#175 Vanessa Hudgens “V” (2006)

To musiało się tak skończyć. Po spektakularnym sukcesie” High School Musical”, gdzie Vanessa wcieliła się w rolę Gabrielli, akcje Hudgens poszybowały w górę. Szczerze przyznam, że kibicowałam Sharpey. Gabriella była dla mnie za bardzo nierozgarnięta i za słodka. Taka niewinna dziewczynka. Piosenki, które Vanessa śpiewała w “High School Musical” były w większości nudne. Nie zdziwię się, jeśli wiele fanek po posłuchaniu niektórych w depresję wpadło. Tak czy inaczej każda gwiazdka Disney’a razem z kontraktem na serial czy film otrzymuje możliwość nagrania płyty. Nie inaczej było z Vanessą.

Czytaj dalej #175 Vanessa Hudgens “V” (2006)

#168 Britney Spears “Blackout” (2007)

Były takie czasy, gdy Britney Spears swoich fanów nową płytą raczyła co roku. Teraz taki ‘komfort’ mogą odczuwać jedynie fanki Rihanny czy Justina Biebera. Po wydaniu świetnego “In the Zone”, który wniósł powiew świeżości w nudną jak dotąd muzykę Britney, księżniczka popu zamilkła. W tym czasie jednak nie obijała się na coraz to nowych plażach, lecz wytrwale pracowała. Wprawdzie nie nad nowymi utworami ale nad stanem swojej wątroby. Sporo imprezowała, piła, brała. W między czasie ogoliła się na zero i parasolem obtłukła samochód jednego fotoreportera (swoją drogą – TO auto wystawiłabym na sprzedaż :P). Na szczęście ogarnęła się, wybrała ładną perukę, i weszła do studia. Jeśli ktoś spodziewał się po niej płyty z piosenkami, które obrazują to co przeżyła i jej stan emocjonalny, może być nieźle zaskoczony. Zamiast smutnych, refleksyjnych utworów otrzymujemy dawkę solidnej roboty popu z elementami electro. Wkład Britney w ten album był taki jak mój na każdej lekcji fizyki – spełniała tylko i wyłącznie funkcję dekoracyjną. Może to za dużo powiedziane, ale łapiecie o co mi chodzi, prawda? Nic nie robiła. Będę pod wrażeniem, jeśli to ona sama wybrała tytuł płyty. Ta teksty odpowiedzialni byli m.in. Keri Hilson (“Perfect Lover”, “Brak the Ice”), Pharrell Williams (“Why Should I Be Sad”), James Washington (“Gimme More”, “Hot As Ice”). A za brzmienie całej płyty odpowiadają m.in. Nate “Dajna” Hills (Nelly Furtado “Loose”, Madonna “Hard Candy”), Bloodshy & Avant (Jennifer Lopez “Brave”, Britney Spears “In the Zone”). Teksty piosenek zwalają z nóg. Oczywiście bardziej w sensie negatywnym niż pozytywnym. Przyznam nawet, że cieszę się, że nie jestem orłem z angielskiego. Czasami zastanawiam się, czemu autorzy tych ‘poematów’ zgodzili się na publikację swojego imienia i nazwiska. Ja bym się wstydziła. Ale kogo teraz obchodzą teksty. Ważne, by piosenka była idealna do tańca i do oderwania się od szarej rzeczywistości. Single z płyty cieszyły się umiarkowaną popularnością. Pierwszym z nich, zapowiadającym powrót Spears do formy był utwór “Gimme More” zaczynający się moim ulubionym It’s Britney, bitch (PL: To Britney, suko). Raz mi się podoba a raz nie. Obecnie jestem jednak na ‘tak’. O ile piosenka pokazała, że z Britney już jest ok, tak teledysk to wszystko zaprzepaścił. Tragedia. Kolejnym singlem został kawałek “Piece Of Me”. Ale ja kiedyś szalałam za tym numerem! Teraz ledwo co wytrzymuję do końca. Na singiel wybrano też “Break the Ice”. Najbardziej podoba mi początek, gdy Britney niemal szepce It’s been a while I know I shouldn’t have kept you waiting But I’m here now (PL: Trwało to chwilę Wiem, że nie powinnam pozwolić ci czekać Ale teraz jestem tu). Pozostałe piosenki na tym krążku zdobyły moja większą sympatię. Podoba mi się m.in. “Heaven of Earth”, długi, ale wyróżniający się kawałek. Lubię również “Ooh Ooh Baby” (przyjemny numer, gratulacje dla tego, kto policzy ile razy Brit wymawia w nim słowo “baby”) i “Perfect Lover”, w którym Britney brzmi bardzo seksownie. Nie cierpię natomiast utworu “Radar”. Uważam, że głos Britney za bardzo przerobili. No i nie rozumiem idei umieszczenia tej piosenki na “Circus” (2008), ale niech już jej będzie. Nie przepadam też za “Hot As Ice”. Zbyt przesłodzony numer. Kiedy oceniałam ten krążek ponad rok temu byłam nim zachwycona. Britney nigdy nie należała do moich ulubionych piosenkarek, ale dzięki “Blackout” nieco się do niej zbliżyłam. Teraz jednak album mnie tak nie kręci. Sama muzyka wypada super, bardzo nowatorsko jak na tamte czasy, ale wokal Britney w niektórych momentach dobija.

#167 Adam Lambert “For Your Entertainment” (2009)

Adam Lambert zasłynął dzięki udziałowi w nie wiadomo już której amerykańskiej wersji Idola. Raz na jakiś czas zwycięzca tego programu zdobywa międzynarodową sławę. Tak skończyła m.in. Kelly Clarkson czy Carrie Underwood. Adam programu jednak nie wygrał. Zajął drugie miejsce co i tak nie przeszkodziło mu w nagraniu płyty. A o tym. co zdobył pierwsze miejsce szybko ucichło. Adam miał jednak szansę na główną nagrodę, ale wcześniej przyznał się, że jest gejem. A takich amerykańska publiczność nie lubi. Tez to musiała być dla nich niespodzianka 😉 Nie było tego wcześniej widać? Ok, ok, skupmy się na jego debiutanckim krążku. Jestem pozytywnie zaskoczona wyborem drogi, którą poszedł Adam. Obawiałam się popowych piosenek z elementami rock’a i dance’u, tak by łatwiej się ludziom przyswoiło. Jest jednak…ostro. Znacznie więcej tu rock’a niż tanecznych brzmień. Połączył go wprawdzie z elektroniką, ale w ogóle to nie razi. Album otwiera kawałek “Music Again”. Bardzo chwytliwy numer. Nie podoba mi się jedynie moment, gdy Adam wysokim głosikiem śpiewa Look into my eyes baby eyes (PL: Popatrz mi się w oczy, w oczka). Zaraz potem bawimy się do “For Your Entertainment” by odpocząć przy soft rockowej balladzie “Whataya Want From Me” napisaną przez Pink. Cenię tę wokalistkę, ale znacznie bardziej podoba mi się wersja Adama. Swego czasu to była jedna z moich ulubionych piosenek. Lambert brzmi po prostu magicznie. Kolejny utwór – “Strut” – tez  ok. Nie przekonuje mnie tylko refren. Następny numer tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Adam ma świetny głos. Nagrał bowiem cover utworu zespołu Muse – “Soaked”. Troche bałam się, czy tego czasem nie popsuje. Piosenka jest w stylu Muse ale i Adam świetnie się w niej odnalazł. Brak mi słów. Po prostu trzeba tego posłuchać. Musze przyznać, że w Adama uwierzyło wiele gwiazd. Oprócz wspomnianej wcześniej Pink, autorkami utworów są m.in. Linda Perry (“A Loaded Smile”) i Lady GaGa (“Fever”). Obie piosenki nie zrobiły na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Piosenka autorstwa Lindy jest zupełnie bez polotu. Ta od GaGi natomiast sprawdziłaby się i na “The Fame”. Perełką jest natomiast utwór napisany przez Ryan’a Teddera, wokalistę OneRepublic. Piosenka “Sleepwalker” jest bardzo dobra. Na płycie Adama Lamberta znajdują się mocne utwory, inne są mniej udane. Ma chłopak jednak ogromny potencjał i wierzę, że nie da nam o sobie zapomnieć

#159 Katy Perry “Teenage Dream” (2010)

Po wielkim sukcesie singla “I Kissed a Girl” i jego następców (a szczególnie “Hot’n’Cold”) Katy Perry postanowiła wszystkm udowodnić, że nie jest gwiazdką jednego przeboju. To udało jej się idealnie, bo mało kto może pochwalić się umieszczeniem pięciu kolejnych singli z jednego albumu na pierwszym miejscu listy Billboard (a już do walki o szczyt szykuje się kolejny). Z niesamowitą łatwością nagrywa chwytliwe, popowe numery. Jej debiut bardzo mnie zaskoczył. Widziałam Katy w roli słodkiej dziewczyny, a tymczasem udowodniła, że umie pokazać pazur. W jej piosenkach sporo było rockowych brzmień. Oczywiście zręcznie zmiksowanych z popem. Na “Teenage Dream” tego już nie ma. Są tu tylko popowe i taneczne melodie. Niczym niemal nie wyróżniające się na tle piosenek wydawanych przez inne wokalistki. Z “Teenage Dream” podobają mi się dokładnie trzy utwory. Idąc po kolei: “Circle the Drain”, “E.T.” oraz “Who Am I Living For”. W “Circle the Drain” podoba mi się to, że jest to bardzo zadziorny numer. Jedyny na tej płycie, w którym Katy pokazuje pazur. Śpiewa czysto (co nie często jej się niestety zdarza) i z energią. Podoba mi się tekst. Opowiada o byłym chłopaku wokalistki – Travisie Mccoy’u. Mieli za sobą długi, ale burzliwy związek. O tym, czemu się rozstali Katy śpiewa w tej piosence. Kilka fragmentów specjalnie dla was: Thought I was the exception I could re-write your addiction (PL: Myślałam, że jestem wyjątkiem, że dla mnie zrezygnujesz z uzależnienia); Wanna be your lover Not your fucking mother Can’t be your savior I don’t have the power (PL: Chcę być twoją kochanką Nie pier*oloną matką Nie mogę cię ocalić Nie mam takiej mocy); You fall asleep during foreplay Cause the pills you take are more your forte I’m not sticking around to watch you go down (PL: Zasypiasz przy grze wstępnej bo pigułki, które bierzesz tak na ciebie działają Nie zostanę, żeby patrzeć jak się staczasz). W “E.T.” podoba mi się ta hipnotyzująca, elektryczna melodia. Nie z tego świata, chciałoby się powiedzieć xD Niesamowicie wciągający numer. Zupełnie nie w stylu Katy ale jakże dobrze do niej pasujący, do jej głosu i możliwości. No i z numerem 3. z wyliczanki. A tak naprawdę mój numer jeden wśród wszystkich piosenek Perry: “Who Am I Living For”. Utwór wbija w fotel. Katy brzmi nieco dramatycznie, podniośle. Przyznam, że nie potrafię zinterpretować tekstu tej piosenki. Chodzi chyba to to, że przed Katy jakieś wyzwania, próby: I am ready for the road less traveled Suiting up for my crowning battle This test is my own cross to bear But I will get there (PL: jestem gotowa do podróży nieznaną drogą Czekam na moją koronującą bitwę Ten sprawdzian jest moim własnym krzyżem do niesienia Ale tam będę). Genialny numer. Chociaż raz Katy nie robiła z siebie jakiejś słodkiej gwiazdki. Niestety, są tu i utwory, które zupełnie do mnie nie trafiają. “Firework”, chociaż ma niezły tekst (uwierz w siebie tip.) zniechęca mnie refrenem. “Last Friday Night” oraz “The One That Got Away” są nudne, bez polotu. “Pearl” natomiast zaczynało się bardzo obiecująco. Jednak wszystko psuje się ok. 20 sekundy. Wchodzi takie wkurzający bit. No i strasznie denerwuje mnie głos Katy (szczególnie w refrenie). W ostatnim czasie przekonałam się do jedynej z “Teenage Dream” ballady. Jest nią “Not Like the Movies”. Wprawdzie nie dorasta do pięt “Thinking Of You” z poprzedniego krążka, ale słucha się nieźle. Płyta jest niestety słaba. Nie jest o to to, co chciałabym od Katy. Marzę, by na trzecim albumie (który pewnie ukaże się w przyszłym roku) powróciła do czasów “One Of the Boys”. Może być jednak z tym problem, bo single z “Teenage Dream” były takimi hitami, że pójdzie pewnie za ciosem i nagra coś podobnego. A może nas zaskoczy?

#156, 157 Kelly Rowland “Simply Deep” (2002) & The Pussycat Dolls “Doll Domination” (2008)

Kiedy dalsze funkcjonowanie zespołu Destiny’s Child wisiało na włosku, każda z dziewczyn zaczęła myśleć o karierze solowej. W 2002 Beyonce zaczęła pracę nad “Dangerously In Love”, Michelle wydała nawet własny album pt. “Heart to Yours”. Nic więc dziwnego, że i Kelly nabrała ochoty na nagranie czegoś pod własnym nazwiskiem. Album “Simply Deep” ukazał się w 2002 i spodobał się ludziom. Szczególnie singiel “Dilemma” pozamiatał na listach przebojów i zgarnął statuetkę Grammy. Mi szczerze mówiąc ta piosenka już się przejadła. Nadal jednak mam do niej ogromny sentyment, bo kojarzyłam ją na długo przed tym, zanim zaczęłam na poważnie interesować się muzyką. Nie lubię jedynie tego głosu, który pojawia się w tle nucąc coś na kształt “ooo”. Styl solowej płyty Kelly nie odchodzi od tego, co nagrywała z dziewczynami. Nadal siedzi w r&b. Na szczęście tak dobrze odnajduje się w tych rytmach, że słuchanie “Simply Deep” to przyjemność. Materiał jest podzielony mniej więcej równo. Z jednej strony dobre, kołyszące utwory, z drugiej strony zaś ballady. Z szybszych piosenek uwielbiam szczególnie “Stole”. Wprawdzie nie potrafię w tym momencie jej zanucić, ale samo słuchanie sprawia mi dużą przyjemność. Lubię również “Love/Hate”. A w szczególności początek. Fajny jest. Nieźle przedstawia się też “Past 12”. Moim numerem jeden z szybszych piosenek jest chyba “Train On a Track”. Ten numer najbardziej skojarzył mi się z twórczością Destiny’s Child. A to dlatego, że głos Kelly w niektórych momentach został podwojony. Innym znów razem śpiewa wers a już zaczyna inny. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. Na koncercie by jej to nie wyszło. Sporą część płyty zajmują spokojne piosenki, ballady. Moją ulubioną jest “Haven’t Told You”. Kelly bosko w niej wypadła. Oprócz tego do ballad należy numer tytułowy – “Simply Deep”. Możemy usłyszeć w nim młodszą siostrę Beyonce – Solange. Dziewczyny mają podobne głosy. Sprawia to, że momentami mam wrażenie, jakbym słuchała samej Beyonce. Kolejna spokojne utwory – “Obsession” i “Heaven” – przelatują niezauważalne. Ciekawe jest “Everytime You Walk Out the Door”. Bardzo podoba mi się początek, w którym słyszymy deszcz. Solowy debiut Kelly Rowland przyjmuję znacznie cieplej niż pierwszą płytę Beyonce pt. “Dangerously in Love”. Piosenki są dopracowane, ładnie zaśpiewane.

Fanką ‘laleczek’ stałam się za sprawą kawałka “Don’t Cha”. Niedługo potem w ręce wpadła mi ich płyta “PCD” i wsiąkłam na dobre. Takie numery jak “Buttons” czy “Beep” nigdy mi się nie znudzą. Nic więc dziwnego, że z wielką niecierpliwością czekałam na nowy krążek. Przez ten czas w zespole działo się różnie. Dziewczyny miały pretensje, że Nicole Scherzinger jest faworyzowana. Niedługo po wydaniu “PCD” miała nawet ukazać się jej solowa płyta. Nic z tego nie wyszło i koniec końców Niki wróciła do Jessiki, Ashley, Kim i Melody. Wydana w 2008 roku druga płyta girlsbandu ma wymowny tytuł: “Doll Domination”. Dziewczyny wróciły i są gotowe na podbój list przebojów. Po latach mamy już obraz tego, czy im się udało. “When I Grow Up”, “Hush Hush” czy “Jai Ho” (z deluxe edition) były hitami. “Whatcha Think About That”, “Bottle Pop” czy “I Hate This Part” przeszły niestety bez echa. Na płycie ‘laleczek’ mniej jest r&b, więcej natomiast popu i tanecznych brzmień. Podoba mi się to, że każda z piosenek jest inna. Nie ma tu dwóch takich samych numerów. Z jednej strony mamy fajne, taneczne utwory (“When I Grow Up”, “Bottle Pop”) z innej spokojne piosenki (“I’m Done”, “Out of This Club”). Za produkcję płyty odpowiada Timbaland. Słychać to szczególnie w “Magic” (te ‘muczenie’ na początku utworu). Oprócz niego Pussycat Dolls są wspierane m.in. przez Snoop Dogga (“Bottle Pop”, był zbędny, nic nie wniósł fajnego do tej piosenki); Missy Elliott (“Whatcha Think About That”, świetny part); no i na dokładkę R.Kelly i Polow da Don (w spokojnym, niezłym “Out of This Club”). Jest kilka numerów na “Doll Domination”, które bez chwili namysłu zaliczyłabym do najlepszych. Przede wszystkim przebojowy singiel “When I Grow Up”. Tekst opowiada o pragnieniu sławy: When I grow up I wanna be famous I wanna be a star (PL: Kiedy dorosnę chcę być sławna chcę być gwiazdą). To wszystko PCD już mają, ale co im szkodziło uszczęśliwić fanów takim utworem. Uwielbiam też “Whatcha Think About That”. Nie mogę uwierzyć, że piosenka miała tak małą promocję. Powinni się bardziej z tym postarać. Moje wprawne ucho wychwyciło Katy Perry w tej piosence. Nie śpiewała tu, lecz to o niej śpiewano. A konkretniej rymowano:it’s just me and my girls play like Katy Perry kissing on girls now (PL: Bawimy się jak Katy Perry, całując dziewczyny). Lubię też zakręcone “Whatchamacallit” (trzy lata uczę się wymawiać i pisać ten tytuł) oraz “Perhaps Perhaps Perhaps”. Ta druga jest chyba najoryginalniejszą piosenką na płycie. Ma w sobie coś z jazz’u, cos z muzyki lat 40. czy 50. Uroczy, fajny kawałek. Za pierwszym razem może wam się nie spodobać, ale warto dać jej szansę. Może teraz trochę szpileczek wymierzonych w PCD. Nie podoba mi się rozmemłane “Elevator”, nudne “Love the Way You Love Me” oraz nowa wersja “Baby Love”. Jednak największy minus daję za to, że w piosenkach słychać tylko Nicole. Ten zespół równie dobrze może nazywać się Nicole and The Dolls. Szkoda, że pozostałe członkinie są zdegradowane do roli chórku czy tancerek.

#151 LMFAO “Sorry For Party Rocking” (2011)

Sama nie wiem, czemu zdecydowałam się na przesłuchanie płyty duetu LMFAO (omg, co za nazwa) pt. “Sorry For Party Rocking”. Znani są właściwie z jednej piosenki – hitu tegorocznych wakacji pt. “Party Rock Anthem”. Stop. Inaczej – hymnu tegorocznych wakacji. Oczywiście zależy dla kogo. Mnie ten shit prześladował pół wakacji. Na szczęście tylko wtedy, gdy byłam w Polsce. Za granicą można natknąć się na normalniejszą muzykę. Zastanawia mnie, komu taka ‘muzyka’ może w ogóle się podobać. Dopiero przy słuchaniu płyty LMFAO stwierdziłam, że ta Adele to dopiero robi komercyjną muzykę. Jej piosenki podobają się większości a te duetu LMFAO są chyba tylko do półgłówków. A ja wierzę, że z osobami czytającymi mojego bloga wszystko w porządku 😉 Myślałam, że z muzyką już trochę lepiej, skoro ludzie wykupują cały nakład płyt Beyonce czy Amy Winehouse. Okazuje się, że źle nie jest. Teraz jest wręcz tragicznie. Na “Sorry For Party Rocking” ciężko wyróżnić jakikolwiek kawałek, bo wszystkie są strasznie do siebie podobne. Różnią się raptem małymi fragmencikami i zaproszonymi do współpracy gośćmi. W otwierającym krążek “Rock the Beat II” w pamięci zostaje jedynie zbyt długa przemowa na początku. W “Party Rock Anthem” meczy ciągła zmiana rytmu. Nie przebija to jednak dziewczyny, która śpiewa mały kawałek. Plastik. Nie chce nawet wnikać, kto to jest. Wolę pozostać w niewiedzy. A gdybym to ja była tą panią, w ogóle nie ujawniałabym swojego nazwiska. Po co się później wstydzić? O, znajoma twarz. W “Champagne Showers” zaśpiewała Natalia Kills, której płytę oceniałam kilka dni temu. Ale czy to na pewno ona? Mam ku temu poważne wątpliwości. Głos jej strasznie zmodyfikowali. Zrobili jej straszne świństwo. Oprócz niej wśród gości znajdziemy Evę Simons (znaną z kawałka “Silly Boy”, i tylko z niego), will.i.am’a (ciągnie swój do swego), Busta Rhymes i jakąś Lisę. Bez sensu, bym opisywała każdy kawałek oddzielnie. Przecież to jeden szajs. Muzyka tworzona przez ten zespół jest delikatnie mówiąc beznadziejna, koszmarna, do d*py. No chyba, że ktoś lubi i przy takim czymś potrafi się dobrze bawić. Ja nie wyobrażam sobie, by na mojej 18-nastce (luty!) puszczali takie g*wno. Jestem tolerancyjna, szanuję wasze zdanie, ale gdy ktoś by mi powiedział, że uwielbia ten zespół, to wyśmieję. No cóż, kończę i idę posłuchać “The Beginning” Black Eyed Peas ;P

#136 Honey „Honey” (2011)

Panie i panowie. W dzisiejszych czasach każdy może nagrać płytę. Tak, nawet ty. A że nie umiesz śpiewać? Kogo to obchodzi. Swoją płytę wydała już Paris Hilton. Teraz zrobiła to bloggerka – ‘modelka’. Tak więc za jakiś czas będziecie mogli posłuchać i mojej płyty. Pierwszy singiel we wrześniu 😉 (ale chyba wiecie, że żartuję?). Honey chciała, byśmy brali ją za zagraniczną gwiazdę. Te anglojęzyczne piosenki, niby światowa muzyka. Lecz mnie nie oszuka. Te wszystkie elektroniczne melodie są kiepskie, bardzo tanie. Nie pomaga też głos Honey. Oglądałam niedawno “Moje supersłodkie urodziny” z nią w roli głównej. Tak, śpiewała. Lepiej by było, gdyby tego nie robiła. Oczywiście wszyscy obecni “Honey! Honey” Jesteś boska, jesteś super, bla bla”. Zaprosili ich to mają się cieszyć, nie? Swoją płytę reklamowała jako “coś miłego dla każdego”. Oj, na wyrost. Fanki Ke$hy będą zachwycone. Pozostali mogą mieć nadzieje, że wokalistka zniknie tak szybko jak się pojawiła. Nic nie wniosła nowego do muzyki. Jej płyta polskiej sceny muzycznej nie zmieni. Wręcz przeciwnie – tylko pokaże, że sięgamy poziomem Rumunii (nie wszyscy polscy artyści, ale jednak). Trudno wyróżnić tu jakiś konkretny utwór, bo wszystkie szybko z głowy wylatują. Nie sądziłam, że do najlepszych dodam bardzo przeciętne single: “No One” i “Runaway”. W tym pierwszy jednak nie podoba mi się powtarzane zbyt często “No łan no łan no łan” (chciałam policzyć ile razy dokładnie pada w piosence, ale przy 20 się zgubiłam). Do “Runaway” nawet się przekonałam. Spokojne, w stylu pop i r&b. I tekst nawet nie razi. Honey śpiewa, że chce uciec, uciec, uciec z ukochaną osobą. Pozostałe utwory są jednak kiepskie. Jak już zaznaczyłam – głównie w stylu Ke$hy (szczególnie “Blow Me Up”). Obiecująco zaczyna się “Hard Drive”, ale gdy dochodzi do refrenu, mam już dość. “Sabotage” też ma obiecujący początek. Gitara? Chyba tak. Gdyby jeszcze wyciąć samą Honey. To ona jest największym minusem piosenek. Jej głos mi się nie podoba. Musi jeszcze sporo poćwiczyć. No i co najważniejsze – znaleźć swój styl.