POZNAJ: Fink | #482 Fink “Hard Believer” (2014)

Raz na jakiś czas zdarzają się artyści, którzy potrafią zawrócić mi w głowie. Czasem poznaję ich, kiedy z ciekawości postanawiam posłuchać polecanej przez kogoś innego płyty, czasem trafiam na fragment ich piosenki w ulubionym serialu czy filmie. Druga opcja jest może bardziej irytująca (znajdźcie wykonawcę danego kawałka po przesłuchaniu kilkunastu sekund danej kompozycji; nie znając jej tytułu itp.), ale kiedy się uda, satysfakcja jest ogromna. Tak też poznałam Finka. Przekopałam cały Internet w poszukiwaniu kolesia, którego piosenkę wykorzystano w “The Walking Dead”. Było warto.

WE ARE NINJA & SO LONG (2000-2006)

Fink, a właściwie Fin Greenall, nie jest osobą, która wystawia swoje życie na pokaz. Dlatego też tak niewiele wiemy o jego dzieciństwie, dorastaniu czy rodzinie. Co więcej, chyba nikt poza nim samym i najbliższymi mu osobami nie wiedzą, kiedy artysta obchodzi urodziny. Znamy tylko jego rok urodzenia – 1972.

Fink uzyskał dyplom z historii i anglistyki na Uniwersytecie Leeds. Później pracował jako DJ w jednym z londyńskich klubów. Podpisał kontrakt z niezależną brytyjską wytwórnią Ninja Tune (jest jej wierny do dzisiaj) i w 1997 roku wydał singiel “Fink Funk”. Zapowiadać on miał debiutancki album artysty “Fresh Produce”, ale ostatecznie nie znalazł się na wydanej w 2000 roku płycie. Krążek zawierał w sobie elementy muzyki house i acid jazz. Można powiedzieć, że był spełnieniem marzeń zasłuchanego w tych gatunkach Finka. Kolejna płyta artysty, “Biscuits for Breakfast”, jest odejściem od takich brzmień na rzecz bardziej tradycyjnych dźwięków. Album ukazał się w 2006 roku i nagrany został przy pomocy Deana Jamesa oraz Bena Thackeray’a. Na płycie znalazło się jedynie dziewięć kompozycji. Jednak z piosenek, “Pretty Little Thing”, wykorzystana została w odcinku serialu “Greek”.

SO MANY ROADS & MAKER (2007-2010)

Chociaż po wydaniu płyty “Biscuits for Breakfast” Fink sporo koncertował, kolejny album wydał już po roku. Krążek “Distance and Time” ukazał się 1. października 2007 roku. Płyta ponownie składała się z niewielkiej liczby kompozycji. Piosenka “If Only” powstała przy pomocy Johna Legenda. Fink odwdzięczył mu się rok później, uczestnicząc w tworzeniu hitowego singla Legenda “Green Light”.

Piosenka “This is the Thing” z płyty “Distance and Time” należy do najbardziej znanych utworów Finka. Wykorzystana została m.in. w jednej z reklam MasterCard, filmie “Wciąż ją kocham” oraz serialach: “Magia kłamstwa” i “Friday Night Lights”. Inną kompozycję z tej samej płyty, “Trouble’s What You’re In”, usłyszeć mogliśmy w kanadyjskim serialu “Bitten”. Odbyła się również trasa promująca drugi krążek Finka. Na uwagę zasługuje szczególnie jeden z koncertów. Fink supportował włoski zespół Negramaro przed ich występem na stadionie San Siro w Mediolanie.

2009 roku przyniósł nam nowy krążek Finka – “Sort of Revolution”. Podczas tworzenia utworów na album, artysta ponownie skontaktował się z Johnem Legendem. Obaj panowie napisali razem dwie piosenki: “Move On Me” (pod zmienionym na “Move” tytułem znalazła się ona w 2013 roku na soundtracku do filmu “Zniewolony”) oraz “Maker”.

Utwory z “Sort of Revolution” również spodobały się twórcom najróżniejszych seriali. “See It All” trafiło do “CSI: kryminalnych zagadek Nowego Jorku”, “If I Had a Million” pojawiło się w “Franklin & Bash” a “Move On Me” w “Continuum”.

