RECENZJA: Monica “After the Storm” (2003) (#1452)

Gdy pierwszy raz sięgnęłam po trzeci studyjny album amerykańskiej wokalistki r&b Moniki i zobaczyłam jego tytuł – “After the Storm” – pomyślałam sobie, że to kolejna płyta, której autorka ma za sobą jakiś mały dramacik i przekonać nas chce, że po każdej burzy wychodzi słońce. Kilka lat, jakie dzielą “The Boy Is Mine” i “After the Storm”, obfitowały jednak w wydarzenia stawiające powrót wokalistki do muzyki pod znakiem zapytania.

Chociaż za sprawą przeboju “The Boy Is Mine” z Brandy Monica trafiła w 1998 roku na szczyty list przebojów, czym zagwarantowała sobie dożywotnie miejsce w zestawieniach najważniejszych kobiecych duetów w historii, jej życie prywatne stało się pasmem dramatów. Na jej oczach samobójstwo popełnił jej partner. Jakiś czas później okazało się, że na jej nowym ukochanym ciąży zarzut morderstwa. Jakby tego było mało, przygotowywana przez nią płyta “All Eyez on Me” padła ofiarą hakerów i wyciekła do sieci. Dopingowana przez Missy Elliott artystka postanowiła wziąć się od nowa do pracy, czego efektem jest krążek “After the Storm”.

Już pierwszą piosenką Monica wkupuje się w moje łaski. “Get It Off” to rhythm’and’bluesowy kawałek o klubowym sznycie, do którego aż chce się ruszyć z miejsca. Piosenką z podobnej upbeatowej półki jest “Ain’t Gona Cry No More”. Do bardziej przebojowych momentów wydawnictwa należą mieszające retro soul z hip hopowym, choć wciąż eleganckim rytmem “So Gone” (idę o zakład, że choć raz w życiu słyszeliście ten kawałek) oraz przyodziane w popowy, kołyszący refren “I Wrote This Song”. Jedną z moich ulubionych produkcji jest jednak “Knock Knock”, w którym przecinają się wpływy klimatów retro i stylistyki urban. Zaskakuje niespieszne “U Should’ve Know Better”, które wzbogacają gitarowe riffy. Instrument ten przemycony został również w “Don’t Gotta Go Home” (sporo bym jednak dała, by występ towarzyszącego Monice DMX był nieco delikatniejszy), przyjemnej, choć nieodkrywczej popowej balladzie “Hurts the Most”, oraz nagraniu “That’s My Man”. Pianino robi zaś za podstawę kompozycji “Breaks My Heart”.

Monica z albumem “After the Storm” powróciła w momencie, gdy cały czas opłakiwaliśmy Aaliyah, a do walki o miano nowej księżniczki muzyki r&b startowała Beyoncé. Moje oczekiwania w stosunku do trzeciego krążka Amerykanki były niesamowicie małe. Nie jestem bowiem fanką jej wcześniejszych dzieł, a sam album “The Boy Is Mine”, który uczynił z niej gwiazdę, wspominam niezbyt dobrze. Na “After the Storm” Monica niezbyt chętnie bawi się w pop, mocniej kładąc nacisk na r&b i hip hop. Nagrała nowoczesną, wyrazistą płytę, na której także chyli czoła przed utworami datowanymi na lata 70. i 80. Udany powrót.

Warto: Get It Off & Knock Knock

____________

The Boy Is Mine

One Reply to “RECENZJA: Monica “After the Storm” (2003) (#1452)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *