#138, 139, 140 Evanescence “Origin” (2000) & Shakira “Oral Fixation vol. 2” (2005) & Adele “19” (2008)

Od kilku lat miejsce pierwsze wśród moich ulubionych zespołów zajmuje Evanescence. Jest się co dziwić? Chyb nie. Fajne teksty, świetna muzyka no i Amy Lee na wokalu, co mówi samo za siebie. Jak dla mnie ma ona jeden z najlepszych głosów wśród śpiewających pań. Jednak jak każdy zespół tak i Evanescence musieli się jakoś wybić. Więc zanim świat usłyszał “Bring Me to Life” przygotowywali sporo demówek. Obok wielu EP-ek zespołu została wydana nawet płyta “Origin”. I to właśnie ją chcę ocenić. Dwie oficjalne, studyjne płyty są według mnie genialne. Ciekawa byłam, jak nagrywali kiedyś. Na pewno na płytę nie składają się popowe utwory. Evanescence od zawsze grali rockową (z wpływami sięgającymi gothic rocka i nu-metalu) muzykę. Zaczyna się od intra, którego tytuł pochodzi od tytułu tej płyty – “Origin”. Było zbędne, choć nieźle przechodzi w “Whisper”. Ten utwór, zarówno jak “My Immortal” czy “My Last Breath” znalazły się na “Fallen”. Musiały się więc spodobać. Ja do “Whisper” wciąż się przekonuję. Jest to całkiem niezły, ostry numer, lecz do moich ulubionych od Evanescence należeć raczej nie będzie. O “My Immortal” już pisałam. Cudo, po prostu. Przy “My Last Breath”  byłam trochę zirytowana, bo czekałam na nieznane mi piosenki, a tu przywitały mnie te ‘starsze’. Jeśli mam być szczera – pozostałe utwory na “Origin” są dobre. Sporo brakuje im do piosenek nagrywanych teraz przez zespół. I to nawet lepiej, bo kiepsko by było, gdyby zaczęli się muzycznie cofać. Jest tu kilka numerów, które naprawdę mi się podobają. Należy do nich przede wszystkim “Lies”. Zaczyna się podobnie jak “Cloud Nine” (z płyty “The Open Door”). Charakterystyczny początek trwa jednak dłużej i wokal nie jest tak obrobiony. Ogólnie piosenka jest bardzo dobra. warto posłuchać. Ten utwór widziałabym nawet na nowym albumie zespołu. Podoba mi się też “Field of Innocence”. Jest to bardzo spokojny numer. Nieco nawet tajemniczy. To wrażenie potęguje chórek i głos Amy. Przekonuję się powoli do “Even In Death”. Piosenka jest jednak nieco nudna, ale ma spory potencjał. Na razie jednak przeze mnie nie do końca odkryty. Amy mogłaby tylko dać więcej czadu, inaczej to zaśpiewać, z energią. To moja uwaga. Chyba po raz pierwszy nie spodobała mi się jakaś piosenka Evanescence na tyle, by umieścić ją w najgorszych. Chodzi tu o utwór “Anywhere”. Jest bardzo łagodny, aż za bardzo. W refrenie słychać męski głos. Piosenka jest niestety strasznie nudna. A na dodatek trwa z 6 minut. Ciekawym numerem jest “Eternal”. Mam jednak z nim problem – nie wiem, czy istnieje wersja z wokalem, bo już dwa razy trafiłam na samą instrumentalną. Załóżmy więc, że tylko taka istnieje 😉 Osobiście wolałabym, gdyby w tej piosence odezwałaby się Amy, ale nie jest tak źle. Momentami słychać nawet deszcz. Klimatyczny numer. Utwory na “Origin” nie dorównują tym na dwóch studyjnych krążkach, ale też są ok. Co zespół pokaże na nowej płycie? Zobaczymy.

