Czytelnicy mojej strony z pewnością zauważyli, iż są wykonawcy, którzy niezbyt często goszczą na łamach The Rockferry. Czasem wynika to z mojego nikłego zainteresowania danymi brzmieniami, czasem z powodu tego, iż czyjaś muzyka po prostu mi nie leży. Brytyjska wokalistka Ellie Goulding już swoim debiutem, “Lights”, przebiła się do drugiej grupki. Pogoda i wizja zbliżających się wakacji skłania jednak do sięganie po muzykę prostą, łatwą i przyjemną. Stwierdziłam więc, że pora przekonać się, jak wypada wydana 2015 roku płyta Goulding, “Delirium”.
Jaki mam problem z Ellie? Jak na artystkę pretendującą do miana jednej z największych popowych gwiazd jest dość nijaka i wyblakła. Ani charyzmy, ani ciekawych pomysłów na swoją twórczość. Ani nawet głosu, który zapamiętywałoby się od pierwszych sekund, i o którym mogłabym pomyśleć: chciałabym posiadać taki sam instrument. Żadna z jej studyjnych płyt nie została ze mną na długo, ale na każdej trafiłam choć na malutką garstkę piosenek, które od wielkiego dzwonu goszczą na mojej playliście (m.in. “The Writer”, “Figure 8” czy “Midas Touch”).
I właśnie w pierwszej kolejności postanowiłam poszukać na “Delirium” kompozycji, za które – mimo swojej niechęci do Goulding – przybiłabym z Brytyjką piątkę. A jest w czym wybierać, bo podstawowa edycja wydawnictwa składa się z aż szesnastu nagrań. Intryguje intro “Delirium” – bardzo filmowe, obrazowe i… nijak mające się do popowo-tanecznej zawartości krążka. Przez krótką chwilę jego echa przywołuje bombastyczne “Aftertaste”. Ładnie wypada gwizdane, magnetyczne “Keep on Dancin'”. W kontekście całej płyty zyskuje synthpopowe, lekkie “Love Me Like You Do”. Do gustu przypadły mi także takie numery jak klubowe “Don’t Need Nobody”; oparte na przyjemnym bicie “Devotion” (zaskakujące w pewnym momencie pojawieniem się gitary akustycznej) oraz balladopodobne “Scream It Out” z podobną do coldplay’owej stadionowością.
Podoba mi się koncept roztańczonego (wbrew swemu tytułowi) “We Can’t Move to This”, ale uważam, że gdyby taki kawałek trafił do rąk Kylie Minogue, mielibyśmy do czynienia z nowym dyskotekowym hymnem. Ellie nie ma tego samego uroku i seksapilu co australijska gwiazda. Do szybciej wpadających w ucho piosenek należą także “Something in the Way You Move”, “On My Mind” i rozpoczynające się świetnym chórkiem “Holding On For Life”. Pozostałe utwory to małe elektropopowe koszmarki, które trudno od siebie odróżnić.
Staram się we wszystkim doszukiwać się pozytywów. Wypróbuję to więc i na przykładzie “Delirium” Ellie Goulding. Płyta podobać się może osobom, które nie oczekują eksperymentów czy ambitnych brzmień. To po prostu duża porcja muzyki o prostych, łupankowych refrenach na imprezy. Nie ręczę jednak, że po piątym czy szóstym tracku nie pojawi się osoba, która ku uciesze reszty zmieni playlistę. Goulding zabrakło oryginalności. O ile jeszcze na dwóch poprzednich krążkach coś tam sobie o swoich folkowych inspiracjach przypominała, tak tu mamy do czynienia jedynie z jej popowym obliczem. A, jak wiadomo, dobry pop nie jest zły. Brytyjka nie odkryła jednak sposobu na tworzenie takiej muzyki. Może za czwartym razem się uda?
Warto: Keep on Dancin’ & Don’t Need Nobody
Słuchałam kilka razy, ale na stałe jakoś mi nie wpadła w ucho..
Ahhh, Ellie… Lubię Brytyjskich wokalistów, ale ona jest kompletnym wyjątkiem.
Ten album ma aż cztery lata? Miałam wrażenie, że dopiero co się ukazał…
Mam podobne odczucia do Ellie, jej muzyka jest po prostu jakaś nijaka, a jej wokal bardziej mnie irytuje niż mi się podoba. Piosenki załączone przez Ciebie również mnie nie porywają.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Mam dokładnie takie same odczucia. Ellie Goulding nie ma w sobie nic wyróżniającego się, aby nadać jej określenia ‘superpop gwiazdy’. Kilka – zliczyłbym na palach jednej ręki – singli ma udanych, ale nic poza tym.