełnie inną stronę Donna ujawnia w “Keep Lying” stawiając na wykonane bardzo mocne i niemalże agresywne. Uspokaja się w akustyczno-smyczkowym “Skyline”, by po chwili uderzyć z alt-pop-rockowym “Transformer”. Jedynie tytułowa piosenka nie odznacza się niczym ciekawym, raczej wypełniając cały krążek aniżeli coś więcej do niego wnosząc.

Do twórczości Donny Missal (obecnie amerykańska wokalistka na koncie ma już trzy studyjne płyty) robiłam podchody od chwili, gdy ukazał się jej debiutancki krążek. Sam album nie towarzyszył mi jakoś często, lecz udało mu się coś, o czym wiele wydawnictw może tylko pomarzyć – po latach wciąż miał swoje miejsce w mojej pamięci. Nie jest to debiut, o którym rozprawiałoby się latami. Donna stworzyła raczej płytę bardzo przyjemną i łatwą w odbiorze, choć trzymającą się z daleka od prostego, radiowego popu. “This Time” nie jest albumem na lata, ale warto poświęcić mu tę niecałą godzinę. Tym bardziej że (spoiler alert) jej kolejne dzieła pozostawią więcej do życzenia.

Warto: Jupiter & Thrills

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *