Z płyty na płytę amerykańska wokalistka Halsey, która rozgłos zdobyła za sprawą takich przebojów jak “Closer” czy “Without Me”, chce przekonać nas, że to, co otrzymujemy obecnie, jest jej najszczerszym materiałem oraz pierwszym tak poważnym skokiem wgłąb jej osobowości i niuansów życia prywatnego. “The Great Impersonator”, piąty krążek w jej dyskografii, to dodatkowo przedstawienie artystów, którzy na nią wpłynęli.
Zaskoczona byłam już poprzednim razem. Przed trzema laty Halsey nawiązała współpracę z samym Trentem Reznorem z Nine Inch Nails i pozwoliła mu poprowadzić się za rękę po uliczkach wyłożonych industrialnymi, grunge’owymi, cięższymi brzmieniami, prezentując płytę “If I Can’t Have Love, I Want Power”. Dziś idzie jeszcze dalej i wciela się w rolę swoich ulubionych wykonawców. A także nagrywa piosenki, które mają być ukłonem w stronę ich twórczości. Ile na “The Great Impersonator” samej Halsey?
Rozpoczyna się inspirowaną postacią legendarnej Marilyn Monroe piosenką “Only Living Girl in LA”. Melancholijna, popowa ballada o wpływach lat 60. szybko jednak się nudzi. W podobnym, choć bardziej folkowym tonie, utrzymane jest kameralne “The End”. Do spokojnych nagrań należy także gitarowe, mające w sobie coś psychodelicznego “I Believe in Magic”. Balladami są również dwie piękne piano kompozycje – pełne dziwnego napięcia “Darwinism” oraz charakteryzujące się mocnymi wokalami “Life of the Spider (Draft)”, w którym czuć inspiracje emocjonalną Tori Amos. Świetnie słucha mi się chłodnego, alt rockowego “Dog Years”, w którym na piątkę Halsey odrobiła pracę domową z najntisowych lat PJ Harvey, gothic rockowego “Lonely Is the Muse” czy trip hopowego, pełnego melorecytacji “Arsonist”.
Dla fanów Dolly Parton powstało country popowe “Hometown”. Radosny yacht rock w stylu 70’s Stevie Nicks opanował piosenkę “Panic Attack”. Pop rockowe “Ego” w klimacie lat dwutysięcznych to bardziej Avril Lavigne aniżeli The Cranberries. W popowym “I Never Loved You” nie dostrzegam czy to melodyjnej czy lirycznej finezji Kate Bush, zaś inspirowane Björk “The Great Impersonator” dużo zyskuje dzięki obecności nadającej całości baśniowego sznytu orkiestry. Słabo wypadają wycofany indie pop postaci “Hurt Feelings” (tu Halsey wraca do swoich korzeni i albumu “Badlands”) i teen popowe, oddające hołd Britney Spears “Lucky”, które bez podebranego księżniczce pop refrenu kompletnie nie zapadałoby w pamięć. Album dopełniają trzy kawałki, które nie tylko łączy rola interlude, ale i tytuł “Letter to God” – lo fi “(1974)”, stylizowane na występ live (“1983)” oraz szczere, przybierające niemalże formę modlitwy “(1998)”.
I wake up every day and wish that I was different śpiewa w jednej z piosenek Halsey a ja zaczynam odbierać jej słowa jako chęć ucieczki od własnego życia i poudawanie przez chwilę kogoś innego. Na “The Great Impersonator” artystka chce być takimi legendami jak David Bowie, Kate Bush, PJ Harvey, Fiona Apple czy Bruce Springsteen, lecz ciężko powiedzieć, by jej premierowe utwory były kalką nagrań innych wykonawców. To nadal Halsey – nie szukająca już dla siebie miejsca w świecie radiowego popu, lecz eksplorująca alt rockowe, folkowe czy pop rockowe światy. To nadal Halsey – postać niepewna, mająca za sobą ciężkie doświadczenia (m.in. zdrowotne), o refleksyjnej, często smutnej naturze. “The Great Impersonator” ma swoje grzeszki, lecz jeszcze nigdy z takim zaciekawieniem nie odkrywałam twórczości wokalistki.
Warto: Life of the Spider (Draft) & Arsonist & Dog Years
____________
Badlands ♣ Hopeless Fountain Kingdom ♣ Manic ♣ If I Can’t Have Love, I Want Power