#1162 AWOLNATION “Angel Miners & The Lightning Riders” (2020)

O AWOLNATION mówić możemy jako o zespole, który ustrzelił prawdziwego sleeper hita. Ich singiel “Sail” sprzed dekady nie był przez nikogo typowany na utwór, który mógłby zainteresować rzesze słuchaczy. A jednak. Piosenka powoli, ale konsekwentnie zdobywała popularność. I przyniosła kapeli przydomek one hit wonder. Jest to o tyle niezrozumiane, gdyż Aaron Bruno i spółka mają smykałkę do tworzenia wpadających w ucho numerów.

Krążek intrygująco zatytułowany “Angel Miners & The Lightning Riders” (brzmi to bardziej jak tytuł dziwacznego filmu sci-fi aniżeli płyty z muzyką) jest już czwartym albumem sygnowanym nazwą AWOLNATION. Jego poprzednik, “Here Come the Runts”, ukazał się dwa lata wcześniej i skierował brzmienie amerykańskiego zespołu w stronę grania mniej zmechanizowanego, a bardziej bluesowo-indie rockowego. Dało to efekt naprawdę niezły (gorąco polecam taki kawałki jak “Seven Sticks of Dynamite” i “Sound Witness System”*), choć sama płyta momentami może się dłużyć. Z “Angel Miners & The Lightning Riders” grupa wycisnęła tyle, ile się dało.

Jeśli mieliście już okazję zerknąć n moje piosenkowe podsumowanie 2020 roku, zauważyliście, że bardzo cenię utwór “Mayday!!! Fiesta Fever”. To zdecydowanie najjaśniejszy, najbardziej wystrzałowy moment albumu, który od dnia swej premiery zachwyca mnie ogromnymi pokładami energii. Te wykrzykniki w tytule kompozycji nie znalazły się tam przypadkowo. Do grona moich ulubieńców należą także “Slam (Angel Miners)”, “California Halo Blue”, “Half Italian” oraz “I’m a Wreck”. Pierwszy z utworów brzmi jak dziwaczna hybryda kilku pojedynczych tracków. Mamy tu wolniejszy, sunący wstęp o podnioślejszym wydźwięku, który przechodzi płynnie w elektroniczne, hipnotyczne bity. Końcówka celuje zaś w mocniejsze rockowe klimaty.

“California Halo Blue” wraz z “I’m a Wreck” są przedstawicielami balladowej części wydawnictwa. W pierwszym z nagrań (traktującym, warto dodać, o pożarze, który strawił przydomowe studio Aarona) otrzymujemy zderzenie kameralnych zwrotek z większym, majestatycznym, stadionowym refrenem. “I’m a Wreck” jest smutniejszym, mroczniejszym kawałkiem, w którym zespół skrył kilka dźwiękowych niespodzianek. Solidne “Half Italian” albo się podoba, albo nie. Mnie przyciągnęło nerwowością, którą podszyty jest w wielu momentach wokal lidera AWOLNATION.

Album “Angel Miners & The Lightning Riders” dopełniają utwory niezłe, choć nie tak zachęcające do częstego sięgania po nie. Kapela proponuje nam dość nierówne “The Best”; zmierzające donikąd “Lightning Riders” czy zbuntowane “Radical”. Mamy tu także do czynienia z momentami agresywnym i garażowym “Battered, Black & Blue (Hole in My Heart)” (aż szkoda tych spokojniejszych, podbijanych komputerowymi efektami fragmentów) oraz bardzo przyjemnym, wakacyjno-old skulowym “Pacific Coast Highway in the Movies”, które to jest efektem kolaboracji AWOLNATION z grupą Weezer.

Lata mijają a amerykańska grupa Awolnation nie wylansowała przeboju na miarę “Sail”. I chyba nawet nie planuje tego robić, bo i sama kompozycja hitem stała się przez przypadek. Potencjał jednak tkwi w zespole spory, bo “Angel Miners & The Lightning Riders” nieźle łączy komercyjne brzmienia z szalonymi, nieco nawet chaotycznymi rockowo-elektroniczno-popowymi dźwiękami. Album jest krótki (dziesięć piosenek daje niecałe czterdzieści minut muzyki), ale bardzo intensywny i konkretny. Chwilami roztańczony (tak, dziwnie to brzmi w kontekście Awolnation), momentami uderzający w bardziej melancholijne nuty. Nie sposób się przy nim nudzić.

Warto: Mayday!!! Fiesta Fever & Slam (Angel Miners)

* dam sobie rękę uciąć, że fragmentami tego drugiego inspirowała się Megan Thee Stallion pracując nad przebojem “Savage”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *