RECENZJA: Jennifer Lopez “This Is Me… Now” (2024) (#1461)

Kilkanaście pojedynczych singli, wiele filmowych projektów i reklam – ostatnia dekada w karierze Jennifer Lopez, choć obfitująca w muzyczne nowości, nie zadowoliła fanów J.Lo-wokalistki. Nie otrzymali oni do rąk najważniejszego – nowego, skończonego albumu. Ten Jennifer zapowiadać zaczęła już w 2022 roku, by zaprezentować go przed kilkoma dniami. Dziś mówi, że prawdopodobnie jest to jej ostatniej wydawnictwo. W jakim stylu się z nami żegna?

Płytą “This Is Me… Now” Lopez zatacza koło grając na nostalgicznej naturze swoich dotychczasowych słuchaczy, a nowym opowiadając historię, jaka wydarzyła się przed dwoma dekadami. Końcówka 2002 roku przyniosła bowiem trzeci krążek J.Lo, “This Is Me… Then”. Słabiej oceniany od swych poprzedników album przyniósł jednak takie przeboje jak “Jenny From the Block” czy “All I Have”. Kluczowa okazała się być jednak jego tematyka – swoje utwory Lopez poświęciła miłości do Bena Afflecka. Jakiś czas później para się rozstała, by dać sobie szansę kilkanaście lat później. “This Is Me… Now” jest więc sequelem tamtej miłosnej historii.

“This Is Me… Now” to także ukłon w stronę starszej twórczości Jennifer. Tej sprzed czasów znajomości z Pitbullem i chętnie nawiązującej do urban i r&b. Dwiema kompozycjami artystka wręcz zdaje się cytować samą siebie. “Dear Ben, Pt. II” to pościelowa kontynuacja “Dear Ben” z backing vocals zapewnianymi przez Raye. Oldskulowe “Hearts and Flowers” nawiązuje zaś do niezapomnianego “Jenny From the Block”. Lopez zaskakuje w nim rapową wstawką, która pojawia się także i w innych numerach na płycie. Krótka, wymruczna rymowanka pojawia się w popowym, lekko patetycznym “This Is Me.. Now”, a więcej do powiedzenia (ciągle na ten sam temat) J.Lo ma w egzotycznym, choć dłużącym się “This Time Around”. Elementy hip hopu przemycone zostały w “Not. Going. Anywhere”, które brzmi jak piosenka, jaką wokalistka mogłaby nagrać na początku tego tysiąclecia.

Perełką krążka jest singlowy, słoneczny kawałek “Can’t Get Enough” wplatający elementy hitu “I’m Still in Love”. Podobają mi się także niespieszne “Rebound” oraz ballada “Broken Like Me” z przygrywającą Jennifer hiszpańską gitarą. Lekkie zmęczenie czuję zaś słuchając przesłodzonego “Mad in Love” czy nieciekawego “Midnight Trip to Vegas” o sporym potencjale kryjącym się w samplach ze wspaniałego, tajemniczego “Wicked Game” Chrisa Isaaka.

Przed premierą “This Is Me… Now” zastanawiałam się, czego ja właściwie oczekuję od Jennifer Lopez. I myślę, że to jest też dobry punkt wyjścia do wyrobienia sobie opinii o jej pierwszej od dziesięciu lat płycie. Dance popowa, usiłująca za wszelką cenę konkurować z o połowę młodszymi wokalistkami Lopez mnie męczyła, a jej hiszpańskojęzyczny repertuar nie porywał do zabawy tak, jak by sobie tego można było życzyć. “This Is Me… Now” to powrót do rhythm’and’bluesowych brzmień wymieszanych z popem. Piosenki są przyjemne, aczkolwiek brakuje tu choć kilku chwytliwych refrenów, które aż chciałoby się nucić. Niemniej jednak ostatnio tak dobrze od J.Lo słuchało mi się krążka “Como Ama Una Mujer”.

Warto: Can’t Get Enough & Not. Going. Anywhere

________________

On the 6J.LoThis Is Me… ThenRebirthComo Ama Una MujerBraveLove?A.K.A.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *