„Body Language” to dziewiąty album popularnej australijskiej wokalistki Kylie Minogue. Jego premiera odbyła się w 2003 roku. Jest następcą całkiem udanego, pełnego dyskotekowych brzmień krążka „Fever”. Wraz z takimi hitami jak „Can’t Get You Out My Head” czy „Love at First Sight” zapanowała na świecie prawdziwa ‘Kylie-gorączka’. Po latach słabszych wyników artystka z powrotem była na szczytach list przebojów. Dobrą passę podtrzymać miał wydany dwa lata później oceniany przeze mnie album „Body Language”. Niestety, tym razem Kylie zaliczyła potknięcie. Czy naprawdę płyta jest aż tak słaba, że niechciana zalegała na sklepowych półkach?
Recenzja dziewiątego albumu Minogue miała pojawić się już rok temu, po wakacjach. Miałam już wtedy krążek „Body Language” przesłuchany kilka razy, zrobiłam notatki. I w efekcie zapomniałam o napisaniu recenzji. Cóż, bywa. Tak więc teraz, wyposażona w notatki sprzed roku (czy ja siebie rozczytam?) podejmuję drugą próbę by zmierzyć się z ‘językiem ciała’ według Kylie Minogue.
Przywykłam do nazywania “Body Language” odpowiedzią Kylie na “Erotica” Madonny. Obie płyty są spójne, dobrze zaśpiewane, dopracowane. Zawierają w sobie elementy popu i muzyki dance. Tylko “Erotica” to krążek, którego się nie zapomina i do którego mnie bardzo ciągnie. W przypadku Kylie tak kolorowo nie jest. Minie pewnie trochę czasu (znowu rok?) zanim posłucham go ponownie. Co za dużo, to nie zdrowo. Płyta Kylie o tyle różni się od “Erotica”, że sporo tu elektroniki i wpływów r&b. Madonna swój krążek urozmaiciła z kolei jazzem. To, która z artystek wygra ten pojedynek, jest chyba jasne. Jednak Kylie Minogue nie można ignorować. Ona też ma coś do zaprezentowania słuchaczom.
Z tego albumu pochodzą dwie piosenki Kylie, które należą do ścisłej czołówki moich ulubionych utworów wokalistki. Jednym z nich jest taneczne, lecz spokojne „Slow”. Chociaż taka sama elektroniczna melodia powtarza się przez cały utwór, nie możemy powiedzieć, że piosenka jest nudna. Tworzy ją wokal Kylie. Raz śpiewa, innym razem szepce i wzdycha. Moim ulubionych fragmentem tego numeru jest ten, kiedy Minogue nieco bardziej ‘przytomnym’ głosem mówi read my body language (PL: czytaj język mojego ciała). Drugi kawałek – „Red Blooded Woman” – jest jeszcze lepszy. Wokalistka odważnie sięgnęła po rytmy r&b i wygrała. Jestem na ‘tak’ również w kwestii tekstu. Minogue słucha, co ma do powiedzenia jej rozum i sumienie w kwestii miłości, a ostatecznie i tak postępuje po swojemu, bo w końcu jest red blooded woman (PL: namiętną kobietą).
Co jeszcze, oprócz tych dwóch rewelacyjnych piosenek, przygotowała Kylie? Chociażby synthpopowe „Still Standing”. Przyznam jednak, że to moim zdaniem jedna ze słabszych kompozycji na „Body Language”. W niektórych momentach Minogue śpiewa zbyt dziecięcym głosem. Podobne wrażenie zostało mi po zapoznaniu się z “Promises”. Takiej słodkiej Kylie nie kupuję. Co ciekawe, bardzo podoba mi się nagranie zatytułowane “Chocolate”. Lubicie czekoladę, taką zwykłą, mleczną, bez żadnych dodatków? W takim razie ta piosenka na pewno przypadnie wam do gustu. Można powiedzieć, że utwór jest zwyczajny, ale za to dobrze wyprodukowany. Po prostu… smaczny. Lubię w nim wokal artystki, szczególnie we fragmentach, kiedy ociera się o szept.
Pamiętam, że rok temu, włączając “Body Language”, najmniej chęci miałam do słuchania ostatnich czterech piosenek. Dziś patrzę na nie znacznie przychylniej. Ciekawym utworem jest “I Feel For You”. Zaczyna się odgłosem deszczu (podobnie się z resztą kończy). Smutna, przygnębiająca atmosfera? Skądże znowu. To przyjemny, taneczny kawałek, urozmaicany małymi modyfikacjami głosu. Mam wrażenie, że “Someday” to jeden z najbardziej elektronicznych utworów na tym krążku. Uwielbiam wykonanie Minogue. Jeszcze lepiej, moim zdaniem, wypadła w balladowym (ale, a jakże, elektronicznym) “Loving Days”. Trochę odstaje od reszty kawałek “After Dark”. Zwrotki są na plus, gorzej z samym refrenem. Skojarzył mi się z muzyką Britney Spears.
Na zakończenie wspomnę co nieco o trzech utworach, które gdzieś się zapodziały. Mogłabym zupełnie je w swojej recenzje pominąć, ale stwierdziłam, że zasługują chociażby na słówko. Bardzo pozytywnie odbieram kawałek “Secret (take You Home)”. Elektronika, rap Kylie, odrobina r&b. To wszystko w zwrotkach. Refren natomiast jest chwytliwy, łatwo wpada w ucho. A piosenka jak na swoje lata nadal zachwyca świeżością. Warto sięgnąć też po nowoczesne “Sweet Music” (w którym, niestety, nie potrafię przekonać się do zbyt piskliwego refrenu) oraz synthpopowe “Obsession”.
Mój stosunek do “Body Language” Kylie Minogue przypomina wykres funkcji sinus (wybaczcie to porównanie, znów jestem nękana przez szaloną matematyczkę). Kiedyś byłam tym krążkiem zachwycona i cieszyłam się, że nie ma na nim takich utworów jak “Spinning Around” czy “In Your Eyes”. Chwilę później znów kręciłam nosem na to, co podała nam ponownie Kylie. Jednak im dłużej zasłuchiwałam się w tym albumie, tym bardziej mi się podobał. Dzisiaj mogłabym nazwać go najlepszym w dyskografii artystki. Oczywiście z pośród tych, które już znam (wyprzedza “Light Years”, “Fever”, “X”, “Aphrodite”).
Super, że dałaś “Slow” do najlepszych 🙂 To moja ulubiona piosenka Minogue.
ciekawa recenzja, niestety nie miałam okazji aby posłuchać tego albumu. jakoś nie ciągnie mnie twórczość Kylie.Zapraszam na nowy post http://www.PatriciaxLife.blogspot.com
Słyszałam, że album “Fever” jniczym zbytnio nie zadziwiał, ale jeśli chodzi o “Body Language” to nic nie słyszałam. Kylie to fantastyczna, silna kobieta, którą podziwiam. U mnie NN, zapraszam i pozdrawiam 😉 [wildflowers]
a ja uwielbiam Minogue tylko z jednego utworu, a mianowicie z “Where the wild roses grow”, nagranego z Nickiem Cavem. Cudowne po prostu <3