Zaczynałam się już niepokoić. Selena Gomez, gwiazdka ze stajni Disney’a, wydawała płyty co roku. A na czwarty, “Stars Dance”, kazała nam czekać aż dwa lata. W tym czasie wielokrotnie schodziła i rozstawała się z Justinem Bieberem (znosząc przy okazji groźby fanek wokalisty, by zostawiła go w spokoju, bo inaczej pożegna się z życiem), zagrała w kilku filmach oraz powiedziała bye bye kolegom z The Scene, którzy byli obecni przy nagrywaniu trzech poprzednich albumów. Ruch całkiem dobry, bo chłopcy i tak dużo do roboty nie mieli. O ile wcześniej ich gitary czy perkusja wykorzystywane były sporadycznie, tak przy “Stars Dance” tylko by się kurzyły, bo krążek jest typowo komputerowy.