Lorely Rodriguez, wokalistka o hondurasko-amerykańskich korzeniach, przyjęła niezbyt skromny pseudonim artystyczny. Samą siebie określiła bowiem mianem cesarzowej, sprzedając nam swoją muzykę pod szyldem Empress Of. Trochę to na razie na wyrost, ale Lorely konsekwentnie buduje swoje popowe imperium. Zaczęła pół dekady temu zuchwale zatytułowanym krążkiem “Me”.
Mimo młodego wieku Empress Of odbyła już jedną podróż, która pozwoliła jej zachować równowagę, złapać dystans i zastanowić się nad swoim życiem. Opuściła znienawidzony przez siebie Brooklyn i zaszyła się w Meksyku, gdzie pracowała i pisała. “Me” jest więc pamiętnikiem z tamtych miesięcy. O kończeniu relacji z pewną osobą, o stawianiu siebie na pierwszym miejscu, a nawet o zwyczajnym docenianiu tego, co mamy. A to wszystko w popowej otoczce ozdabianej r&b i elektroniką.
Szczerze mówiąc amerykańska wokalistka jest autorką jednego z najmniej zachęcających do dalszego odkrywania płyty pierwszego utworu. Synth popowe “Everything Is You” sunie sobie niespiesznie donikąd, nie zatrzymując na sobie mojej uwagi ani tekstem, ani wokalami (nieznośnie momentami wysokimi), ani nawet refrenem. Zmianę o sto osiemdziesiąt stopni przynosi “Water Water”. Ciemniejsze, narastające bity i gęsta atmosfera towarzyszą pewniejszej siebie Rodriguez, która w końcówce nagrania stara się wokalną manierą upodobnić do… Björk. Zdecydowanie jeden z highlightów wydawnictwa. Echa innej artystki wybrzmiewają w miksującym synth pop z r&b “Standard”. Czy i wam nie kojarzy się ta kompozycja z tym, co na “No Mythologies to Follow” robiła MØ? W agresywnym, wojowniczym “Kitty Kat” sposób śpiewania Empress Of w wyższych rejestrach przywodzi na myśl styl FKA Twigs.
Jedną z najbardziej przebojowych piosenek na “Me” jest “How Do You Do It”. Ciekawe instrumentarium (coś a’la grana flecie zremixowana z house’owymi bitami) jest nie do zapomnienia. Do nie mniej zachęcających do tanecznych podrygów numerów należy także “Threat” zdające się wystrzeliwać disco w kosmos. Klubowe rytmy pojawiają się w świetnie zaśpiewanym (Empress Of zdaje się bardziej bawić swym głosem kokietując i uwodząc) “To Get By”. Delikatnie błyszczą również takie kawałki jak “Need Myself” i nostalgiczne (If I wasn’t awake, I’d be dreaming (…)/and the memory of you keeps on creeping) “Icon”, w które wpleciono odgłos tykającego zegara. Nie do końca coś wyszło w popowym “Make Up”. Jak na kompozycję o gorących nocach mało w niej emocji i napięcia.
Zmyliła mnie ta Empress Of. Patrząc na okładkę zdobiącą wydawnictwo “Me”, na której – jak z opowiadań wynika – wokalistka zapozowała kilka minut bez makijażu i do tego w pożyczonej koszuli, pomyśleć można, że będziemy mieć do czynienia z zachowawczą, pozbawioną nutki szaleństwa muzyką. Tymczasem na debiutanckim krążku Lorely Rodriguez dzieje się sporo, choć melodie nie wykraczają za bardzo poza modern popowe ramy. Jest bezpiecznie, ale zarazem przebojowo. I, co jest moim ulubionym odkryciem przy Empress Of, ona nawet za bardzo nie musiała się spinać, by wydobyć taneczny pierwiastek wielu debiutanckich kompozycji.
Warto: Water Water & How Do You Do It