RECENZJA: Tirzah “Colourgrade” (2021) (#1256)

Kiedy wszyscy powoli rozpoczynają układanie swoich końcoworocznych list, ja przeglądam katalogi tegorocznych wydawnictw i sięgam po te, które wydają mi się warte nadrobienia. Tak trafiłam na londyńską wokalistkę Tirzah, której drugi studyjny krążek zatytułowany “Colourgrade” zbiera dobre recenzje. Ciekawa byłam, czy dołożę swoją paczuszkę w zapełnianiu szuflady tych miłych słów kierowanych pod adresem enigmatycznej Tirzah.

O samej wokalistce wiemy niewiele. Pojawiła się w 2013 roku z epką “I’m Not Dancing”, a niedługo potem swoją dyskografię uzupełniła o mini album “No Romance”. Zaliczyła po drodze współpracę z Trickym i Baaurem. Swoją debiutancką płytę “Devotion” wydawała już w renomowanej wytwórni Domino, która ma pod swoimi skrzydłami takich wykonawców jak Anna Calvi, John Cale, The Last Shadow Puppets czy Franz Ferdinand. Zacne grono. Także i nowy krążek Brytyjki, “Colourgrade”, ukazał się pod jej patronatem. Co na nim znajdziemy?

Płyta rozpoczyna się od nagrania tytułowego, w którym postawiono na ciężki do zrozumienia, zniekształcone wokale, które w połączeniu z minimalistyczną, acz kosmiczną melodią sprawiają wrażenie wiadomości z innej galaktyki. Album zatacza koło – zamykający go utwór “Hips” utrzymany jest w podobnych tonach. Jeszcze lepiej wypada to, co jest po środku. Do najlepszych punktów “Colourgrade” należą kompozycje, w których przewijają się inspiracje funkiem (wprawiające w trans, pełne automatycznej recytacji “Tectonic”); jazgotliwym rockiem (elektryczna gitara odpowiada za złowrogi klimat “Sleeping”) czy noise rockiem (jednostajne, rytmiczne “Send Me” z dźwiękową niespodzianką w końcówce). W retro granie wokalistka celuje w hipnotycznym, klawiszowym “Sink In” które zdaje się być jej wariancją na temat lat 80. Dobrze słucha się i nonszalancko wykonanego, nieprzesadnie ciepłego (choć pełnego miłości) alt-rhythm’and’bluesowego “Beating” czy sensualnego duetu z Cobym Sey’em “Hive Mind”, który przyciąga uwagę rozpraszającymi odgłosami w tle, na które artyści zdają się być kompletnie obojętni. Jedynie pulsujące, utkane z większej liczby elektronicznych dźwięków “Recipe” oraz pozbawione wokali, będące formą jakiejś kosmicznej medytacji “Crepuscular Rays” niezbyt przypadły mi do gustu. Pierwsza z piosenek nagle się kończy, druga zaś została za bardzo rozciągnięta.

Twórczość Tirzah zawieszona jest między alternatywnym r&b, eksperymentalną elektroniką i popową futurystyczną awangardą. To muzyka, na której zacierają się granice między gatunkami. Dzięki temu nie tylko ciężko włożyć Brytyjkę do jakiejkolwiek szufladki, ale i niemożliwym jest wskazać artystów, do utworów których jej kompozycje są zbliżone. W świecie, w którym wymyślono już chyba wszystko, wywalczenie takiej indywidualności jest wręcz niespotykane. “Colourgrade” nie jest łatwym albumem, a z nieuważnego słuchania nie wyniesiemy z niego absolutnie nic. Warto więc zarezerwować sobie czas by samemu przekonać się, czy odlecimy razem z Tirzah w kosmiczną nicość.

Warto: Tectonic & Sleeping

One Reply to “RECENZJA: Tirzah “Colourgrade” (2021) (#1256)”

  1. Załączone przez Ciebie utwory mi się spodobały, ale obawiam się, że przesłuchanie całego albumu może być dla mnie karkołomne. Niektóre piosenki fajniej brzmią “bez kontekstu”. 😀
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *