RECENZJA: The National “High Violet” (2010) (#1241)

Jeśli płyta “Boxer” z 2007 roku zaczęła modę na smutną muzykę zespołu The National, to wydany trzy lata później krążek “High Violet” tylko ugruntował pozycję dowodzonej przez Matta Berningera kapeli na scenie indie. Do dzisiaj wielu fanów formacji z rozrzewnieniem wspomina to wydawnictwo, wskazując je jako największe dokonanie w karierze Amerykanów. Na mnie mocniej działa “Trouble Will Find Me”, ale uczciwie muszę przyznać, że i bez “High Violet” mój świat byłby uboższy.

Metamorfoza, jaką The National zapoczątkowali na “Boxer”, ostatecznie dokonała się na “High Violet”. O ile na pierwszych krążkach grupa miała ochotę pohałasować czy przekonać się, jak sprawdziłaby się w country, okazało się, że większe wrażenie w ich przypadku robi cisza. “High Violet” ponownie eksploatuje spokojniejsze indie rockowe dźwięki i proponuje nam parę żywszych, choć nadal przygaszonych numerów o jesiennym, posępnym klimacie wyśpiewywanych przez Matta Berningera tym jego cudownym, szczodrze zabarwianym melancholią barytonem.

“High Violet” to dwie znakomite kompozycje oraz dziewiątka bardzo dobrych nagrań. Ciężko stąd którąś wyrzucić, trudno też myśleć o dodaniu jakiejkolwiek. Sporym klasykiem, a przy okazji jednym z moich najulubieńszych punktów dyskografii Najsmutniejszego Zespołu Świata, jest “Vanderlyle Crybaby Geeks”. Bez tej smyczkowej, podniosłej piosenki ciężko wyobrazić sobie koncert Amerykanów – te wykonanie na tysiące głosów potrafi poruszyć i sprawić, że ciarki pozostaną na rękach dłuższą chwilę. Drugą perełką jest “Bloodbuzz Ohio” – nagranie szybsze, pełne dziwnej nerwowości i zmiennych wokali Berningera. Do tego natychmiastowo wpadające w ucho i potrafiące błąkać się godzinami po głowie.

Ciekawym numerem jest otwierające krążek “Terrible Love”, w którym kapela miała ochotę na poflirtowanie z industrialnymi klimatami. Mamy tu i rozleniwiające “Little Faith”; dziwnie odprężające “Anyone’s Ghost” i “Lemonworld” czy kontrastujące z nimi, pełne jesiennej zadumy, akustyczno-smyczkowe “Runaway”. Pojawiają się i “Conversation 16”, w którym głośniejsza, rockowa aranżacja spotyka spokojnego, opanowanego Matta wyśpiewującego jak gdyby nigdy nic wersy pokroju I was afraid I’d eat your brains cause I’m evil; porządnie wykonane “Sorrow” i “Afraid of Everyone” czy w końcu balladowe “England”, które, obok wspomnianego wcześniej “Vanderlyle Crybaby Geeks”, najskuteczniej kruszy serca.

Wydane przed ponad dekadą “High Violet” jest płytą, na której The National jawi nam się jako w pełni ukształtowany i pewien swych umiejętności zespół. Chociaż jest klimatycznie i ponuro, grupie udało się przemycić do kompozycji żywsze elementy i głośniejsze dźwięki, by zafundować nam nie tylko emocjonalny, ale i aranżacyjny roller coaster. Dzięki temu “High Violet” słucha się naprawdę dobrze i bez przysypiania. Nie mam z tym wydawnictwem tak mocnych wspomnień co z “Trouble Will Find Me” czy “Boxer”, ale nietrudno jest docenić mi i te album. To już klasyka i muzyka, która nigdy się nie zestarzeje.

Warto: Bloodbuzz Ohio & Vanderlyle Crybaby Geeks

__________________

The NationalSad Songs for Dirty Lovers Alligator Boxer Trouble Will Find MeSleep Well BeastI Am Easy to Find

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *