Dopiero gdy wydałam “No More Drama”, wiedziałam, że udało mi się odnieść sukces mówiła w wywiadach Mary J. Blige. Mimo kilku bestsellerowych albumów wydanych w latach 90. i singli, które nieźle przyjęły się w USA (m.in. “Real Love”, “Not Gon’ Cry”, “I’m Goin’ Down”), pozostała część świata wciąż nie była zaprzyjaźniona z twórczością Amerykanki. Wszystko zmieniło się w 2001 roku.
A 2001 rok był dla czarnych, prezentowanych przez kobiety brzmień rokiem słodko-gorzkim. Z jednej strony legendarne, pełne przebojów albumy w nasze ręce oddały Alicia Keys, Destiny’s Child, Janet Jackson, India Arie czy właśnie Mary J. Blige. Z drugiej zaś straciliśmy w lotniczej katastrofie Aaliyah, która nie doczekała premiery swojej trzeciej płyty. Konkurencja była spora, ale o uwagę słuchaczy “No More Drama” – piąty krążek Blige – skutecznie zawalczył.
Mary J. Blige kontynuuje zapoczątkowaną przez “My Life” tradycję wydawania albumów długich, kuszących sporą liczbą kompozycji i naszpikowaną znanymi nazwiskami odpowiedzialnymi za produkcję czy gościnne występy. Na recenzowanym krążku imponująco wygląda lista producentów, na której dojrzeć można m.in. Dr. Dre, The Neptunes czy Missy Elliott. Swoje wokalne pięć groszy wtrącają jedynie zapomniana dziś Eve (usłyszeć ją możemy w soulowo-hip hopowym “Where I’ve Been”) oraz wspomniani The Neptunes (oldskulowe “Steal Away”). W podobnym stylu utrzymane są takie kawałki jak “Crazy Games”, “Keep It Movin'” czy “Beautiful Day”, które jest jednym z moich ulubionych momentów “No More Drama”.
Obok powrotu do hip hopowych bitów Mary J. śmiało spogląda na scenę gospel. Historii o tym, że stała się zupełnie inną osobą i ile zawdzięcza Bogu w związku z tą metamorfozą, trochę tu znajdziemy. Uduchowiona Blige to Blige w wzbogacanym pianinem “No More Drama”; utrzymanym w średnim tempie “Flying Away”; nagraniu “2 U” czy w końcu zamykającym wydawnictwo “Testimony” – osobistej, przemyślanej piosence. Lepszego zwieńczenia albumu o znajdowaniu spokoju w życiu Mary J. nie mogła sobie wymarzyć. Ten spokój tu mącony jest jednak z rzadka, bo większość numerów stanowią utwory utrzymane w średnim tempie. Poszukiwaczy wyrazistszych bitów zaprowadzić warto do masywnego, wykorzystującego grę trąbek “Love”; żywiołowego przeboju “Family Affair”, którego przedstawiać nikomu raczej nie trzeba; lekkiego “Dance For Me”. Na deser zostaje oszczędna ballada “PMS”, którą wyróżniają wykorzystane w aranżacji smyczki i akustyczna gitara.
Płytą “Mary” Mary J. Blige zakończyła lata 90. w eleganckim stylu. Jak pisałam w recenzji tego wydawnictwa, wokalistka opuściła ulicę i pewnym krokiem weszła na salony. Nadany jej na początku kariery przydomek Queen of Hip Hop Soul uległ wówczas modyfikacji, lecz projektem “No More Drama” Amerykanka ponownie chce wkupić się w łaski miłośników hip hopowych brzmień. Jej piąta płyta jej przypomnieniem tego, za co pokochaliśmy Blige w ostatniej dekadzie XX wieku wraz z jednoczesnym mocnym krokiem stawianym już w nowym tysiącleciu, gdzie konkurencja się umocniła.
Warto: Beautiful Day & Testimony & Family Affair
______________
What’s the 411? ♥ My Life ♥ Share My World ♥ Mary ♥ A Mary Christmas