W tym samym roku, w którym ukazała się płyta “Fijaxión Oral vol. 1” Shakira zadowoliła również tych fanów, którzy z hiszpańskim są na bakier. Niedługo potem otrzymaliśmy drugą część – ten krążek, “Oral Fixation vol. 2”. Przyznam, że 2005 rok to najlepszy rok w karierze Shakiry. Mówię tu oczywiście o artystycznej stronie. Pierwszą część, jak już wiecie, oceniłam na 5 z plusem. Druga natomiast jest…jeszcze lepsza! Płytę kupiłam w ciemno, zachęcona poprzednim krążkiem. I zrobiłam dobrze. Strasznie mi się podoba. Płyta jest różnorodna. Trzeba to przyznać. W “How Do You Do” słychać arabskie przyśpiewki. Urozmaica to ten utwór. Na początku mi się to nie podobało, teraz uważam, że dzięki temu piosenka nabrała wyrazu i jest charakterystyczna. “Hips Don’t Lie” przedstawiać nie trzeba. Kiedyś szczerze nie cierpiałam tej piosenki, teraz ją kocham. Szybko wpada w ucho i przez najbliższe kilka dni nie chce z niego wylecieć 😉 Nieco rockowo robi się przy “Costume Makes the Clown”. “Timor” natomiast okazuje się być mocnym, tanecznym utworem wycelowanym prosto w Amerykę. Oj, coś się na “Oral Fixation vol. 2” Shakira zbuntowała. Najpierw użyła niecenzuralnego słowa, którego oczywiście nie mogę przytoczyć (a co tam – bitch) w “Animal City” a teraz szokuje niezłym, prawdziwym, szczerym tekstem. Śpiewa m.in. How about the people who don’t matter anymore? (PL: a co z ludźmi, którzy już nic nie znaczą?) i If the news says half the truth Hearing what we want (PL: jeśli w wiadomościach mówią połowę prawdy, słyszymy co chcemy usłyszeć). Oprócz 10 zupełnie nowych kawałków są tu obecne angielskie wersje znanych nam z “Fijaxión Oral vol. 1” piosenek: “The Day and the Time” (“Dia Especial”) i “Something” (“En Tus Pupilas”). Zarówno angielskiej jak i hiszpańskiej wersji “The Day and the Time” nie lubię. Stąd też uznaję ten numer za najsłabszy na tym krążku. “Something” natomiast bardzo mi się podoba. Jest to kojący, spokojny kawałek. Szczególnie lubię moment, gdy Shakira śpiewa po francusku. Kogoś zaskoczę pisząc, że to jej najlepsza płyta? Tak? Nie? Mój numer 1. wśród poznanych już przeze mnie płyt Kolumbijki.

Słuchając wydanej w 2008 roku płyty “19” nie mogę uwierzyć, że ta dziewczyna (wówczas) była nastolatką. Skąd w niej tyle dojrzałości? Dzisiaj aby się wybić trzeba nagrać coś tanecznego, lekkiego a nie TAKIEGO. Sama Jennifer Lopez (która przekroczyła 40-stkę) wydała niedawno najbardziej komercyjny krążek w swojej karierze (“Love?”). Adele jednak wiedziała co chce osiągnąć. Ma oryginalny głos co zaowocowało porównaniami do Amy Winehouse [*], ale moim zdaniem nieco na wyrost. Amy jest (a może była) tylko jedna. W utworach z debiutanckiej płyty daje się słychać inspiracje nie tylko soulem, ale i bluesem, country, jazzem czy popem (tym ambitniejszym, oczywiście). W tym samym roku debiutowała również Duffy z płytą “Rockferry”. Stylistyka podobna, lecz wtedy to Walijka wygrała ten pojedynek. Jednak gdy porówna się ich następne płyty – koronę przejęła Adele. Jej muzyka mnie wciągnęła. Jednego dnia przesłuchałam ten album trzy razy pod rząd, co – przyznam – nie zdarza mi się. O każdej z piosenek dałoby się napisać choć jedno zdanie. Mam kilku faworytów. Nie umiem jednak wybrać tej jednej, jedynej, najlepszej piosenki. Stąd do ‘najlepszych’ dam te, które wyryły mi się najbardziej w pamięć i ‘zaczarowały’. “Hometown Glory” jest piękną, soulową balladą. Zwrotki są spokojne, lecz właśnie w refrenie Adele brzmi najlepiej. “Right As Rain” oraz “Cold Schoulder” są żywsze. Ta pierwsza najbardziej skojarzyła mi się z Amy Winehouse. Druga natomiast ma w sobie coś z r&b i funku. Ballada “Make You Feel My Love” w rzeczywistości wykonywana jest przez Boba Dylana. Jednak tak dobrze pasuje do Adele, że na początku myślałam, że była tworzona ‘na miarę’. Jest jednak tu jedna piosenka, która nie bardzo mi się podoba. Mowa tu o “My Same”. Sama muzyka jest ładne, ciekawa. Nie pasuje mi jednak do Adele. No i drażni mnie powtarzane często “aj aj aj”. Powoli przekonuję się do “First Love”. Na początku piosenka mnie usypiała. Nic zresztą dziwnego, brzmi jak kołysanka. W “Chasing Pavements” najbardziej urzekły mnie zwrotki. refren jest trochę zbyt krzykliwy. Nieco mniej podoba mi się też “Best For Last”. W tym utworze słychać najwyraźniej inspiracje country. Uważam, że Adele nagrała dobrą płytę. Wprawdzie bardziej podobała mi się płyta konkurentki – Duffy (“Rockferry”), to i do niej będę często wracać.

#133, 134, 135 M.I.A. “Arular” (2005) & Timbaland “Shock Value 2” (2009) & Jennifer Hudson “Jennifer Hudson” (2008)

Lepsza niż Nicki Minaj. Ciekawsza niż Lady GaGa. Odważniejsza niż Rihanna. O kim mowa? To M.I.A. Raperka pochodzące ze Sri Lanki. 10 punktów dla tych, co zgadli. Mogliście jednak nie wiedzieć, bo w Polsce M.I.A. nie jest tak bardzo popularna. W radiu na próżno szukać jej piosenek. Stacje muzyczne nie puszczają jej teledysków. A szkoda, bo jej muzyka jest niesamowicie radosna, oryginalna. Taka w sam raz na wakacje. Przynajmniej ja nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką muzyką. M.I.A. z niezwykłą łatwością łączy hip hop, rap, elektronikę, muzykę klubową. A przy tym jest niesamowicie autentyczna. W każdej piosence jest coś, co wyróżnia ją od pozostałych. Czasem jest to po prostu ciekawa melodia, czasem tekst. W singlowym “Bucky Done Gun” są to takie jakby orkiestrowe momenty, jakby ktoś dawał czadu na bębnach 😉 Jednak w tej piosence najbardziej lubię chwile, gdy M.I.A. szybko wypowiada tytułowe słowa. Te trzy, niby niepozorne wyrazy razem stwarzają świetne trio, brzmią zabawnie, ale i intrygująco. W “Sunshowers” w pamięci zostają chwile, gdzie słychać nie rap a śpiew. Nie jestem pewna, czy słyszymy wtedy M.I.Ę. Oby nie, bo mnie ten śpiew nie zachwycił, choć jest ciekawym dodatkiem do piosenki, urozmaica ją. “10 Dollar” zapamiętałam od razu. Głównie przez pojawiające się na początku utworu słowa “hej hej hej”. Zainteresował mnie tekst tej piosenki, wiadomo – kasa. Zuziio lubi 😉 W piosence artystka pyta (a następnie sama sobie odpowiada) what can i get for 10 dollar? Anything you want (PL: Co mogę dostać za 10 dolarów? Wszystko, czego chcesz). Nie jest to wystarczająca kwota, by kupić ‘wszystko’, ale jako tekst piosenki sprawdza się super. Lubię też “U.R.A.Q.T.”. Tajemniczy tytuł i chwytliwy refren. To wyróżnia tą piosenkę. Może teraz jakieś minusy? Nie podoba mi się jedynie “Banana (skit)”. Czemu więc 4 a nie 5 czy 6? Płyta jednak szybko się nudzi.

Ha, ha, ha. To była moja pierwsza reakcja po przesłuchaniu tego krążka. Niegdyś wielki producent, który współpracował m.in. z Madonną przy “Hard Candy” i Keri Hilson przy “In a Perfect World” (obie te płyty bardzo mi się podobają). Teraz coraz nudniejszy i powtarzający się artysta. Kiedyś to on rozdawał karty. Teraz od muzyki ważniejsze są dla niego pieniądze. Skąd ten wniosek? Zaraz do tego dojdę. Nie pamiętam, jak było na “Shock Value 1”, bo minęło sporo czasu odkąd przesłuchałam tamten krążek. Single jednak kojarzę do dziś. Teraz otrzymujemy od niego zestaw niemal identycznych, plastikowych kawałków. Bez polotu, przepełnionych elektroniką. Komputerowa obróbka głosu jest tu na porządku dziennym. Krótko mówiąc – Timbaland nagrał to, na co jest teraz największy szał. Taka płyta sprzeda się bardzo dobrze. No i oczywiście gwiazdy. Timbaland znany jest ze swoich duetów z innymi wokalistkami i wokalistami. Na “Shock Value 2” udało mu się zaprosić m.in. Miley Cyrus, Katy Perry, Nelly Furtado, zespół The Fray i Justina Timberlake’a. Gdyby jeszcze reprezentowali oni jakieś odmienne, odległe od siebie gatunki muzyczne. Najbardziej podoba mi się singlowy utwór “Morning After Dark” nagrany z udziałem Nelly Furtado i SoShy. Głównie dzięki tej początkującej artystce, SoShy, ten kawałek zdobył moje uznanie. Świetnie sobie poradziła. Aż szkoda, że nie wydała jeszcze swojej płyty. Obok tego utworu nieźle wypada też piosenka z The Fray pt. “Underthrow”. Jest to bodajże najmniej komercyjny kawałek na tym albumie. Zupełnym nieporozumieniem było zaproszenie do współpracy Miley Cyrus. Osobiście nic do niej nie mam, nawet podoba mi się jej muzyka. Ale w “We Belong to Music” brzmi koszmarnie. Głos za bardzo jej przerobili. No i sama piosenka jest mocno przeciętna. Nie lubię też duetu z Katy Perry. “If We Ever Meet Again” to jeden z tych ‘hitów’, przy których wyłączam radio. Kiepskie, po prostu. Szkoda Katy na taki numer. Piosenka niczym się nie wyróżnia. Równie dobrze mogłaby zaśpiewać ją Lady GaGa jak i Rihanna. Zupełnie nie wiem, skąd on wytrzasnął JoJo. Nagrała może ze dwie płyty, ale sukcesu wielkiego nie osiągnęła. “Lose Control” z Timbalandem jej raczej nie pomoże. “Shock Value II” nie jest płytą, jakiej oczekuje się od Timbalanda. Niestety, producent już najwyraźniej się wypalił. Ale czemu to my mamy na tym cierpieć? Aż boję się, co zaprezentuje na nowym albumie.

Jennifer Hudson jest niezwykłą piosenkarką. Najpierw olśniła nas swoją rolą w “Dreamgirls” (Oscar!) a dopiero później ukazała się jej debiutancka płyta. Jest jedną z najpopularniejszych uczestniczek “American Idol”. Mimo, iż zajęła 7. miejsce. Pamiętam jeszcze, że w radiu często można było usłyszeć jej singiel “Spotlight”, pochodzący właśnie z tej płyty. Później o niej zapomniałam by w tym roku zakochać się od nowa w jej głosie. To właśnie on jest największym atutem krążka “Jennifer Hudson”. Dużo tu ballad. “Giving Myself” czy nieco gospelowe “Jesus Promised Me a Home Over There” są naprawdę dobre. Jednak utwór “And I Am Telling You I’m Not Going” dosłownie wbił mnie w fotel. To jeden z tych kawałków, przy których słuchaniu mam ciarki. Rozkręca się powoli, ale pod koniec nie można nie wyjść z podziwu dla umiejętności wokalnych Jennifer. Genialne. Po prostu. Jako ciekawostkę powiem, że ta piosenka została nagrana już w 2006 i znalazła się na soundtracku do “Dreamgirls”. Jednak spora ilość ballad przekłada się na nie za wysoką ocenę. Dlaczego? Jest nudno. Owszem, można zachwycić się wspomnianymi wcześniej utworami, ale inne już tak nie intrygują. Na szczęście dla nas Hudson umieściła tu kilka żywszych kawałków jak chociażby “Spotlight” czy “Pocketbook”. Ten drugi numer po prostu kocham. Obok Jennifer śpiewa w nim Ludacris. Stworzyli razem świetny duet. Oprócz niego na płycie pojawili się i inni goście. W kiepskim “What’s Wrong (Go Away)” występuje T-Pain. Mogę nawet powiedzieć, że to on ponosi odpowiedzialność za zepsucie tej piosenki. Bez niego byłoby lepiej. W “I’m His Only Woman”, nieco soulowym, nieco r&b, śpiewa Fantasia. W Polsce nie jest za bardzo znana. W 2004 roku wygrała “American Idol”. Głosy obu pań świetnie się dopełniają, tworząc magiczny, mocny duet. Płyta niestety szybko mi się znudziła. Potrzebowałam posłuchać jej z 10 razy, by coś więcej oprócz “Spotlight” zapamiętać.

#127 Shakira “Fijación Oral Vol.1” (2005)

Ponad cztery lata musieli czekać fani Shakiry na jej nowy krążek. Po znakomicie przyjętym, angielskojęzycznym (nie licząc 4 utworów) wokalistka postanowiła ponownie nagrać coś po hiszpańsku. Z Shakirą jest taki problem, że nie potrafię wybrać, czy wolę ją w angielskim czy hiszpańskim repertuarze. W obu tych wersjach sprawdza się znakomicie. Na “Fijación Oral vol. 1” nagrała 10 nowych piosenek. Utrzymane są one w charakterystycznym dla Shakiry stylu latin pop i rock en espanol. Zastanawiałam się, czy płyta spodoba mi się choć w połowie tak bardzo jak “Laundry Service”. Nie spodziewałam się jednak, że po pięciokrotnym przesłuchaniu podczas jednego dnia nie będę jej miała dość. Jest świetna! Nie ma tu dwóch takich samych piosenek. Każda się czymś wyróżnia. I tak “En Tus Pupilas” zaczyna się jak kołysanka, “No” jest piękną balladą, a w “Escondite Ingles” Shakira nawet…krzyczy! Znam już sporo jej piosenek i nigdy czegoś takiego nie słyszałam. Aż ciarki mnie przechodzą jak tego słucham. A w “Obtener Un Si” na uwagę zasługuje sama muzyka. Dobrze słyszę? Smyczki? Całość wygląda jak nagrana w jakiejś filharmonii. Szczególnie koniec jest piękny. Nie mogę oczywiście zapomnieć o tanecznej części płyty. W końcu Shakirze szybkie piosenki wychodzą idealnie. Na “FijaciOn Oral Vol. 1” godne uwagi jest chociażby “Las De La Intuicion”, wykonywany razem z latynoskim artystą – Alejandro Sanz – hit “La Tortura” oraz nieco elektroniczne “Lo Imprescindible”. Na deser otrzymujemy od Shakiry akustyczną wersję “La Pared”, która jest lepsza od oryginału przede wszystkim dzięki zrezygnowaniu z tej tanecznej melodii na początku (kojarzącej mi się z muzyką September) oraz odrobinę zmienioną wersję singla “La Tortura”. Shakira jest niezwykłą wokalistką. Oprócz tego, że ma oryginalną barwę głosu, sama pisze swoje teksty i (nieraz) muzykę. Znam narazie cztery jej płyty (włącznie z tą) i muszę przyznać, że z “Fijación Oral vol.1” jestem najbardziej zadowolona.

#54, 55, 56 Rihanna “Music of the Sun” (2005) & Christina Aguilera “Christina Aguilera” (1999) & Britney Spears “…Baby One More Time” (1999)

“Music of the Sun” czyli jak bez podnoszenia się z fotela przenieść się na słoneczne Karaiby. Do tej pory znałam Rihannę z singli oraz trzech ostatnich płyt (Good Girl Gone Bad, Rated R, Loud). Postanowiłam jednak sięgnąć po jej debiutancki krążek. I to był strzał w dziesiątkę. Płyta jest mieszanką popu, reggae, r&b oraz dancehallu i hip hopu. Plus za oryginalność. Dziś, by zaistnieć trzeba nagrać popową płytkę a jeszcze lepiej rozkręcić jakiś skandal. Rihanna tego nie potrzebowała. Świetnie sprawdziła się w takich klimatach. Mimo, iż po latach w wywiadach opowiadała, jak to nie miała nic do powiedzenia przy wyborze muzyki, ja uważam, że wytwórnia postawiła na dobry styl. Patrząc na okładkę nie mogę uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która teraz farbuje włosy co 2-3 miesiące, ubiera się jak strach na wróble oraz obraca się w dennym popie. Jest tu taka naturalna. Piosenki również są miłe dla ucha. “Pon De Replay” bardzo łatwo wpada w ucho. “That la, la, la” oraz “Let Me” to udane kompozycje zawierające w sobie mix hip hopu z r&b. Znalazło się i miejsce dla kilku wolniejszych numerów. “The Last Time” najmniej jednak przypadło mi do gustu ze względy na wokal Rihanny w niektórych momentach. Bardzo podoba mi się natomias “Now I Know”. Tutaj Rihanna brzmi bardzo dobrze. No i nie można nie wspomnieć o “Music of the Sun”, która świetnie podsumowuje płytę o tym samym tytule. “Listen, closely hear the music playing Let it take you to places far away and Relax your senses just do what you want to do No need for questions It’s only for you” (“Słuchaj dokładnie grającej muzyki Pozwól zabrać się w dalekie miejsce Uwolnij swoje zmysły, po prostu rób to, na co masz ochotę Żadnych pytań, to tylko dla Ciebie“). Mogłabym przytoczyć cały tekst tego utworu. Świetny jest. Ja zdecydowanie dałam się porwać muzyce zawartej na tym krążku.

Dziś Christina Aguilera jest znaną na całym świecie artystką. Może popularność już nie ta, co ponad dziesięć lat temu, ale nie można powiedzieć, że słuchacze zupełnie o niej zapomnieli. Aguilera ma na koncie kilka metamorfoz. Każda jej płyta to nowy rozdział w jej karierze. Chociaż takie utwory jak “Candyman” czy “Beautiful” były hitami, nie przebiły piosenek z debiutanckiego krążka. Swój pierwszy album Christina wydała w 1999 roku. Kilka miesięcy po Britney Spears, swojej koleżance z programu “Klub Myszki Miki”. Chociaż to “…Baby One More Time” odniosło większy komercyjny sukces, Aguilera wygrała ze Spears głosem i samymi piosenkami. Nie chcę oczywiście przesadzać. Utwory, które znalazły się na “Christina Aguilera” to zupełnie inna półka niż to, co dostajemy od Xtiny dzisiaj. Piosenki z późniejszych krążków są bardziej dopracowane, ciekawsze. Na debiucie Christina dostała po prostu kilka kawałków do nagrania i tyle. Nie mogła być w pełni sobą, o czym później śpiewała na “Stripped”. Z “Christina Aguilera” wydane zostały cztery single. Pierwszym została piosenka “Genie in a Bottle”. Powiem szczerze, że uwielbiam ten kawałek. Jest bardzo pozytywny. To ciekawa, popowa produkcja, będąca wizytówką Aguilery. Podobnie jak drugi singiel – “What a Girl Wants”. Kiedyś bardzo mi się ta piosenka nie podobała. Dziś sądzę, że to przyjemny, chwytliwy numer. Chociaż oba te numery bardzo mi się podobają, ustępują balladzie “I Turn to You”. Christina zawsze miała talent do spokojnych piosenek, czego dowodem jest chociażby to nagranie. Cudowne. Jednak najbardziej wyrazistym singlem jest taneczne i dynamiczne “Come On Over Baby (All I Want Is You)”. Z pozostałych kawałków trzeba posłuchać “Reflection”. Ta spokojna piosenka nagrana została na potrzeby filmu Disney’a “Mulan”. Christina pokazuje w niej, jak pięknym głosem jest obdarzona. To bez wątpienia jedna z najbardziej lśniących pozycji na Christina Aguilera. Inną balladą jest “Obvious”. Łączy w sobie pop i elementy soulu. Niesamowicie mi się podoba. Stanowi piękne zakończenie całego albumu. Średnio natomiast lubię “Blessed”. To trochę zbyt nijaki, usypiający numer. Sporo miejsca na “Christina Aguilera” zajmują przebojowe, popowe utwory. Mamy chociażby bujające “So Emotional”, taneczne “When You Put Your Hands On Me” i urocze “Somebody’s Somebody”. Debiut Christiny poznałam już po zakochaniu się w “Stripped” i “Back to Basics”. Przeszkadzało mi to w pełni docenić jej wczesną twórczość. Na szczęście udało mi się spojrzeć na utwory z “Christina Aguilera” nieco inaczej. Udało mi się je docenić i polubić. To kawał porządnej, popowej muzyki. Spodobać się może każdemu. Melodie są przyjemne, teksty wcale nie głupie. A dodatkiem do tego jest świetny wokal Christiny.

W tym samym roku zadebiutowała i Britney Spears. O ile się nie mylę miała wtedy 16-17 lat. I to słychać. Niewinna, delikatna i…nudna. Podali jej jak na tacy piosenki – masz, nagraj, nie zadawaj żadnych pytań a my z ciebie zrobimy gwiazdę i jeszcze ‘trochę’ na tym zarobimy. Ok. 30 milionów sprzedanych egzemplarzy “…Baby One More Time” mówi samo za siebie. O co tyle szumu? Melodie zawarte na płycie, mimo, że są do siebie nieraz podobne, wypadają nieźle. Teksty pasują do Britney. Nastolatki będą w siódmym niebie. Duuużo o miłości (“From The Bottom of My Broken Heart”). Jednak jak patrzę na polskie tłumaczenia widzę, jak bardzo są te teksty ‘płaskie’. I must confess that My loneliness is killig me now Don’t you know I still believe That you will be here And give me a sign Hit me baby one more time (PL: Moja samotność zabija mnie (i ja) Musze odejść, wciąż wierzę (wciąż wierzę) Gdy nie jestem z Tobą tracę zmysły Daj mi znak, uderz mnie kochanie jeszcze raz). Ciekawa jest jedynie piosenka “The Beat Goes On”. Nieco elektroniczna. Podobną melodię zrobiłam kiedyś na komórce, a nie skredytowali mnie. Na albumie znajdziemy też duet. Utwór “I Will Still Love You” piosenkarka wykonuje razem z Don’em Phillipem. Nie znam go, ale w tym numerze przygniótł wokalnie Britney. Mam wrażenie, że więcej tu spokojnych numerów niż u rywalki – Christiny Aguilery. “Sometimes”, “Born To Make You Happy”, “I’ll Never Stop Loving You” czy wspomniane wcześniej “From The Bottom of My Broken Heart” mają w sobie sporą dawkę cukru. Zresztą czegokolwiek bym nie napisała o tej płycie, fani Britney wiedzą swoje. A mi pozostaje mówić, że najsłabszym elementem płyty jest…sama Britney.

#35, 36, 37 The Veronicas “Hook Me Up” (2007) & Madonna “Confessions on a Dancefloor” (2005) & Florence + The Machine “Lungs” (2009)

“Hook Me Up” to drugi album zespołu The Veronicas prosto z Australii. Tworzą go dwie siostry-bliźniaczki: Jessica i Lisa. Na szczęście o ile dziewczyny da się rozróżnić, o tyle niektórych piosenek z tego albumu po trzykrotnym przesłuchaniu nie pamiętam. Jeśli ktoś myśli, że The Veronicas grają popową muzykę, jest w błędzie. Ich kawałki to w szczególności pop-rock mieszany na przemian z electrorockiem. Oprócz utworów dających niezłego kopa (“This Is How It Feels”, “All I Have”) znajdziemy tu i ballady (“In Another Life”). Słuchając np. “Take Me On The Floor”, mimo iż gitary i perkusji w niej nie brakuje, ma sie ochotę powiedzieć, że jest to typowa piosenka na imprezę. Jednak bliźniaczki rehabilitują się takimi utworami jak “Untouched” czy “Someone Wake Me Up”. Wiele piosenek osobno robi wrażenie, na całości gdzieś się gubią. A szkoda, bo dziewczyny mają ładne, mocne głosy.

Odkąd Madonna została nazwana królową muzyki pop trzyma się tego gatunku. Jej studyjne albumy jak np. “Ray of Light” czy “Music” pełne były popowych brzmień. Na wydanej w 2005 roku “Confessions on a Dancefloor” mamy bardzo dużo tanecznych dźwięków. Płyta jest idealna na zabawę na parkiecie. Teksty piosenek nie były potrzebne – wystarczyła sama muzyka by można się było dobrze bawić. Kiedy pierwszy raz słuchałam tej płyty trudno było mi rozróżnić jakikolwiek utwór. Skłaniałam się nawet do negatywnej oceny. Teraz jednak uważam, że album jest naprawdę w porządku. Warto przytoczyć tu słowa Madonny: Służy dobrej zabawie, bezpośredniej i nieprzerwanej. Rewolucji, wiadomo, nie ma. Płyta dla każdego. Najbardziej zaskoczyła mnie piosenka “Isaac”. Madonna nawiązała w niej do żydowskich ‘klimatów’. Wyszło naprawdę ciekawe ‘dzieło’. Podoba mi się również singlowy “Hung Up” zawierający sample z hitu ABBY “Gimme Gimme Gimme”. Można obawiać się piosenki “Forbidden Love”, wiedząc, że jest to ballada….taneczna. Na szczęście i tu Madonna nie zawodzi. Podsumowując. Za sprawą “Confessions on a Dancefloor” wokalistka zabiera nas w przeszłość, do lat 70-tych aż po czasy współczesne. Muzyka taneczna nie jest szczególnie lubiana przeze mnie, jednak do tego albumu będę wracać z przyjemnością.

Wielka Brytania po raz kolejny udowadnia, że utalentowanych wokalistek jest u nich co nie miara. Teraz do tego grona dołączyła rudowłosa Florence Welsh. Zebrała kilku gości i tak powstał zespół Florence and The Machine. Przede wszystkim gratuluję debiutu. Płyta “Lungs” jest niepodobna do tego, czego już słuchałam. Postawili sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Podoba mi się to, że wszystkie utwory na płycie do siebie pasują. Hmmm, jak puzzle? Wielkim atutem jest przede wszystkim wokal Welsh. Pełen emocji, siły i pasji. Jednak The Machine też udowadniają, że nie są gorsi. Sama muzyka na “Lungs” jest na wysokim poziomie i niesamowicie dobrana. Harfy, chór, bębny stwarzają świetną atmosferę. Zaskakujące jest to, że mimo sporej różnorodności wszystko do siebie pasuje. Mymy tu odrobinę taneczne “Dog Days Are Over”, które zawiera również wpływy folkowe. Mamy tu i mocne uderzenie w postaci takich utworów jak “Cosmic Love”, “Drummer” i “Rabbit heart”. Wiele piosenek zaczyna się spokojnie a dopiero w refrenie Florence pokazuje, na co jej głos stać. Zdecydowanie jeden z najjaśniejszych debiutów 2009.

#12 The Pussycat Dolls “PCD” (2005)

Kto kryje się pod nazwą “The Pussycat Dolls”? Szóstka (wówczas) nieźle śpiewających dziewczyn, które przy pomocy założycielki – Robin Antin – i zarażającej muzyki w 2005 ruszyły na podbój świata. Z tylko tej płyty wypuściły 7 singlii. Biorąc pod uwagę ich wysokie pozycje na listach przebojów odwaliły kawał obrej roboty. Nie dziwi mnie dobra sprzedaż tego krążka. Niemal każda piosenka otrzymała ode mnie pozytywną opinię. Które najbardziej przypadły mi do gustu? Przede wszystkim “Buttons”, w którym słychać arabskie rytmy. Równie świetne są “Flirt”, “I don’t need a man” i “Bite the dust”. Mają w sobie niezwykły power. Fanów r&b zainteresuje z pewnością “Don’t cha”. Genialna piosenka. Na “PCD” spodobała mi się różnorodność utworów. Trudno nie zwrócić uwagi na nieco soulowe “Feelin’ good”, balladowe “Stickwitu” czy na przekór tanecznym brzmieniom “How many times how many lies”. W przeciwieństwie do innych już zrecenzowanych przeze mnie płyt “Dollsy” umieściły aż 7 coverów. Oprócz wspomnianego wcześniej “Feelin’ good” czy “Don’t cha” mamy tu przeróbkę “Sway”, “Tainted love”, “Hot stuff”, “Right now”, “We went as far as we felt like going”