Chyba każdy koncertomaniak w Polsce próbuje obstawiać line upy największych krajowych festiwali, śledząc publikowane przez dany zespół czy solistę koncertowe informacje i zestawiając je z datami konkretnych wydarzeń. Na tej giełdzie nazwisk pojawiła się m.in. szkocka formacja Franz Ferdinand. Jak się jednak okazało, na jej występ w kraju nad Wisłą czekać nam przyszło krócej niż do lata.
Chociaż w ostatnim czasie pojawienie się w Polsce grupy związane było z jakimś większym wydarzeniem (a to Open’erem, a to Selector Festivalem czy ostatnio krakowskim Coke Live Music), Alex Kapranos i spółka postanowili sprawdzić, ilu fanów tak naprawdę tu mają. A najlepiej zbadać to, stawiając na osobny, klubowy gig. Na miejsce swojego pierwszego od 2013 roku występu w Polsce formacja wybrała warszawski klub Stodoła, w którym – o czym ze sceny przypomniał sam lider zespołu – gościła ostatni raz przed dekadą. Bilety sprzedały się na pniu, a obserwując publiczność zgromadzoną na miejscu koncertu zauważyć było można zainteresowanie wydarzeniem wśród różnych grup wiekowych. Muzyka Franz Ferdinand łączy pokolenia i zachęca do niczym nieskrępowanej zabawy fanów w każdym wieku.
Zanim jednak grupa pojawiła się na scenie, na jakieś pół godziny przejęła ją poznańska formacja Snowman. Chociaż zespół powstał dobre piętnaście lat temu i na koncie ma trzy studyjne płyty, usłyszałam o nich dopiero przy okazji jednej z ostatnich edycji Spring Break. Ich wybór na kapelę rozgrzewającą publiczność przed Franz Ferdinand było strzałem w dziesiątkę. Grupa ma świetny kontakt z publicznością, a ich łączące dynamizm z melodyjnością rockowe numery są stworzone do odgrywania na żywo.
Nie inaczej napisać można o twórczości szkockiego bandu, który już od pierwszego, imiennego krążka z 2004 roku budował swoją pozycję w świecie tanecznych, gitarowych brzmień, pozostając wiernym takim klimatom. W Warszawie Franz Ferdinand pojawili się w ramach promocji piątej studyjnej płyty “Always Ascending”. Tytułowe nagranie otwierało koncert, wprawiając wszystkich w doskonały nastrój i dając do zrozumienia, że przez najbliższe kilkadziesiąt minut nie będzie chwili na głębszy oddech. Ta nadeszła dopiero podczas spokojniejszego, nieco melancholijnego “The Academy Award”, którego wykonanie było dla mnie miłą niespodzianką, gdyż na poprzednich koncertach zespół niechętnie sięgał po to nagranie. Ucieszyła mnie także obecność “Evil Eye”, które równie rzadko pojawiało się podczas występów kapeli w tym roku. Pozostałe piosenki to ferdinansowy best of. Począwszy od “Lucid Dreams” i “Walk Away” przez “Do You Want To” i “Take Me Out” po “This Fire”, które w wydłużonej wersji wybrzmiało na koniec i sprawiło, iż wersy this fire is out of control otrzymały nowe życie. Nie zabrakło rzecz jasna nagrań z tegorocznego wydawnictwa. Pojawiły się m.in. “Feel the Love Go”, “Lazy Boy” i “Lois Lane”, choć na mnie największe wrażenie zrobiło nośne “Finally”, które w studyjnej wersji zdarza mi się pomijać.
Franz Ferdinand to koncertowy pewniak, więc ani na chwilę nie wahałam się wybrać na ich polski gig. Chociaż członkowie formacji do najmłodszych już nie należą, energii mają więcej niż niejedni dwudziestoparoletni muzycy. Nie odpuszczają sobie przez cały występ i szaleją nie mniej niż publiczność. Koncert szkockiej grupy to natychmiastowy poprawiacz humoru. Kolorowe, żywiołowe widowisko.
SETLISTA
Always Ascending
Lucid Dreams
The Dark of the Matinee
Walk Away
Lois Lane
Glimpse of Love
Do You Want To
Finally
Michael
The Academy Award
Take Me Out
Feel the Love Go
Darts of Pleasure
Ulysses
Lazy Boy
Evil Eye
Huck and Jim
This Fire
Aj, zastanawiałam się długo, czy nie wybrać się na ten koncert, ale ostatecznie zrezygnowałam. Trochę żałuję, zwłaszcza po Twojej relacji. Mam nauczkę na następny raz 😀
Zapraszam na nowy wpis.
Pozdrawiam 🙂