RECENZJA: Connie Constance “Miss Power” (2022) (#1349)

Brytyjska wokalistka Connie Constance od samego początku swojej muzycznej kariery wzięła sobie za punkt honoru przekonanie nas, że czarnoskóre artystki nie ograniczają się jedynie do rhythm’and’bluesa. Nikt nie poddawał tego nigdy wątpliwości, gdyż od paru ładnych lat zasłuchujemy się w pokręconej twórczości takich gwiazd jak M.I.A. czy Santigold, a ostatnio coraz uważniej zerkamy na Nova Twins. Constance rewolucji więc nie wywołuje, lecz buduje swoją markę w świecie indie.

Zanim jednak świat usłyszał o Miss Power (taki tytuł na cześć swojego prawdziwego nazwiska nadała płycie Connie), mieliśmy okazję poznać “English Rose”. Debiutancki album Brytyjki ukazał się przed trzema laty, a do mnie trafił dopiero w tym roku, stając się krążkiem, od którego nie mogłam się uwolnić, chłonąc jak gąbka ten miks art popu, nieoczywistego r&b, elektroniki i indie rocka. Na “Miss Power” Constance jest bardziej zdecydowana co do brzmienia. Chciałam stworzyć czyste, taneczne hymny podobne do tych, jakimi dzielą się Florence and the Machine, mówi nam o “Miss Power” artystka prezentując materiał głośniejszy i bardziej energiczny niż ten debiutancki.

Otwierająca krążek miniaturka “In the Beginning” nieźle zmyla będąc kompozycją jak z baśni, w której unosi się delikatny duch Björk i jej odrealnienie. Razem z Connie spacerujemy po lesie, by za chwilę trafić do klubu i bawić się przy rytmicznym, flirtującym z disco “Till the World’s Awake” oraz równym, bounce’ującym “Miss Power”. Zabawę przerywa folkowa ballada “Never Get to Love You”, której końcówka przeobraża się w podszyty dramatyzmem indie rock. W podobnym, lecz już pozbawionym podobnych zwrotów akcji tonie utrzymane są takie numery jak akustyczne, nostalgiczne “Heavyweight Champion” czy delikatne “Home”.

Największymi niespodziankami “Miss Power” są “Kamikaze”, “YUCK” oraz “Red Flag”. Dwa pierwsze utwory są dość specyficzne. W “Kamikaze” do głosu dochodzi rozwścieczona, feministyczna natura Constance (I’m not your perfect little princess/I have my own unique vagina), która w szybkim, punkowym nagraniu dogonić próbuje wspomniane już Nova Twins. Nowością w jej dyskografii jest także kompozycja spoken word “YUCK!”, w której jednak ciekawsze jest to, co Connie mówi od tego, w jaki sposób i przy jakim akompaniamencie to robi. “Red Flag” jest zaś porywającym folkowo-stadionowym nagraniem i zarazem jedną z najlepszych propozycji w karierze Brytyjki. Do gustu z “Miss Power” bardziej przypadło mi także stonowane bujające indie “Mood Hoover” oraz świeże, taneczne, choć pozbawione euforii “Hurt You”.

Album “Miss Power” jest nowym otwarciem w karierze Connie Constance. Wokalistka jeszcze szerzej otwiera drzwi do świata indie rocka, choć na płycie niewiele jest obiecywanych przez nią festiwalowych hymnów, które mogłaby nucić z nią publiczność. Twórczość artystki wciąż zostaje piosenkami dla węższego grona odbiorców. Tegoroczne wydawnictwo nie uzależniło mnie od siebie tak mocno jak “English Rose” i zabrakło mi tej dźwiękowej różnorodności, która cechowała debiut, ale nie zmieniło się to, że z przyjemnością obserwować będę kolejne kroki Miss Power.

Warto: Red Flag & Mood Hoover

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *