RECENZJA: Willow “Lately I Feel EVERYTHING” (2021) (#1224)

Willow Smith miała kilka lat, gdy za kulisami czekała na swoją mamę, która występowała na scenie z zespołem Wicked Wisdom. Kapela specjalizująca się w nu metalu nie przetrwała próby czasu, ale jej echa jeszcze długo wybrzmiewały w głowie dwudziestoletniej dziś wokalistki. Jak głośno? Ano tak, że dziwnie dziś wspomina się lata, gdy Willow przygotowywana była na zostanie następczynią Rihanny. Na nowym krążku artystka chce stanąć w jednym rzędzie obok Avril Lavigne i Hayley Williams.

“Lately I Feel EVERYTHING” jest czwartą studyjną płytą panny Smith i zarazem jej czwartym wcieleniem. Willow ciągle szuka, kombinuje, nurkuje wgłąb innych niż dotychczas inspiracji. Po eksperymentalnym r&b (“ARDIPITHECUS”), indie folku (“The 1st”) i psychodelicznym popie (“Willow”) przyszła pora na brzmienie, które starsi słuchacze z pewnością pamiętają z początków lat dwutysięcznych. Emo, pop punk, alternatywny rock skutecznie rozbudzały przed kilkunastoma laty i kreowały nowych nastoletnich idoli. Jeśli więc byliście fanami Paramore, My Chemical Romance, Blink-182 i Avril Lavigne, warto dać szansę i Willow.

Zespół i kanadyjska wokalistka nie zostali wspomniani tu przez przypadek. Willow nie tylko zasłuchiwała się w ich twórczości, ale i pozwoliła, by oni sami skierowali jej muzykę na właściwe tory. W trzech nagraniach na perkusji wspiera artystkę Travis Barker z Blink-182. Jego instrument nadał takim nagraniom jak “t r a n s p a r e n t s o u l” czy “Gaslight” agresywnego charakteru i zastrzyku młodzieżowej energii. Do tego duetu w “G R O W” dołącza sama Avril – nie jest to mój ulubiony moment albumu, ale coś pasjonującego jest w tej kolaboracji, która próbuje połączyć krążki “Let Go” i “The Best Damn Thing” Lavigne*.

Avril i Travis to nie jedyni goście na krążku. Podoba mi się łagodniejsza partia Ayli Tesler-Mabe w bardziej stonowanym, choć momentami ostrym “Come Home”. Willow u boku Cherry Glazer zdejmuje nogę z hamulca w garażowym “¡BREAKOUT!”, by delikatnie dać się zepchnąć rymującej Tierze Whack na drugi plan w utworze “XTRA”. Bardziej jednak podobają mi się solowe popisy Smith. Aż chciałoby się usłyszeć dłuższą wersję gniewnego, przekrzyczanego punkowego interlude’a “F**K You”. Zachwyca melancholijne, wspaniale zaśpiewane “Naïve” oraz dojrzałe, pełne równie świetnych wokali “Lipstick”. Warto zerknąć także na muśnięte elektroniką “Don’t SAVE ME”. Jedynie jednostajne, balladowe “4ever” potrzebuje więcej chwil, by mnie do siebie przyciągnąć.

Informacje o premierze “Lately I Feel EVERYTHING” oraz singlach zwiastujących ten krążek gdzieś mi umknęły, za co dziś dziękuję losowi. Sięgając po nowość od Willow nie mogłam się więc przygotować na aranżacje, którymi tym razem nas uraczyła. Co tu dużo mówić – to była niespodzianka. I to ogromna. Chociaż uwielbiam Amerykankę na jej poprzednim albumie, podoba mi się i to, co prezentuje na najnowszym. Może i królują tu brzmienia, które już dawno wyszły z mody, Willow nie siliła się na przenoszenie ich na nowoczesny grunt, pozwalając nam za to na muzyczną wędrówkę w czasie. I, co najważniejsze, jest w tym wydaniu szalenie autentyczna. Kolejny raz wokalistka udowodniła nam swoją wszechstronność i naprawdę ciekawa jestem, w jakim kierunku podąży następnym razem. Tym razem postaram się śledzić na bieżąco.

Warto: F**K You & Naïve & Lipstick

* Aczkolwiek wciąż dziwnie brzmi fakt, iż w chwili premiery “Let Go” Willow nie miała nawet dwóch lat

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *