RECENZJA: Santigold “Spirituals” (2022) (#1337)

Barwna, wyglądająca jak koszyk zakupoholiczki okładka ostatniego albumu Santigold skrywała równie kolorowe wnętrze. Sześć lat później amerykańska wokalistka Santigold zamiast wykpiwać konsumpcjonistyczny styl życia zagląda do własnego wnętrza. Na jaw wychodzi jej samotność, gniew, tęsknota za wolnością czy zwykłą radością. Zapiski zebrała w formie piosenek na krążku “Spirituals”.

Dekada minęła od ukazania się singla “Disparate Youth”, który na moment spowodował burzę wokół twórczości Santi White, promując jej drugi studyjny album zatytułowany “Master of My Make-Believe”. Cztery lata później artystka miała ochotę na powtórkę tego szaleństwa, lecz jej lżejsze, bardziej popowe i obdarzone często tanecznym pierwiastkiem brzmienie zainteresowało niewielu. Dziś Santigold chce zadowolić przede wszystkim siebie i oddaje w nasze ręce krążek, którego lektura dostarcza mi sporo wrażeń.

Otwierająca płytę kompozycja “My Horror” jest jedną z najbardziej niezwykłych piosenek, jakie ostatnio wpadły mi w uszy. Pod niepokojącym tytułem skrywa się bowiem wiosenny utwór budowany przez elektroniczne dźwięki i… ukulele. Podobnie jasnymi barwami malowane są takie kawałki jak dziewczęce, flirtujące z reggae “Ushers of the New World”; dancehallowe “No Paradise” czy indietroniczne “Nothing”. Moimi ulubionymi momentami “Spirituals” są jednak piosenki, w których Santigold ujawnia swoje groźniejsze, bezkompromisowe oblicze. Jednym z takich numerów jest elektroniczo-post punkowe “High Priestess” ze świetnymi melorecytowanymi zwrotkami. Drugim zaś miniaturowe, nerwowe “Shake” o świetnych chórkach i nadającemu całości głębi basowi. Warto dodać, że nad nagraniem wokalistka pracowała z dawno niesłyszanym SBTRKT. Nie mniej intrygującymi kompozycjami są teatralne “The Lasty”, które robić by mogło za soundtrack do nowoczesnego filmu grozy; plemienne “Ain’t Ready” czy alt rockowe “Fall First”. Jedynie subtelnie elektroniczne “Witness” niezbyt się mnie uczepiło. Obróbki wokalu Santigold momentami zaszły tu za daleko, przez co Amerykanka brzmi jak postać z kreskówki.

Długie lata kazała nam czekać Santi White na swój premierowy materiał. Można trochę pomstować, że po takim czasie dostajemy zaledwie dziesięć piosenek dających raptem pół godziny muzyki, lecz dla mnie pod tym względem artystka trafiła w dziesiątkę. Ograniczyła się do niewielkiej liczby utworów, z których każdy obdarzony może zostać przez słuchacza podobną uwagą. Tym bardziej, że dzieje się na “Spirituals” wiele, choć Santigold nie skacze jakoś bardzo po emocjach czy dźwiękach. Jej tegoroczna płyta jest równa i spójna, a zawarte na niej nagrania sprawiają, że mam ochotę okrzyknąć ją mianem najlepszego elementu niedużej dyskografii Santi. Co właśnie robię. Udany powrót.

Warto: No Paradise & High Priestess & Shake

_______________

SantogoldMaster of My Make-Believe99¢

One Reply to “RECENZJA: Santigold “Spirituals” (2022) (#1337)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *