#972 Loreen “Ride” (2017)

Chociaż konkurs piosenki Eurowizji co roku gromadzi przed telewizorami wielomilionową publiczność, z jego uczestników, którym udało się wywalczyć niemałą sławę wymienić można raptem zespół ABBA i Celine Dion. A było to kolejno w latach 70. i 80. Nic więc dziwnego, że i o Szwedce Loreen, laureatce edycji z 2012 roku, słuch szybko zaginął. A szkoda, bo jej drugi studyjny album, “Ride”, nieźle się broni.

Warto jednak wrócić na chwilę do tego, co było przed nim. Elektropopem wprost z chłodnej, surowej Skandynawii wypełniony był jej debiut “Heal”. Dziś kawałki te nadal brzmią siermiężnie, choć kompozycja tytułowa nie utraciła nic ze swojego uroku. Potem przyszły pojedyncze, przepadające single i ciągłe odkładanie premiery wyczekiwanego następcy “Heal”. Nie udała się także Loreen walka o ponowne reprezentowanie Szwecji na Eurowizji. Aż w końcu machnęła na wszystko ręką i skompletowała krążek*, który dla jej fanów musiał być ogromnym szokiem.

Poważne zmiany zwiastuje już pierwszy utwór – oszczędne, indie-dream popowe “’71 Charger”, w którym podobają mi się wokale Szwedki balansujące na granicy rozmarzonego śpiewu i wyrazistszych uniesień. Kolejna kompozycja, “Dreams”, podoba mi się jeszcze bardziej. Odpowiednio rozmyta, rozbudzana tylko chwilami głośniejszymi smyczkami czy gitarami – tak brzmieć mogłaby ballada dobrej, amerykańskiej, indie rockowej kapeli. Do grona  moich ulubieńców zaliczają się też takie piosenki jak “Fire Blue”, “Heart on Hold” i “Ride”. Pierwsza z nich pozostawia nas w tym świecie niezbyt kolorowych snów. Jest klimatyczna, ujmująca i delikatnie tajemnicza. “Heart on Hold” to jej przeciwieństwo. Utwór proponuje nam konkretne, rockowe uderzenia o lekko kosmicznym wydźwięku. “Ride” jest zaś powrotem do wolniejszej aranżacji, okraszonej dodatkowo wpływami shoegaze. Dobrze słucha się też eksperymentalnego, zawierającego sporo elektronicznych chwytów “Jupiter Drive”. Warto też poświęcić chwilę musicalowemu, surowemu “Love Me America” oraz ciemnemu, rhythm’and’bluesowemu “I Go Ego”. Jedynie “Hate the Way I Love You” nie do końca mnie do siebie przekonuje. Nieco się ten kawałek wlecze, ale na cierpliwych czekają niesamowicie wciągające i emocjonalne wokale Loreen w końcówce.

“Ride” Szwedki jest płytą, która z łatwością podzielić mogła jej fanów. Czy tak się faktycznie stało, nie jestem w stanie odpowiedzieć, gdyż nie śledziłam ich reakcji na nowe oblicze Loreen. Wiem za to, że moja opinia o drugim krążku zwyciężczyni Eurowizji nie zmieniła się ani trochę. Nadal podziwiam jej odwagę i śmiałe zboczenie z wcześniej obranego kursu. Artystka wybrała się na wolniejszą przejażdżkę w świetle księżyca w poszukiwaniu samej siebie, swojej tożsamości. Loreen prowadzi po tych indie-alternatywno-elektronicznych drogach tak pewnie, że polecam zostać choć na chwilę jej współpasażerem.

Warto: Dreams & Fire Blue

*a wcześniej też epkę “Nude”, w która także warto się zagłębić.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *