10×10, czyli 10 moich ulubionych wokalistek na 10. rocznicę strony

W marcu 2020 roku minęła dekada, odkąd postanowiłam pobawić się w prowadzenie strony o muzycznej tematyce. I naprawdę nie sądziłam, że wytrwam w tym tyle lat, zamieniając zwykłego bloga w coś większego. The-Rockferry wymagało (a zresztą wciąż wymaga) ode mnie poszerzania muzycznych horyzontów. Z okazji okrągłej rocznicy pisania postanowiłam odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie kobiece głosy są dla mnie dziś najbardziej inspirujące. Tak powstał ten luźny wspominkowy wpis.

AMY WINEHOUSE

Przez wiele lat Amy Winehouse była dla mnie nieogarniętą, niechlujną wokalistką o niesamowicie intrygującej niemożliwej do podrobienia barwie głosu, wyśpiewującej całkiem chwytliwe piosenki. Znałam wówczas album “Back to Black”, ale musiało minąć kilka miesięcy od pierwszego spotkania z tym krążkiem, bym go pojęła. A także bym zrozumiała samą Amy, której do końca życia chodziło tylko o jedno – o bycie kochaną. Chyba mało kto tak bardzo potrafił uzewnętrzniać się w swoich kompozycjach. I szczerze śpiewać o tym, co go boli i uwiera. I właśnie za to podziwiam Winehouse najbardziej. Obcując z jej muzyką wiem, że nikt nie próbował wciskać mi kitów i czegokolwiek udawać.

Ulubiona płyta: Frank
Top3 piosenek: Back to Black, (There Is) No Greater Love, Someone to Watch Over Me
Najlepsze wspomnienie: nagły pstryczek w głowie i natychmiastowe pokochanie “Frank”.

ANNA CALVI

Na Annę Calvi trafiłam w momencie, kiedy jak mało kiedy potrzebowałam zanurzyć się w świecie bezkompromisowych, gitarowych brzmień. Brytyjska wokalistka i gitarzystka wydawała wówczas album “One Breath”. Mi jednak bardziej do gustu przypadł jej błyskotliwy, imienny debiut z 2011 roku. I tak sobie wracałam do tej teatralnej muzyki od czasu do czasu, by złapać w swoje ręce w 2018 roku wydawnictwo “Hunter” – płytę, jaką Calvi wydała po pięciu latach przerwy. W tych jazgotliwych, alt rockowych kompozycjach znalazłam, co ciekawe, wiele spokoju. I zdałam sobie wówczas sprawę, że muzyka Anny jest dla mnie ważna. Słuchając jej odrywam się od szarej rzeczywistości.

Ulubiona płyta: Hunter
Top3 piosenek: Papi Pacify, Swimming Pool, I’ll Be Your Man
Najlepsze wspomnienie: koncert w Warszawie, na którym Anna Calvi była (dosłownie) na wyciągnięcie ręki.

CHRISTINA AGUILERA

Wokalistka, która za rękę przeprowadziła mnie przez wiele różnych gatunków. To właśnie od fascynacji jej twórczością zaczęła się moja przygoda m.in. z soulem, jazzem czy rockiem (serio, “Fighter” było moim pierwszym ulubionym ostrzejszym nagraniem). Poznałyśmy się podczas ery “Stripped”, ale moją pierwszą w całości przesłuchaną płytą Aguilery było “Back to Basics”, które oczarowało mnie niedzisiejszym klimatem. Teledysk do “Ain’t No Other Man” mogłam oglądać w nieskończoność. Za co najbardziej ją cenię? Przede wszystkim za głos, który potrafi przybrać wiele barw i wymyka się wszelkim skalom. A także za ciągłą chęć eksperymentowania z innymi brzmieniami. Prawie każdy album to inna dźwiękowa niespodzianka.

Ulubiona płyta: Stripped
Top3 piosenek: Walk Away, Mercy on Me, Birds of Prey
Najlepsze wspomnienie: koncert w Berlinie, który oglądałam z trzeciego rzędu.

DUFFY

Była największą konkurentką Adele, a popularność jej debiutanckiej płyty “Rockferry” przypominała o szale, jaki dwa lata wcześniej ogarnął słuchaczy na krążek “Back to Black” Amy Winehouse. Obie zresztą sprzedawały ludziom podobne brzmienia – mocno zakorzenione w latach 60. Obie czarowały także nietypowymi barwami głosu. I obie nie miały szczęścia w życiu. Duffy podzieliła się ostatnio swą wstrząsającą historią i ujawniła, że jej powrót do muzyki być może w ogóle nie nastąpi. Zostały nam po niej dwie płyty. Ta pierwsza, “Rockferry”, odegrała ogromną rolę w ukształtowaniu mojego muzycznego gustu. Otworzyła moje uszy na bardziej wymagające melodie. Oddałam jej hołd dziesięć lat temu, wykorzystując jej tytuł w nazwie swojej muzycznej strony.

Ulubiona płyta: Rockferry
Top3 piosenek: Syrup & Hiney, Dear Heart, Rockferry
Najlepsze wspomnienie: zauroczenie się “Warwick Avenue”.

KATE BUSH

Kobieta – zagadka. Niedostępna, tajemnicza, znikająca często z pola widzenia. Zabawnym wydaje mi się fakt, iż z jej muzyką zapoznałam się później, niż odbyła się premiera jej ostatniej płyty, “50 Words for Snow”. Jej dyskografia do największych nie należy, lecz skrywa wiele dźwiękowych perełek. Ja całą pochłonęłam w 2012 roku, zaczynając od eksperymentalnego, dziwacznego “The Dreaming”. Wydawnictwo to tak mnie zaciekawiło, że od razu dałam szansę pozostałym krążkom Bush. Każda jej płyta jest jak inny muzyczny obrazek. Jak inna historia. Niesamowita jest świadomość, jaką Kate odznaczała się od początku kariery. Nie jest przeprodukowaną wokalistką, której ktoś mówił, co zrobić, by lepiej się sprzedawać – i za to największy szacunek.

Ulubiona płyta: Hounds of Love
Top3 piosenek: The Man With the Child in His Eyes, Pull Out the Pin, Hello Earth
Najlepsze wspomnienie: lektura biografii, dzięki której jeszcze lepiej zrozumiałam twórczość Kate Bush.

KYLIE MINOGUE

Nie jestem fanką ostatnich wydawnictw australijskiej gwiazdy Kylie Minogue, lecz w jej dyskografii tyle jest innych smaczków, że powiedzieć o sobie mogę: tak, jestem fanką Kylie. Nie, nie Jenner. Kto to w ogóle jest?. Z muzyką Minogue mam wiele miłych wspomnień. Jej największe hity kojarzą mi się z pewnymi wakacjami, a dwa koncerty, na których byłam wspominam jako jedne z najlepszych imprez. Wprawdzie bliżej mi do tej eksperymentującej Kylie z połowy lat 90. (płyty “Kylie Minogue” i “Impossible Princess”), ale jej dance popowe kawałki także odwalają dobrą robotę. Po prostu wywołują uśmiech na twarzy. A! No i czy istnieje wokalistka, która lepiej pasowałaby do mrocznego Nicka Cave’a w “Where the Wild Roses Grow”?

Ulubiona płyta: Kylie Minogue
Top3 piosenek: Confide in Me, Take Me With You, Through the Years
Najlepsze wspomnienie: śpiewanie la la la podczas koncertu na Open’erze.

LANA DEL REY

Była końcówka 2011 roku, gdy w jednej z muzycznych stacji telewizyjnych zobaczyłam klip do “Video Games”. Ten nieperfekcyjny obrazek połączony z nostalgicznym głosem Lany Del Rey zrobił na mnie ogromne wrażenie. Na długo przepadłam w albumie “Born to Die”, by jeszcze mocniej pokochać artystkę za sprawą surowszego “Ultraviolence”. Można nieco narzekać, że jej muzyka stała się nudna i mało radiowa, ale właśnie to podoba mi się w niej najbardziej. Bo za tym wszystkim idzie ciężki do podrobienia klimat. Del Rey zdaje się być dziewczyną, którą los wysłał do XXI wieku, zamykając jednocześnie jej duszę w latach 60. i 70. Ja takie wycieczki w czasie bardzo lubię, a dodając do tego coraz lepsze teksty i smutek zaklęty w głosie artystki, powiedzieć mogę, że odnalazłam w Lanie swoją bratnią duszę.

Ulubiona płyta: Norman Fucking Rockwell
Top3 piosenek: Terrence Loves You, Video Games, Happiness Is a Butterfly
Najlepsze wspomnienie: pierwszy kontakt z utworem “Mariners Apartment Complex” i poczucie, że wers you took my sadness out of context opisuje mnie jak mało który.

MADONNA

Chyba znam odpowiedź na pytanie, czemu nigdy nie stanę się fanką współczesnych popowych wokalistek. Bo czemu mam być, skoro mam Madonnę. To co widzimy, ona już dawno zrobiła. Sama dyskografia i zachodzące w brzmieniu Madonny zmiany są materiałem na książkę, ale wokalistkę warto podziwiać nie tylko ze względu na piosenki czy spektakularne trasy koncertowe, ale jej wpływ na kulturę, modę i społeczeństwo. Od początku kariery nie bała się poruszać trudnych tematów i wywoływać kontrowersji. Jej kreacje (m.in. stożkowy biustonosz) przeszły już do historii. Dla mnie jednak ogromne znaczenie ma jej feministyczna działalność. Przetarła drogę wielu kobietom w męskim świecie show biznesu, a dziś walczy z ageizmem i nie zgadza się z tym, że starsze wokalistki wysyłane są na emeryturę, gdy świat ciągle zachwyca się niemalże stuletnim Mickiem Jaggerem. Go girl!

Ulubiona płyta: Erotica
Top3 piosenek: Justify My Love, I Want You, Vogue
Najlepsze wspomnienie: obejrzenie występu Madonny podczas Super Bowl w 2012 roku. Chyba wtedy zrozumiałam, kto tu rządzi.

NORAH JONES

Na kilka miesięcy po zachwyceniu się muzyką Duffy do kręgu mojego zainteresowania trafiła Norah Jones. Amerykańska wokalistka wydawała wówczas czwarty studyjny album, “The Fall”. I nawet jeśli ktoś dziś mnie pyta, od której płyty warto zacząć przygodę z Jones, odpowiedź jest jedna – właśnie “The Fall”. Ta przystępna, wyrazista płyta, na której Norah odeszła od jazzu w kierunku retro popu tak bardzo mi się podobała, że długo nie wypuszczałam jej z rąk. A potem postanowiłam dać szansę pozostałym albumom utalentowanej Amerykanki. Imponuje mi w niej częste dzielnie się nowymi nagraniami, przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu. Stylistyczne zmiany też oceniam na plus i zawsze niecierpliwię się, by dowidzieć się, w jakie brzmienia Jones pójdzie tym razem.

Ulubiona płyta: Little Broken Hearts
Top3 piosenek: Miriam, My Heart Is Full, Sinkin’ Soon
Najlepsze wspomnienie: wyprawa w dniu premiery, by złapać gorący jeszcze egzemplarz “Little Broken Hearts”.

PJ HARVEY

Z PJ Harvey jest dziwna sprawa. O ile w przypadku wielu artystów potrafię przypomnieć sobie, jak trafili na mój radar, tak nie wiem, jak zaczęła się moja przygoda z brytyjską wokalistką. Mój last.fm podpowiada, że był to lipiec 2015 roku. Zatopiłam się wówczas w twórczości Harvey na dobre, maglując bez końca jej cztery albumy z lat 90. Potem obudziła się ciekawość, jak prezentują się jej kolejne krążki. Spodobała mi się jej wizja alternatywnego rocka. A także fakt, że Polly Jean jest artystką bardzo samodzielną. Być może przez to czas oczekiwania na jej kolejne wydawnictwa jest długi, ale każda jej płyta jest medialnym wydarzeniem. Nawet jeśli sama Harvey unika rozgłosu i ma gdzieś reguły panujące w show biznesie. I dobrze, bo cenię ludzi, którzy nie dają sobie wmówić, jak mają postępować.

Ulubiona płyta: To Bring You My Love
Top3 piosenek: Beautiful Feeling, When Under Ether, Teclo
Najlepsze wspomnienie: open’erowy koncert w środku burzy w 2016 roku i wykonanie utworu “River Anacostia”.

 

Zasługujące na wyróżnienie: Alicia Keys, Chelsea Wolfe, Diana Krall, Erykah Badu, Janet Jackson, Jessie Ware, Katie Melua, Mariah Carey, Mary J. Blige, Shakira, St. Vincent, Toni Braxton
A także świeżynki*, mogące kiedyś załapać się do grona najulubieńszych: Biig Piig, Carla Dal Forno, FKA twigs, Jessica Pratt, Jorja Smith, Kali Uchis, Kasia Lins, Lorde, Rosaliá, Rosalie, Sabrina Claudio

* 2 lub 1 płyta, same epki, staż mniejszy niż dekada

9 Replies to “10×10, czyli 10 moich ulubionych wokalistek na 10. rocznicę strony”

  1. W zasadzie z wymienionych przez Ciebie artystek z pewnością do swojego zestawienia przemyciłbym Kate, Madonnę, Polly czy Lanę. W drugiej dziesiątce też by się pewnie znalazła Christina czy Amy, a sam od siebie dodałbym Sinead O’Connor, Björk, Joannę Newsom czy Tori Amos. No i miło mi widzieć ‘When Under Ether’ w ulubionych piosenkach. Ogółem klimat ‘White Chalk’ mocno mi się kojarzy z wizją biblijnego czyśćca. Niby jest piekielnie, ale jednak chłodno i wyczuwam klimat takich ostatnich chwil kontemplacji z samym sobą człowieka na łożu śmierci. Coś jest niepowtarzalnego w tym albumie.

      1. Z Tori ten problem, że ma naprawdę wiele albumów i jak te pierwsze jeszcze wchodzą tak szybko to już potem zaczynają się jej albumy koncepcyjne i im trzeba mega dużo czasu poświęcić! Ale skoro znasz jedynie Little Earthquakes to zaskoczysz się mocno, mocno, bo już Under The Pink odstaje od debiutu i ma w sobie taką rockową, drapieżną moc?

        1. Słuchałam dziś UTP przy pracy i raczej mnie uspokoiła niż przyatakowała mocniejszymi dźwiękami. Ale jeszcze wrócę.

  2. Właśnie zabrakło mi Katie Meluy w Twoim zestawieniu. Jedyne zaskoczenie to “Norman” w kategorii ulubionego albumy Lany, wydawało mi się, że “Ultraviolence” jest wciąż u Ciebie na pierwszym miejscu. 😉
    W moim zestawieniu byłaby Madonna, wiadomo (chociaż ulubiony krążek, top3 i wspomnienia byłyby zupełnie inne), ostatnio uświadomiłam sobie, że jestem kiełkującym fanem Kate Bush. Sympatią darzę też Kylie, chociaż nie wszystkie jej utwory mi podchodzą.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

    1. W przypadku Kylie chyba wiele osób może tak powiedzieć: że darzą ją sympatią, nawet jeśli nie wszystkie piosenki przypadają do gustu. Fenomen 😀
      Katie trochę spadła na drugi plan, ale wciąż mam ogromny sentyment. Jej koncert w 2012 to był mój pierwszy biletowany koncert, na jakim byłam 😮

  3. Widzę, że jeżeli chodzi o Madonnę to mamy bardzo podobnie. Ulubiona płyta: “Erotica”, ulubiona piosenka “I Want You” 🙂

    Bardzo się cieszę z obecności PJ Harvey, bo jest dla mnie ważna na maxa. No, i zachęcam do bliższego poznania Tori Amos, bo to ona byłaby moim numerem 1 🙂

    Nowy wpis u mnie – zapraszam 🙂

      1. Przyjemna płyta, chociaż niełatwa. No, ale zawiera jej największy hit, a do tego jeszcze długaśne “Yes, Anastasia”, które bardzo bardzo lubię. Powodzenia! 🙂

Odpowiedz na „Zuzanna JanickaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *