#219 M.I.A. “Maya” (2010)

Trzy lata po rewelacyjnym krążku „Kala”, raperka z Sri Lanki raczy nas nowym albumem. Swoje nowe dzieło zatytułowała „Maya”. Chciała chyba tym podkreślić, że w pełni utożsamia się z prezentowanym materiałem. Przyznam się, że posiadam tę płytę w swojej kolekcji. Kosztowała jedynie 24 złote, więc decyzja była natychmiastowa. Czy żałuję wydanych pieniędzy? Nie. To pozwoliło mi w pełni poznać najnowszy krążek rewelacyjnej artystki, która nie wpisuje się w żadne schematy. Oprawa graficzna płyty jest nie z tej ziemi. Nic tu nie jest takie, jakie być powinno. Sporo tu zdjęć z filmików. Feeria barw. Kicz totalny. Ale jakże trudno oderwać od tego oczy! Jednocześnie ciężko się w tym wszystkim połapać. Ot, cała M.I.A. Na szczęście muzyka artystki nadal nie jest poukładana, typowa.

Czytaj dalej #219 M.I.A. “Maya” (2010)

#216 Travie McCoy “Lazarus” (2010)

 

Wiele już razy byliśmy świadkami, kiedy z jakiegoś zespołu odchodził jego członek by spróbować szczęścia pod własnym nazwiskiem. Podobną historię obserwowaliśmy już nie raz. Przykładem, że solo można sporo osiągnąć jest Gwen Stefani (No Doubt) i Cheryl Cole (Girls Aloud). Nic już natomiast nie słyszymy o ex-członkiniach Pussycat Dolls. Jedynie Nicole się przebiła, ale i tak ma problem z wydaniem w USA swojej płyty. Wiele wskazuje na to, że Travie McCoy ustał obok Cheryl i Gwen. Jego zespół Gym Class Heroes jest średnio znany. Solowo natomiast Travie radzi sobie znacznie lepiej. Potwierdzeniem tego ma szansę być album „Lazarus” oraz sukces singli: „Billionaire” i „We’ll Be Albright”. Wydany z pomocą producentów (którzy nagrywali z Lady GaGą, Beyonce czy 30 Seconds to Mars) krążek może zwrócić uwagę wielu słuchaczy na McCoy’a. Czy na długo? A przede wszystkim – czy w ogóle warto?

Czytaj dalej #216 Travie McCoy “Lazarus” (2010)

#214 T.I. “No Mercy” (2010)


Dosięgnięcia po ten krążek zachęciła mnie piosenka „Castle Walls” z gościnnym udziałem mojej ukochanej Christiny Aguilery. Zanim jednak przejdę do konkretów warto nadmienić co nieco o samym T.I’u. „No Mercy” to już jego siódma płyta,więc za muzykę rapera zabrałam się z trochę za późno. Ale co mi szkodzi? Nie wiem, jak brzmiały jego poprzednie krążki. Przed końcem prac nad tą płytą T.I.trafił (znowu) do więzienia. Nie wnikam za co, grunt, że album w końcu wydał.Za bardzo jednak w promocji nie uczestniczył. „No Mercy” po polsku oznacza „bez przebaczenia”. Okładka, która nawiasem mówiąc bardzo mi się podoba, przedstawia rapera w dość refleksyjnym i spokojnym wydaniu. Aż chce się powiedzieć, że zrozumiał swoje błędy i obiecuje poprawę. W studiu T.I.’a wsparli tacy producenci jak Dr. Luke, Danja, Swizz Beatz. Zaplecze więc bardzo obiecujące.Nic więc dziwnego, że moja ciekawość domagała się szybkiego zapoznania się z tym krążkiem.

Czytaj dalej #214 T.I. “No Mercy” (2010)

#206, 207 Ciara “Ciara: The Evolution” (2006) & Britney Spears “Circus” (2008)

Album “Goodies” uczynił z Ciary gwiazdę i jedną z największych konkurentek Beyonce. Wydaną dwa lata później płytą “Ciara: The Evolution” próbuje bronić dopiero co zdobytą pozycję na rynku muzycznym. Ma za sobą silną grupę wsparcia. W studiu wspierali ją tacy producenci jak Will.I.Am (“Get In, Fit In”), Pharrell Williams (“I Proceed”, “I’m Just Me”) i Polow Da Don (“Promise”, “Bang It Up”). Razem z nimi oraz innymi muzykami Ciara wybrała 14 piosenek, które ostatecznie weszły w skład “Ciara: The Evolution”. Oprócz zwykłych utworów możemy znaleźć tu też cztery przerywniki będące krótkimi (bardzo krótkimi) wypowiedziami wokalistki na temat tańca, stylu, muzyki. O ile “Goodies” było bogate w duety (między innymi z Missy Elliott czy R. Kelly) tak na tej płycie jest z tym kiepsko. Obok Ciary pojawia się tylko 50 Cent, Lil Jon i Chamillionaire. Czy to dobrze czy źle? Okaże się wkrótce.

Czytaj dalej #206, 207 Ciara “Ciara: The Evolution” (2006) & Britney Spears “Circus” (2008)

#197 M.I.A. „Kala” (2007)

Nie musieliśmy długo czekać na nowy krążek szalonej artystki jaką jest M.I.A. W dwa lata po całkiem niezłym (a na pewno wakacyjnym) krążku “Arular” artystka wydała nową płytę zatytułowaną tym razem imieniem matki. Tak więc krążek nazywa się “Kala”. Jego głównym producentem miał być Timbaland. Jednak szczęśliwe zrządzenie losu – a może raczej polityka Stanów Zjednoczonych prowadzona w stosunku do cudzoziemców – szczęśliwie udaremniło te plany. M.I.A. nie dostała po prostu wizy i Timbaland pojawił się gościnnie tylko w jednym utworze pt. “Come Around”. Kto wie, czy nie zrobiłby z M.I.I. drugiej Nelly Furtado. Tak przynajmniej M.I.A. nie zatraciła swojego niezwykłego stylu.

Czytaj dalej #197 M.I.A. „Kala” (2007)

#183 Chris Brown “F.A.M.E.” (2011)

Pierwszy raz o Chrisie Brownie usłyszałam za sprawą jego duetu z Jordin Sparks pt. “No Air”. Niedługo potem usłyszał o nim cały świat. A to wszystko za sprawą pobicia przez niego Rihanny. I tak też skończyła się ładnie zapowiadająca się kariera Chrisa. Wszyscy postawili na nim krzyżyk. Fani urządzali happeningi podczas których palili i niszczyli jego zdjęcia i płyty. Damski bokser. Palant. Też tak o nim myślałam. Jednak gdyby nie to całe zdarzenie Rihanna nie nagrałaby tak prawdziwej i emocjonalnej płyty jaką jest “Rated R”. Brown rozpoczął nową walkę o serca fanów. Najpierw była chłodno przyjęta płyta “Graffiti” a teraz “F.A.M.E.”. Ja oceniam właśnie tą drugą.

Czytaj dalej #183 Chris Brown “F.A.M.E.” (2011)

#155 Black Eyed Peas “Monkey Business” (2005)

 


Zaraz po zakończeniu promocji płyty “Elephunk” zespół Blac Eyed Peas rozpoczął prace nad kolejnym albumem. Wydany w 2005 roku krążek “Monkey Business” jest…świetny! Brzmienie zespołu nie zmieniło się tak radykalnie jak w 2009 roku. Nadal dominuje pop, hip hop. Momentami pojawia się i funk. Zupełnie nie dziwię się, że płyta była hitem a  Black Eyed Peas już na zawsze będą kojarzeni z takich utworów jak “Pump It” czy “My Humps”. Niesamowite jest to, jak łatwo przychodzi im pisanie chwytliwych piosenek. Każda z zamieszczonych na “Monkey Business” mogłaby być hitem. Nie ma tu dwóch takich samych utworów. Każdy czymś się wyróżnia. Moje typy? Przede wszystkim “My Humps”. Podoba mi się to, że Fergie dostała tak duży part. Jak mogło być inaczej? Nie wyobrażam sobie will.i.am’a czy Taboo śpiewających o swoich tyłkach. Piosenka podobno uznawana jest za jedną z najgorszych od Black Eyed Peas, ale jają uwielbiam. Lubię też “Union”. Piosenka (szczególnie refren) bardzo przypominają “Englishman in New York” Stinga. Nic dziwnego – taki był zamysł. Świetnie wyszło im połączenie dwóch zupełnie różnych światów. Można? Pewnie, że można. Kolejnym numerem, który zdobył moje uznanie jest singiel “Don’t Phunk With My Heart”. Poznałam tę piosenkę w dość unikalnych okolicznościach. Kilka lat temu w MacDonaldzie do zestawów Happy Meal dodawali takie mini radyjka, które grały fragment jakiejś piosenki. Mi trafiło się z Black Eyed Peas i od tamtej pory bardzo podoba mi się ten numer. Na “Monkey Business” pierwsze skrzypce gra oczywiście sam zespół Black Eyed Peas. Chłopcy fajnie rapują, rymują a Fergie zręcznie wplata w to wszystko swój świetny wokal. Aby było ciekawiej ‘fasolki’ zaprosiły do współpracy innych artystów. Oprócz wspomnianego wcześniej Stinga posłuchać możemy Justina Timberlake’a i Timbalanda (“My Style”). Piosenka jest przyzwoita. Kiedy ostatni raz Justin nagrywał coś z Black Eyed Peas, wyszła kiepska pioseneczka “Where Is the Love”. W “Like That” mamy całą ‘galerię’ innych artystów na Q-Tip zaczynając a na John Legend kończąc. Do wcześniej wymienionych piosenek (czyli tych, które są moimi ulubionymi) w ostatnim czasie doszły takie utwory jak “Disco Club” oraz “Bebot”. Najgorszy numer? Na tym krążku taki nie występuje. Każda piosenka ma sobie coś, co ją wyróżnia od pozostałych. Reprezentują wysoki poziom jak na utwory, które służą dobrej zabawie i oderwaniu się od rzeczywistości. Klikam, że lubię 😉