RECENZJA: Taylor Swift “Midnights” (2022) (#1344)

Taylor Swift wydaje w październiku swój dziesiąty studyjny album. Taka informacja w świat poszła przed paroma tygodniami, a szum, jaki wywołała, podpowiadał, że amerykańska wokalistka niezmiennie budzi ogromne emocje. I to z tej najlepszej strony – elektryzuje ludzi swą muzyką a nie skandalami. O płycie zatytułowanej “Midnights” nie wiedzieliśmy nic pozwalając zaskoczyć się Swift w chwili jej premiery. Dla każdego muzyka do słuchania o północy to inne dźwięki.

Chociaż przez lata twórczość Taylor Swift była mi bardziej niż obojętna (począwszy od jej country początków aż do zanurkowania w świat nowoczesnego, bogato brzmiącego popu), wywrotowy rok 2020 zmienił moje podejście do jej postaci. Amerykanka nawiązała współpracę z Aaronem Dessnerem znanym z działalności w moim ukochanym The National i wydała albumy, na których odkrywała uroki folku, chamber popu czy dream popu. A my razem z nią. Jednak trzecia płyta utrzymana w podobnym klimacie byłaby przesadą – Swift powróciła do popu, choć na “Midnights” próżno szukać bangerów pokroju “Shake It Off” czy “I Know You Were Trouble”.

Patrząc na tracklistę nowego albumu Taylor w oczy od razu rzucił mi się utwór numer cztery będący efektem jej współpracy z Laną Del Rey. Dream popowe, romantyczne, kołyszące “Snow on the Beach” równie dobrze tej Lany na featuringu mógłby nie mieć, gdyż robione przez nią chórki nie wnoszą zbyt wiele. Echa innej artystki pobrzmiewają w moim ulubionym “Vigilante Shit”. W tym powolnym, lekko industrialnym nagraniu Swift kojarzyć się może z… Billie Eilish. Jest to zdecydowanie największe zaskoczenie “Midnights” i zarazem mój ulubiony moment krążka. Bardziej do gustu przypadły mi także rhythm’and’bluesowe “Maroon” oraz kruche, baśniowe “Sweet Nothing”, za którego retro pierwiastek odpowiada saksofon.

Reszta przygotowanych przez wokalistkę kompozycji to po prostu niezłe produkcje z pogranicza minimalistycznego popu i synth popu. Czasem Taylor zdaje się nieśmiało wyciągać nas na parkiet (pełne światła “Lavender Haze”; przestrzenne “Question…?”; lekko infantylne, inspirowane disco “Bejeweled”; new wave’owe “Karma”), innym razem pod skromną aranżacją ma ochotę przemycić co nieco własnych refleksji o sławie (“You’re On Your Own, Kid”), minionych miłościach (“Midnight Rain” o przesadzonej modulacji wokalu artystki) czy powolnym zakochiwaniu się i swoich wątpliwościach co do angażowania się w nową relację (“Labyrinth”).

Wracając do tajemniczości całego nowego projektu Taylor Swift, o której wspominałam na samym początku tego tekstu, sądzę, iż niejeden słuchacz miał wizję tego, jak “Midnights” powinno brzmieć. Nie inaczej było ze mną, gdy czytałam słowa wokalistki o tym, że porcja nowych piosenek powstała podczas bezsennych nocy. Wyobrażałam sobie pop o mrocznym, może nawet nieco surowym wydźwięku, którego tematyka kręci się wokół nie pozwalających zmrużyć oka tematów. Dostałam pop lekki jak obłoki na niebie, który z nocą łączy to, że momentami działać może jak remedium na zarwane nocki – tak usypiająca Taylor nie była nawet na “Foklore”. Spójność “Midnights” może faktycznie nużyć, ale podoba mi się spokój, jaki bije z tegorocznych kawałków artystki oraz dojrzałość, z jaką podchodzi do popu.

Warto: Vigilante Shit & Sweet Nothing

___________________

Fearless Speak NowRed1989ReputationLover FolkloreEvermore

3 Replies to “RECENZJA: Taylor Swift “Midnights” (2022) (#1344)”

  1. Faworytów mam zupełnie innych (z podstawy to Maroon i Labyrinth), ale ogólnie z recenzją się zgadzam. Nie jest to najlepszy album, ale krytyka na niego jest mocno przesadzona, chociaż pewnie to wynika z faktu, że fani popowej Taylor oczekiwali czegoś takiego jak 1989, a ci co polubili ją za Folklore – czegoś w takim stylu, i jedna i druga strona nie wygrała.

    Szkoda, że nie oceniłaś piosenek z 3am, bo według mnie tam znajdują się najlepsze utwory (a konkretnie dwa ostatnie). Super recenzja i pozdrawiam 😀

  2. Mam podobne odczucia do Twoich. Kiedy słuchałam “Midnights” po raz pierwszy, byłam pod wielkim wrażeniem. Teraz emocje trochę opadły, ale wciąż uważam, że to naprawdę solidny krążek.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

  3. Może i nawet rozumiem hype na tę płytę, ale sam, szczerze mówiąc, mocno się wyziewałem 😉 Wszystko tu brzmi podobnie, może i nawet chwilami wtórnie, chociaż wiem, że obecnie w stosunku do takich płyt używa się słowa “spójny”. Aż sam się dziwię pisząc to, ale wolę Taylor Swift w wydaniu bardziej mainstreamowym 😀

    Pozdrowienia i zapraszam na nowy wpis 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *