#1197 The Lumineers “The Lumineers” (2012)

Historia amerykańskiej kapeli The Lumineers przypadkami stoi. Wesley Schultz i Jeremiah Fraites próbowali swoich sił w różnych gatunkach i pod coraz to dziwniejszymi nazwami (moją ulubioną jest Free Beer), by pewnego dnia paść ofiarą pomyłki i zostać przedstawionymi jako The Lumineers. Potem była przeprowadzka z rozczarowującego Nowego Jorku wgłąb Stanów oraz przypadkowe wpadanie na osoby, które za chwilę miały okazać się pomocne. Nie mniej zaskakujący był sukces, jaki grupa nagle odniosła.


Przed paroma miesiącami jedną z płyt słuchanych przeze mnie z największą częstotliwością była “Cleopatra” – album numer dwa w dyskografii The Lumineers. Tak przywykłam do muzyki zespołu z tamtego okresu, że powrót do debiutanckich nagrań był dość dziwny. Folkowe melodie z imiennego wydawnictwa Amerykanów są surowsze, nie tak miękkie czy dopracowane. Nie zmienia się jedno – to wciąż porcja piosenek, z którym łatwo się utożsamić i pomyśleć, że ich autorzy są naszymi kumplami z sąsiedztwa.

“The Lumineers” wita nas skromnym, lekko tylko rozkręcającym się “Flowers in Your Head”, w którym pobrzmiewają echa lat 60. To raczej miniaturka aniżeli pełnoprawna kompozycja – utwór nie dociąga nawet do dwóch minut. W równie spokojnym tonie utrzymane jest kolejne nagranie. Opowieść o spotkanej w barze “Classy Girl” zwraca na siebie uwagę klaskanym rytmem. Takich płynących sobie niespiesznie numerów na albumie jest sporo, więc kto oczekiwał przebojów na miarę “Ho Hey”, ten szybko zacznie ziewać podczas spotkania z tym krążkiem. Piosenki takie jak szorstkie “Dead Sea”; akustyczne “Slow It Down”; delikatne “Charlie Boy” (smutny hołd składany przez Schultza zabitemu podczas wojny w Wietnamie wujkowi); urokliwe, akcentujące pianino “Flapper Girl” czy moje ulubione “Morning Song”, w którym prawie niewidoczna melodia przerywana jest mocniejszymi gitarami, pokazują, iż w The Lumineers siedzi dużo liryczności.

Bardzo przyjemnie wypadają utwory, które celują w brzmienia nie tyle może lżejsze, co bardziej beztroskie. Nie sposób nie uśmiechnąć się przy historii o łodzi podwodnej u wybrzeży małego miasteczka, w którą nikt nie wierzył (“Submarine”) – opakowana jest w jednostajne, równe dźwięki, a swojskiego klimatu nadają jej chórki. Podobne pokrzykiwania w tle zachwyciły nas swego czasu w przeboju “Ho Hey”. Pobujać się można i do melodyjnego “Stubborn Love” i energicznego (jak na standardy zespołu) “Big Parade”.

“The Lumineers” nie jest płytą, która została by z nami na długie lata. To raczej porządne wydawnictwo kilku znajomych zakochanych w folkowych klimatach, którzy nie chcieli przesadzać z nadmiarem wrażeń czy dźwięków – stąd aranżacje minimalistyczne, dość nawet zachowawcze i bezpieczne. Piosenki wchodzą jednak bardzo łatwo i pozytywnie zaskakują niebanalnymi tekstami.

Warto: Morning Song & Submarine

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *