Inspiracją do powstania mojej nowej płyty był album “The Wall” Pink Floyd – komunikat mniej więcej o tej treści Miley Cyrus wysłała w świat na długo przed premierą “Something Beautiful”. Wokalistka, która przed dwoma laty powróciła do muzyki pop za sprawą krążka “Endless Summer Vacation”, znów postanowiła zmienić front i balansować na granicy dźwiękowej przystępności i artystycznych poszukiwań. Zapatrzyła się na największych, a my tylko ocenić możemy, czy wyszło jej z tego coś pięknego.
Ostatnia dekada obfitowała w dynamiczne zmiany brzmienia amerykańskiej artystki. Ma za sobą już krótki roman z country (“Younger Now”), glam rockiem (“Plastic Hearts”) i powrót do muzyki pop (“Endless Summer Vacation”), który przyniósł jej pierwszą w karierze nagrodę Grammy za przebój “Flowers”. Tegoroczne dzieło “Something Beautiful” nie jest jednak pierwszym podejściem Cyrus do eksperymentowania. Wspomnieć w tym miejscu należy stworzony przy pomocy The Flaming Lips i wydany z zaskoczenia krążek “Miley Cyrus & Her Dead Petz”, który pozostaje porcją moich kompozycji z repertuaru Amerykanki. Poprzeczka zawisła wysoko.
W dźwiękowy świat wykreowany tym razem przez Miley zagłębiamy się za sprawą intensywnego, intrygującego spoken word “Prelude”. Jest bardzo filmowo i klimatycznie, a napięcia wcale nie opada wraz z nadejściem tytułowego nagrania. “Something Beautiful” jest piosenką równie zmienną co sama Amerykanka. Zaczyna się w alt-rhythm’and’bluesowym, powolnym stylu, by przemycić nieco jazzujących, vintage’owych elementów i przeobrazić się w końcu w alt rockowe, zdeformowane granie. Wow. Aż dziwnie wypada przy takim dziele gitarowe, radiowe, lekko banalne “End of the World”. Lepszymi przebojowymi, wpadającymi w ucho piosenkami są soft rockowe, zahaczające także o country “Easy Lover”; pobłyskujące disco-elektro popowe “Every Girl You’ve Ever Loved” czy jaśniejsze, harmonijne “Give Me Love” o refrenie, który z wokalistką odśpiewałaby całą sala. Gdyby ta tylko zachciała koncertować.
Chętnie wracam także do psychodelicznego “Pretend You’re God” oraz cięższego, transowego “Reborn”. Kilka podejść musiałabym zrobić do kompozycji “Walk of Fame”, by odpowiednio ją docenić – to skomplikowany, dynamiczny miks disco, popu i funku ze świetnymi wstawkami Brittany Howard. Potencjał tkwi w dojrzałej balladzie “More to Lose”, która zasługuje na to, by stać się klasykiem z dyskografii artystki. Mniej do gustu przypadło mi ejtisowe, chłodne “Golden Burning Sun” z mocno wyśpiewywanym refrenem.
But the beauty one finds alone is a prayer that longs to be shared mówi nam Miley Cyrus w otwierającym płytę kawałku “Prelude”. I ona tym pięknem postanowiła się ze słuchaczami podzielić, choć “Something Beautiful” jest albumem nieprzesadnie wesołym czy euforycznym. To raczej manifest siły i dostrzeganie metaforycznego światełka w tunelu. Artystka nie ściga się już po wysokie lokaty na listach przebojów, ale robi swoje, kombinuje, próbuje nowych rzeczy – to jest spora wartość jej kolejnego albumu. A w tym wszystkim nadal umie przemycić refren bądź dwa, które błąkają się po głowie. “Something Beautiful” jest krążkiem innego kalibru aniżeli “Miley Cyrus & Her Dead Petz”. Miley miała tym razem spójniejszą wizję. Płyta z 2015 wciąż pozostaje moją ulubioną, ale i z tegorocznej można sporo dla siebie zostawić.
Warto: Something Beautiful & Reborn
____________
Breakout ♥ Can’t Be Tamed ♥ Bangerz ♥ Miley Cyrus & Her Dead Petz ♥ Younger Now ♥ She Is Coming ♥ Plastic Hearts ♥ Endless Summer Vacation