Wraz z trasą promującą krążek Fink po raz pierwszy wystąpił w Australii i Chinach. Podczas jednego z festiwali artysta poznał brytyjskiego rapera Professor Green’a, z którym w niedługim czasie nagrał dwie piosenki: “Closing the Door” oraz “Spinning Out”. Będąc zaś w Ameryce Fink zaproszony został na koncert poświęcony twórczości grupy R.E.M. Wykonał ich utwór “The Apologist”.

 PERFECT DARKNESS & HARD BELIEVER (2011-2014)

Piąty studyjny album, “Perfect Darkness”, Fink wydał w 2011 roku. Za jego produkcję odpowiada znany m.in. ze współpracy z Garbage czy The Boxer Rebellion Billy Bush. Płyta zebrała znakomite recenzje, a niektóre piosenki może nie weszły na stałe do świadomości słuchaczy, ale znane są z pewnością fanom różnych seriali. “Wheels” wykorzystane zostało w “NCIS”, “Yesterday Was Hard On All of Us” w “Dr House” i “Parenthood”. Tytułowe “Perfect Darkness” usłyszeć można w filmie “Middle of Nowhere” a “Warm Shadow” trafiło do “Bitten”, “Hit & Miss” a przede wszystkim jednego z odcinków trzeciego sezonu hitowego serialu “The Walking Dead”.

Po premierze płyty Fink wyruszył w trasę koncertową podczas której wystąpił po raz pierwszy w Polsce. Każdy, kto nie mógł być na jednym z jego występów, może poczuć jego atmosferę za sprawą płyty live “Wheels Turn Beneath My Feet” z 2012 roku. Nie jest to jedyny album z zarejestrowanym koncertem Finka. W ubiegłym roku do sklepów trafiło wydawnictwo “Fink Meets The Royal Concertgebouw Orchestra” zawierający występ wokalisty z gościnnym udziałem holenderskiej orkiestry. Koncert ten odbył się 29. kwietnia 2012 roku.

Prawie trzy lata po premierze “Perfect Darkness” doczekaliśmy się nowej płyty Finka. Krążek “Hard Believer” ukazał się 14. lipca. Promowany jest dwoma singlami: “Hard Believer” oraz “Looking Too Closely”. Jeszcze w tym roku artysta zawita do nas z trasą promującym swoje nowe dzieło. Posłuchać go będzie można 14. listopada w warszawskim klubie Stodoła. Biorąc pod uwagę fakt, że bilety na jego poprzedni koncert w naszym kraju wyprzedały się co do sztuki, nie warto zwlekać z ich zakupem. Inaczej ominie was piękne widowisko.

 

Chyba po raz pierwszy w mojej recenzenckiej karierze zdarzyło mi się, że wyrzuciłam prawie pół tekstu do kosza. Sprawcą tego zamieszania jest brytyjski wokalista i muzyk Fink, który powrócił w tym roku ze swoją nową płytą “Hard Believer”. Czemu na wpół gotowa recenzja nie ujrzy nigdy światła dziennego? Bo była jednym wielkim słowotokiem, chaotyczną laurką, listem miłosnym, odą do muzyki Finka. Zasługujecie na tekst bardziej poukładany i nie charakteryzujący się powtarzanym co chwilę słowem cudowne. To jak? Próbuję raz jeszcze ubrać w słowa to, co czuję do muzyki tego niepozornego Brytyjczyka.

“Hard Believer”, piąta studyjna płyta Finka, jest następcą wydanego w 2011 roku albumu “Perfect Darkness”. To właśnie ten krążek sprawił, że poznałam i szybko pokochałam twórczość brytyjskiego artysty. “Perfect Darkness” to płyta perfekcyjna, doskonała, olśniewająca. Nieco mroczna i smutna, ale zamykająca album piosenka “Berlin Sunrise” potrafi wprowadzić w dobry nastrój i dać nadzieję na lepsze jutro. Warte uwagi są również poprzednie albumy Finka. Polecam szczególnie eksperymentalne (w porównaniu do ekstremalnie minimalistycznych i skromnych “Biscuits For Breakfast” i “Distance and Time”) “Sort of Revolution”, na którym czarują takie utwory jak “Move On Me” czy “Six Weeks”.

“Hard Believer”, podobnie jak poprzednie albumy Finka, zawiera małą liczę piosenek. Co to jest dziesięć kompozycji? Na szczęście artysta ponownie sprawił, że nawet przez moment nie czujemy ani zmęczenia materiałem, ani niedosytu.

Piosenki sporo by straciły, gdyby powędrowały do innego wokalisty. Obdarzony głębokim, hipnotyzującym głosem Fink jest obecnie posiadaczem najpiękniejszego męskiego wokalu. Podoba mi się to, jak potrafi nim manipulować, co na pierwszych dwóch płytach wychodziło mu po japońsku – jako tako. Raz śpiewa nieco groźnie, innym razem delikatnie. Za każdym razem powodując, że przechodzą mnie ciarki.

Niezapomniane pięćdziesiąt minut z albumem “Hard Believer” zapowiada już pierwsza piosenka. Rolę utworu, która otwiera krążek i ma zachęcić słuchacza do dalszego wsłuchiwania się w kompozycje, przyjęło na siebie nagranie tytułowe. Numer ten porywa od pierwszych dźwięków gitary. Jest bardzo prosty, ale efektowny. A przede wszystkim się nie nudzi, choć przez cały kawałek przewija się jedna melodia. Kawał dobrego, bluesowego grania. Mniej surowo jest w “Green and the Blue”. Pierwszy z kolorów, jak zapewne wiecie, symbolizuje nadzieję. Drugi – smutek. Połączenie tych dwóch barw dało niezwykły efekt – piosenkę nieco ponurą i melancholijną, ale bardzo emocjonalną. Charakteryzującą się pięknymi smyczkami.

Szybko pokochałam spokojne “Shakespeare”, opowiadające o miłości. Piosenka ta rozkręca się powoli, płynnie przechodząc do najbardziej zachwycającego momentu, który to następuje po upływie czterech minut. Muzyka gra nieco szybciej i głośniej, a gitarę akustyczną zaczyna zagłuszać elektryczna. Cały czas jednak “Shakespeare” należy do najcieplejszych kawałków na “Hard Believer”. Inaczej określiłabym nieco mroczne, powolne “Two Days Later” czy mocne, brudne i garażowe “White Flag”.

Wymienione w tych dwóch krótkich akapitach piosenki należą do tych nagrań z nowego albumu Finka, które pokochałam miłością szczerą i czystą. Pozostałe pięć również robią na mnie dobre wrażenie. Polecić mogę siedmiominutowy kawałek “Pilgrim”, którego brzmienie podrasowane zostało przez klawisze. Dobrze prezentuje się również melodyjne “Truth Begins”, którego refren świetnie nadaje się do chóralnego odśpiewania przez fanów na koncertach. W ucho wpada również prosty, nienarzucający się singiel “Looking Too Closely”, osadzony w indie rockowych klimatach. Warto posłuchać również dwóch ostatnich piosenek z albumu “Hard Believer”. “Too Late” czaruje momentami podniosłą atmosferą i kojarzyć się może z dokonaniami Coldplay. “Keep Falling”, którego melodia oparta jest na swobodnych dźwiękach wydawanych przez gitarę akustyczną, pełni podobną funkcję, co kończące przygodę z “Perfect Darkness” nagranie “Berlin Sunrise” – ociepla chłodny nastrój, który wprowadziło kilka poprzednich kawałków, i jest popisem wokalnych możliwości Finka.

Raz na jakiś czas zdarzają się artyści, którzy po prostu nie zawodzą, których każdą kolejną płytę włącza się z uśmiechem na ustach i bez nerwów, że coś mogło pójść nie tak. Fink po raz kolejny prezentuje album, o którym powiedzieć, że jest tylko dobry, to bluźnierstwo. Słuchając czy to starszych, czy zupełnie świeżych piosenek Brytyjczyka przenoszę się do innego, lepszego świata, a kiedy wybrzmiewają ostatnie takty utworu zamykającego jakiś z jego albumów, moje palce natychmiast zaczynają błądzić w poszukiwaniu przycisku replay. Piąty krążek Finka, “Hard Believer”, sprawił, że stanął przede mną spory dylemat odnośnie wybrania tej najlepszej płyty w jego dyskografii. “Sort of Revolution”, “Perfect Darkness” czy właśnie “Hard Believer”? Zawsze chciałabym mieć takie kłopoty. Cudownych albumów nigdy dosyć.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *