RECENZJA: Coldplay “Moon Music” (2024) (#1526)

Brytyjska kapela Coldplay szybko poczuła smak sławy i zdobyła fanów w każdym zakątku naszego globu. Nic więc dziwnego, że w głowie Chrisa Martina i spółki pojawiła się wizja podbicia kosmosu. Wszystko to, co znajduje się nad nami, inspiruje zespół od lat. Jednak o ile wcześniej zatrzymywali się na pojedynczych utworach, tak dziś prezentują drugą pod rząd kosmiczną płytę.

Wydane na początku października “Moon Music” jest naturalnym następcą albumu “Music of the Spheres”. Płyta, która ukazała się przed trzema laty, to Coldplay w swoim pop rockowym wydaniu, sięgający może nie gwiazd, ale melodii z pogranicza elektroniki, synth popu czy nawet progresywnego rocka (epicka “Coloratura”!). “Moon Music” jeszcze bardziej odsuwa od siebie rockowe instrumentarium i robi miejsce ambientowi, art popowi i elektronice.

Coldplay lubią rozpocząć swoje albumy w spokojnym stylu.  Eterycznie wybrzmiewa więc nagranie “Moon Music” pełne delikatnych, blendujących elektronikę z dźwiękami pianina melodii. Po nim przychodzi pora na najbardziej charakterystyczny moment płyty – singiel “feelslikeimfallinginlove” o soft popowej produkcji Maxa Martina natychmiastowo wpada w ucho i jest dla “Moon Music” tym, czym dla “Music of the Spheres” było “My Universe” a dla “Ghost Stories” “A Sky Full of Stars”. Tylko w lepszym stylu. Pozytywnego wrażenia nie robią za to inne przebojowe, radiowe momenty płyty. Wakacyjne “Good Feelings” (feat. Ayra Starr) jest piosenką ledwo letnią, zaś “Aeterna” brzmi po prostu miernie.

Zaskakuje “We Pray” będące alternatywnym, hip hopowym, epickim numerem o potężnym wydźwięku. To międzynarodowa współpraca (obok Coldplay udzielają się brytyjsko-nigeryjska Little Simz, Nigeryjczyk Burna Boy, Palestynka Elyanna i pochodząca z Argentyny Tini), którą widziałabym także w wykonaniu Imagine Dragons. I nie jest to obelga. Na drugim biegunie ląduje akustyczne, chóralne “Jupiter” oraz ciepła ballada “All My Love”, która wypada wcale nie gorzej od takich utworów jak “Everglow” czy “Let Somebody Go”. Klasyczne Coldplay to Coldplay z rozkwitającego “iAAM”. Nie brakuje i eksperymentów: ambientowego “Alien Hits / Alien Radio” (ukrytego pod emoji tęczy) i podniosłego “One World”, w którym, podobnie jak miało to miejsce na początku płyty, mamy miks elektorniki i dźwięków pianina. W obu czegoś mi jednak brakuje.

Kosmiczna podróż Coldplay nadal trwa i nie zanosi się, by w najbliższym czasie zespół wylądował na ziemi, choć coś tam już przybąkują, że pora powoli przechodzić na emeryturę. Mi z jednej strony po ich faktycznym odwieszeniu instrumentów będzie przykro, bo to jedna z tych kapel, które kształtowały mój muzyczny gust. Nawet jeśli wiele ich nowych piosenek to dla mnie oczywiste skipy. To, co jednak mi się podoba (i powtarza się od wielu lat), to fakt, że ich muzyka ma w sobie sporo pozytywnej energii. Nie wystarczy to, by zachwycać płytami takimi jak “Moon Music”, ale fajnie mieć świadomość, że gdzieś obok jest grupa pokroju Coldplay, która potrafi wprowadzić trochę światła i ciepła.

Warto: We Pray & feelslikeimfallinginlove

___________

Parachutes A Rush of Blood to the HeadX&YViva La VidaMylo XylotoGhost StoriesA Head Full of DreamsEveryday Life ♥ Music of the Spheres

Jedna uwaga do wpisu “RECENZJA: Coldplay “Moon Music” (2024) (#1526)

  1. Jeszcze nie przesłuchałam i nie śpieszy mi się. Mój entuzjazm ostudziło pozbawione fajerwerków “feelslikeimfallinginlove” i fakt, że ponownie mamy do czynienia z “kosmicznym” motywem.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *