#1177 Rhye “Home” (2021)

Mike Milosh, odkąd pozbył się wspólnika tworzącego wraz z nim duet Rhye (mowa tu o producencie Robinie Hannibalu), jest nie do zatrzymania. Jeszcze jakiś czas temu czekaliśmy pól dekady na następcę albumu “Woman”, a teraz w ciągu zaledwie trzech lat jego dyskografia wzbogaciła się o trzy kolejne krążki. Najnowszy, raczej nieprzypadkowo zatytułowany “Home”, dotarł do nas wraz z początkiem 2021 roku.

Świat się zmienia. Moda przemija. A u Rhye wciąż bez większych zmian, dlatego jeśli polubiliście pastelowe granie znane z “Woman” i “Blood”, także i “Home” nie narobi większego zamieszania na waszej playliście. Za ciekawostkę uchodzić może raczej wydawnictwo “Spirit” z 2019 roku. Niektóre źródła podają, iż jest to epka. Inne zwykły nazywać ten krążek trzecią studyjną cegiełką budującą dyskografię Rhye. Pomijając jednak terminologię, otrzymaliśmy zgrabny materiał, na którym artysta postawił na jeszcze większy minimalizm i chętniej niż wcześniej zasiadł przy pianinie. Więc skoro “Spirit” brany może być za album-kołysankę, tak “Home” najlepiej brzmi o świcie.

Nowa płyta wokalisty ma swój początek i koniec. A także całkiem niezłe rozwinięcie. W “Intro” i “Outro” mamy do czynienia z chóralnym, baśniowym wykonaniem, za które odpowiada żeńska grupa wokalna z Danii. Reszta nagrań jest przystępniejsza, choć wciąż ciężko powiedzieć, by Mike’owi udało się stworzyć kompozycje o zaraźliwych, chwytających się człowieka refrenach. Mamy tu chociażby wyrazistsze, synth-smyczkowe “Come in Closer”; funkujące “Sweetest Revenge”; wzbogacane trąbką “Hold You Down” czy bujające, elektroniczno-orkiestrowe “Helpless”, które jest moim ulubionym momentem płyty. Inni faworyci? Należą do nich ejtisowe “My Heart Bleed”; skromne, zaaranżowane głównie na pianino “Fire” (pozostałość po kompletowaniu “Spirit”?) oraz oniryczne “Holy”. Nie jestem za to fanką muśniętego klimatami disco numeru “Black Rain”, choć stwierdzić muszę, iż rozbudza i daje nadzieję, że na kolejnym albumie Rhye może rozszerzyć repertuar.

Things I do for you/Write a million love songs śpiewa w kompozycji “Helpless” Mike Milosh i chyba każdy, kto choć raz przeszedł przez jego dyskografię, przyzna, że sporo w tym prawdy. Także i na nowej płycie Rhye ma ochotę na romanse i poświęca im sporo miejsca. Złośliwi skomentują, iż od lat śpiewa tę samą piosenkę. Trudno nie przyznać im racji, gdyż Milosh upodobał sobie nieprzesadnie nowoczesne brzmienia miksujące pastelowe r&b, blue eyed soul i łagodną elektronikę, i nie ma ochoty na zmianę kierunku. Każdy jego utwór powiela również klimat. Jest lirycznie, eterycznie i spokojnie. Dodając do tego androgeniczny, nieco zaspany wokal artysty otrzymujemy zestaw podobnych, choć niesamowicie relaksujących nagrań. Czasem to wystarczy, bo dźwięki prezentowane przez Milosha są niczym pierwsze wiosenne promienie słońca.

Warto: Helpless & Fire

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *