TOP75: najlepsze albumy 2015 roku (25-1)

25. BRANDON FLOWERS THE DESIRED EFFECT Ani muzyka The Killers, ani solowa płyta Flowersa “Flamingo” nie zapowiadały tak udanej płyty. „The Desired Effect” to album zakorzeniony w latach 80., ale podany w nowoczesny, niesamowicie ciekawy sposób. Bujające melodie tworzone są przez lekkie gitary, perkusję i klawisze. Idealnie komponują się ze specyficznym głosem Flowersa. Wielkimi atutami jego piosenek są refreny, które mimowolnie wpadają w ucho. Gdyby dzisiaj każdy nagrywał muzykę pop na takim poziomie, nie bałabym się włączyć radio.

24. A PLACE TO BURY STRANGERS TRANSFIXIATION Nie mam pojęcia, jak trafiłam na nowy album nowojorskiej kapeli dowodzonej przez Oliviera Ackermanna. Być może zachęciła mnie okładka. Być może usłyszałam gdzieś singiel. Pewne jest to, że płyta porządnie mną potrząsnęła. “Transfixiation” to nie jest muzyka dla każdego. Nie ma tu ułożonych, grzecznych melodii. Zamiast tego mamy mocną dawkę hałaśliwych, brudnych brzmień z pogranicza postpunku, shoegaze i psychodelicznego rocka. Jeśli tak jak ja macie ochotę na muzyczne trzęsienie ziemi, czwarty studyjny krążek A Place to Bury Strangers powinien trafić na waszą listę must listen.

23. JILL SCOTT WOMAN Niektórzy nic już nie muszą udowadniać. Amerykańska wokalistka Jill Scott, chociaż zadebiutowała zaledwie piętnaście lat temu, szybko przedarła się do ścisłej czołówki najważniejszych artystek obracających się w neo soulowych kręgach. Jej każda kolejna płyta może być taka sama. Z tymi samymi patentami, pomysłami i muzycznymi rozwiązaniami. Może dostarczać nam takich samych wrażeń i emocji. Bez ewolucji, bez niepotrzebnych eksperymentów. A i tak będzie zachwycać i przyciągać uwagę – może bardziej sympatyków takich melodii niż przyciągać do siebie innych, ale to wystarczy. Na “Woman” Jill ponownie udowadnia, że jest kobietą z krwi i kości. O gorącym sercu i kolorowej duszy.

22. FOALS WHAT WENT DOWN Chociaż Foals traktowałam dotąd po macoszemu, ich czwarta studyjna płyta była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier. A to wszystko za sprawą rewelacyjnego, agresywnego singla “What Went Down”. Na krążku więcej tak ostrych piosenek nie ma, ale i tak łatwo zaleźć coś dla siebie. Foals konsekwentnie trzymają się swojej stylistyki, serwując nam nie tylko gitarowe, koncertowe numery, ale i kawałki, do których można potupać nóżką. „What Went Down” to świeża, przebojowa płyta, której wołanie „przesłuchaj mnie ponownie” działa na mnie szybciej i efektywniej niż w przypadku trzech poprzednim albumów Foals.

21. BLUR THE MAGIC WHIP Po nowy (wydany po dwunastu latach przerwy!) album Brytyjczyków sięgnęłam z pozycji osoby nieznającej dobrze starszych wydawnictw kapeli. Wyszło mi to na dobre, bo na tę muzykę narzekałam tylko przez chwilę. Wróciłam do niej po czasie i wsiąkłam jak gąbka. Nie jest może bardzo rockowo, ale za to lekko, czasem elektronicznie, gitarowo. “The Magic Whip” to dojrzałe wydawnictwo, które tylko zespół z takim stażem jak Blur mógł nam zaserwować.

20. DAWID PODSIADŁO ANNOYANCE AND DISAPPOINTMENT Dawid Podsiadło na „Annoyance and Disappointment” pokazuje nam swoją kolejną twarz. Nie brzmi już tak smutno i ponuro jak na „Comfort and Happiness”. Daleko mu też do wydzierania się znanego z albumu Curly Heads. Nowe piosenki są czymś pomiędzy. Czymś udanym, czymś zwracającym uwagę, a przede wszystkim czymś pokazującym, że artysta mimo młodego wieku jest bardzo dojrzałym twórcą. „Annoyance and Disappointment”, wbrew tytułowi, ani nie drażni, ani nie rozczarowuje. Dawid nagrywa bardzo równą muzykę.

19. ROISIN MURPHY HAIRLESS TOYS Powrót po ośmiu latach milczenia może być bardzo ciężki. Nowe trendy, nowe twarze, nowi słuchacze. Starzy mogą kaprysić na nowe piosenki, a nowi przejść obok nich obojętnie. Po pierwszy od 2007 roku album Murphy, “Hairless Toys”, sięgnęłam nie znając jego poprzedników. Elektroniczne utwory Roisin przebojowością nie grzeszą. Na parkiecie się nie sprawdzą. Jednak… słucha się ich bardzo dobrze. Kawał przyjemnego, nieco wycofanego grania.

18. EDITORS IN DREAM Dowodzony przez Toma Smitha zespół nigdy nie ukrywał, że nie interesuje go podążanie tą samą wydeptaną ścieżką. Dlatego też zawsze z taką niecierpliwością czeka się na każdy nowy krążek kapeli. „In Dream” brzmi nowocześniej od swojego poprzednika i jeszcze mroczniej od „In This Light and on This Evening”. Zespół ponownie zapuszcza się w elektroniczne rejony, prezentując nam granie zimne, smutne i posępne. Otrzymujemy porcję dziesięciu po prostu dobrych (a momentami nawet mistrzowskich) nagrań, które pokazują nam, że Brytyjczycy chcą się rozwijać i eksperymentować. „In Dream” to ich wycieczka w świat snów, zarówno tych dobrych, jak i nieprzyjaznych.

17. CHELSEA WOLFE ABYSS Królowa ciemności i najbardziej nawiedzona z amerykańskich wokalistek – Chelsea Wolfe – powróciła w lato z zimną, mroźną płytą. Już na poprzednim albumie chętnie sięgnęła po elektronikę wzbogacając nią swoje bluesowo-rockowo-folkowe melodie. Pomysł ten kontynuuje na nowej płycie. I to z powodzeniem. Czy „Abyss” jest największym dziełem Chelsea? Nie. Tu wciąż królują „Apokalypsis” i „The Grime and the Glow”. Tegoroczny krążek plasuje się zaraz za nimi. Mocna płyta, ale mająca kilka mniej wciągających fragmentów.

16. MAJA OLENDEREK ENSEMBLE BUBBLE TOWN Ta muzyka powstała w Polsce. Naprawdę! Zjawiskowa Maja o wielobarwnym głosie wraz z przyjaciółmi – muzykami zaprezentowała nam smakowitą, eklektyczną miksturę złożoną z folku, jazzu, muzyki akustycznej i popu. Główna zaleta „Bubble Town” to umiejętność angażowania każdej komórki ciała słuchacza, każdej jego myśli. Muzyka polskiej kapeli idealnie odciąga od smutnego rozmyślania o problemach czy przykrościach. Po prostu – dajcie się zabrać do bubble town.

15. ERYKAH BADU BUT U CAIN’T USE MY PHONE Na nowy longplay Eryki czekamy od 2010 roku. Może i wydane pod koniec listopada “But U Cain’t Use My Phone” figuruje w jej dyskografii jako mixtape, ale znaleźć na nim możemy premierowe kompozycji artystki, a na tym zależało jej fanom (w tym i mnie) najbardziej. Badu nagrała materiał kręcący się w okół jednej tematyki – telefonicznych rozmów. W końcu dzisiaj bez telefonów przynajmniej połowa ludności ziemi nie wyobraża sobie życia. Na mixtape Eryki składają się piosenki utrzymane w nowoczesnej, rhythm’and’bluesowej i neosoulowej stylistyce. Warto było czekać tyle czasu na nowości od Amerykanki.

14. LIANNE LA HAVAS BLOOD Urodzona w Wielkiej Brytanii wokalistka zainteresowała mnie kilka lat temu, kiedy zaprezentowała debiutancki album “Is Your Love Big Enough?”. Płyta “Blood” to mocny, zdecydowany krok na przód. Wszystko tu jest bardziej. Wykonania bardziej ekspresyjne. Muzyka bardziej różnorodna. Teksty bardziej osobiste. Debiut artystki to krążek spokojny i urokliwy, choć mało wyrazisty. Piosenki znajdujące się na “Blood”, łączące m.in. soul, jamajskie rytmy i jazz, szybciej wpadają w ucho i sprawiają, że często chce się do nich wracać.

13. WILLOW ARDIPITHECUS Wiek jest niczym jak tylko liczbą śpiewała dwadzieścia lat temu Aaliyah. Piętnastoletnia Willow wzięła sobie te słowa do serca i w końcu wydała debiutancki album, którym zawstydza starsze koleżanki po fachu. “ARDIPITHECUS” to odważne dzieło, całymi garściami czerpiące z elektronicznych, hip hopowych i rhythm’and’bluesowych wpływów. Willow nie ogląda się na listy przebojów. Nie bawi się też w duety z popularnymi artystami. Choć mogłaby, by wydaje pod szyldem komercyjnego labelu Roc Nation. Zarabiać na swojej muzyce też nie musi, bo rodzice już zadbali o jej finansowe bezpieczeństwo.

12. FATHER JOHN MISTY I LOVE YOU, HONEYBEAR Może i Joshua Tillman, ukrywający się pod religijnie brzmiącym pseudonimem, wygląda jak hipster, ale jego muzyka zanudzi przesiadującą na warszawskim Placu Zbawiciela młodzież. Niewiele na “I Love You, Honeybear” oryginalności. Father John Misty na własne potrzeby przerabia i dostosowuje brzmienia m.in. lat 70., dając nam wspaniałą mieszankę ballad i nieco tylko żywszych kompozycji spod znaku indie rocka i folku. Drugi solowy album Joshuy to materiał bardzo udany. Może nie zapadający w pamięć, ale żyjący długi czas w sercu odbiorcy. Eleganckie, pełne klasy dzieło.

11. BOOTS AQUΛRIA Tworzył dla FKA twigs (m.in. “Glass & Patron), Beyonce (“Haunted”) i Run the Jewels (“Lie, Cheat, Steal”). W końcu stwierdził, że pora postawić na własną karierę. Jeden z jego singli (“Bombs Away”) w ucho wpadł mi przez przypadek. I tak namieszał, że wyraźnie w kalendarzu zaznaczyłam datę premiery debiutu BOOTS. To porządna płyta, z łatwo przenikającymi się do świadomości słuchacza melodiami, które wcale nie są lekkie, łatwe i przyjemne. Nad wszystkim góruje sam BOOTS, który zręcznie lawiruje między śpiewam a rapem.

10. FKA TWIGS M3LL155X Artystka na epce trzyma się swojego stylu, na nowo nurkując w świat rozmytych wokali i elektronicznych melodii, które jednocześnie są czymś więcej niż wygenerowanym komputerowo brzmieniem. Budują specyficzny nastrój i towarzyszą lepszym niż dotychczas wykonaniom FKA twigs. Mini albumem „M3LL155X” artystka zrobiła lekki krok do przodu. Jest ciekawiej, bardziej różnorodnie. Z niecierpliwością czekam na kolejne utwory podpisane nazwiskiem Brytyjki.

9. REBECCA FERGUSON LADY SINGS THE BLUES Uczestniczce jednej z edycji talent show “X-Factor” pięć minut minęło, zanim na dobre artystka rozwinęła skrzydła. Popisem możliwości Rebeki jest jazzowy hołd dla Billie Holiday – album “Lady Sings the Blues” pełen klasyków. Niewiele jest dziś osób, które potrafią odnaleźć się w takiej stylistyce. Ale gdy ktoś taki jak Rebecca się za to zabiera, nie może się nie udać. Artystka zaplusowała nie tylko głosem, ale przede wszystkim wyczuciem i podejściem do jazzowej estetyki. Takie klimaty jej pasują.

8. FFS FFS Potrafię wymienić wiele płyt nagranych przez solistów w duetach (np. Toni Braxton i Babyface) lub supergrupach (The Dead Weather), ale nie spotkałam się jeszcze z łączeniem całych zespołów. Na pomysł takiej współpracy wpadł szkocki Franz Ferdinand i amerykański Sparks. Dzieli ich doświadczenie. Łączy zamiłowanie do dobrej muzyki. “FFS” łączy tanecznego rocka kapeli Franz Ferdinand z teatralnym zacięciem duetu Sparks. FFS nie jest zwykłą współpracą. To żyjący swoim życiem świetny zespół, który nagrał interesujący, świeży krążek. Warto posłuchać, jak idealnie dopełniają się głosy Alexa Kapranosa i Russella Maela.

7. LANA DEL REY HONEYMOON Płyta nie jest ani nowym „Born to Die”, ani nowym „Ultraviolence”. Sięgające blues rocka inspiracje zastąpione zostały przez łagodniejsze, a już na pewno elegantsze brzmienia z pogranicza alternatywnego popu, dream popu i blue-eyed soulu. Nie zmienił się za to klimat piosenek – wciąż niezwykły, wciąż smutny. Nowe dzieło Lany to porcja muzyki, do której można sobie popłakać. Na jesienną słotę idealna. „Honeymoon” to artystyczna, pełna klasy płyta, której nie da się polubić za pierwszym razem. Lepiej zarezerwować sobie na nią kilka dni. Zwróci się. Cieszą podróże Lany w czasie ku jazzującym brzmieniom.

6. PATRICK THE PAN …NICZYM JAK LIŚĆMI Dotychczas Piotr Madej trzymał się z boku. Wystarczył jednak jeden singiel, by jego twórczością zainteresowało się pół Polski. Narzekać można, że wokalista umieścił na albumie zarówno utwory po angielsku jak i polsku, mijając się z konsekwencją. Ja jednak sądzę, że to był dobry pomysł. Trafionym zamysłem było także chwilowe wyrwanie się z rejonów bardzo spokojnych kawałków i urozmaicenie swoich kompozycji mocniejszymi rytmami. „…niczym jak liśćmi” to płyta, która podoba się od razu. Świetna robota.

5. EL VY RETURN TO THE MOON Jeden znany jest z zespołu The National, drugi działał w grupie Menomena. Matt Berninger i Brent Knopf postanowili połączyć siły, by powołać do życia duet EL VY specjalizujący się w brzmieniach, których po tych panach się zapewne nie spodziewacie. Ale w końcu od eksperymentowania się takie “skoki w bok”. Głos Berningera wciąż podszyty jest melancholią i smutkiem, ale indie rockowe granie The National zastąpione zostało przez wzbogacone lekką elektroniką melodie. Rewelacyjne wykonanie, ciekawe teksty i porządne aranżacje składają się na jedno z lepszych wydawnictw 2015 roku. Czekam na ciąg dalszy. I niech Matt z Brentem ani myślą zbyt szybko return to the moon. Ich miejsce jest z nami na Ziemi.

4. KING DUDE SONGS OF FLESH & BLOOD – IN THE KEY OF LIGHT King Dude, a właściwie Thomas Jefferson Cowgill, to amerykański wokalistka i muzyk. Do grona jego przyjaciół należy m.in. Chelsea Wolfe, co podpowiadać nam może, w jakich dźwiękach specjalizuje się artysta. Album “Songs of Flesh & Blood – in the Key of Light” składa się z ponurych, utrzymanych w neofolkowych, gitarowych klimatach kompozycji opowiadających m.in. o cierpieniu i śmierci. Niepokojący i fatalistyczny wydźwięk piosenek pogłębia dodatkowo niski, głęboki głos King Dude’a. Po przesłuchaniu tej płyty spokojnie się nie śpi.

3. MELODY GARDOT CURRENCY OF MAN Muzyka trzydziestoletniej Amerykanki zawsze kojarzyła mi się z dokonaniami Diany Krall. Te dwie kobiety pokazały, że muzyka jazz wciąż dobrze się sprzedaje i potrafi znajdować kolejnych odbiorców. Na trzeciej płycie, “The Absence”, Melody (jakie piękne, pasujące do właścicielki imię!) zasłuchała się w krallowym “Quiet Nights” i poszła po śladach dźwięków bossa novy. “Currency of Man” to album zupełnie inny. Melodie są wyrazistsze (sięgające soulu i bluesa) a teksty bardziej gorzkie. Tylko Gardot się nie zmieniła – to wciąż ta sama utalentowana wokalistka i kompozytorka.

2. MILEY CYRUS MILEY CYRUS & HER DEAD PETZ Siejąca zgorszenie wokalistka ma na sumieniu wiele grzeszków. Zrehabilitowała się wypuszczając (za darmo!) nowy album. Miejsce zwykłego popu i muzyki tanecznej zajęły udane ballady i pop w swojej najbardziej psychodelicznej postaci. Jest elektronicznie, czasem wzruszająco. A przede wszystkim interesująco, eksperymentalnie i inaczej. Miley podzieliła się z nami swoją wizją muzyki, która daleka jest od patrzącej na nas z list przebojów taniości i wtórności. Albumem „Bangerz” wokalistka odcięła się od wizerunku Hannah Montana. Materiałem „Miley Cyrus & Her Dead Petz” artystka zostawia w tyle swoje popowe koleżanki.

1. BENJAMIN CLEMENTINE AT LEAST FOR NOW Artysta chętnie siada do pianina, a także sięga po orkiestrowe aranżacje. Mimo wszystko jego muzyka nie razi natłokiem wrażeń i efektów. To raczej kameralne melodie, których – jak przekonałam się na własnej skórze – najlepiej słucha się w samotności. Gdybym miała przypisać Benjamina do jednego z muzycznych gatunków, umieściłabym go w szufladce z napisem soul. „At Least for Now” jest najbardziej natchnioną płytą ostatnich miesięcy. To muzyka z duszą – zwrot oklepany, ale pasujący do Clementine’a idealnie. Magia.

9 Replies to “TOP75: najlepsze albumy 2015 roku (25-1)”

  1. Co do Lany to absolutnie się zgadzam. Co prawda nie jest to UV, ale wciąż muzyka na naprawdę wysokim poziomie. Fajnie jakby już zawsze ta passa tworzenia dobrej muzyki przy niej została. Inne pozycje są mi niestety mniej znane, poza Miley, która w tym roku zdecydowanie zniszczyła system! 😀

    Pozdrawiam, Muzyczne Opinie.

  2. Moje opinie na temat albumów już znasz. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że obie doceniamy nową Miley. Niektórzy dalej ślepo wierzą, że nagrywa ona tandetną muzykę.

    Posłuchałabym czegoś z Twojego TOP 10, ale przeważa soul i jazz czyli gatunki za którymi naprawdę nie przepadam. Co takiego byś mi jednak stąd poleciła? ;> Może EL VY?

    Pozdrawiam, Namuzowani.blog.onet.pl

  3. Brandon, Dawid <3 Zaintrygowali mnie Chelsea Wolfe, Patrick the Pan i Maja Olenderek Esemble. No i muszę wreszcie posłuchać nowej Lany.
    Zapraszam na nowy post – letsplaymelody.blogspot.com

  4. Mnie Lana wynudziła na nowej płycie. Owszem, nie zmienił się klimat utworów, ale w porównaniu z poprzednimi albumami, ten wypada bardzo słabo. Zaskakują mnie te wszystkie recenzje dotyczące Miley.

  5. W tym roku przesłuchałam tylko 4 płyty z 2015 i najlepszą okazało się “Rebel Heart” Madonny, żadne arcydzieło, po prostu trzy pozostałe albumy były słabsze. 😛
    Pozdrawiam ciepło.

  6. Z tutaj podanych przesłuchałam tylko THE MAGIC WHIP i mnie się ona akurat nie podobała. Miley swoimi singlami mnie nie przekonała i jakoś nie bardzo mi się chce przesłuchać resztę a ponoć jest ich na tym wydawnictwie dosyć sporo… Zbieram się, by puścić sobie ARDIPITHECUS. Jak to będzie… zobaczymy xd.
    Ciekawe zestawienie.

    http://www.rebelle-k.blog.pl

Odpowiedz na „~AliceAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *