RECENZJA: Monica “The Boy Is Mine” (1998) (#1410)

Połowa lat 90. zbiegła się z czasem debiutów kilku nastoletnich wokalistek, które w młodym wieku wyłapane zostały przez łowców talentów i szkolone na nowe gwiazdy r&b. Prym w tej kategorii wiodły Aaliyah, Brandy oraz Monica, w której dyskografii dość mocno siedziałam w ostatnim czasie. Chwilę temu ćwierć wieku świętował jej drugi studyjny krążek, “The Boy Is Mine”.

Robiąca wrażenie liczba wygranych konkursów dla młodych talentów, członkini chóru gospel i w końcu wykonanie coveru “Greatest Love of All”, który zachwycił Dallasa Austina i dał jej kontrakt z wytwórnią Arista – tak, tą samą, która pod swoimi skrzydłami miała Whitney Houston, Toni Braxton czy Arethę Franklin. Monica od najmłodszych lat szykowana była na gwiazdę i nie dziwi fakt, że w jej płytowy debiut, “Miss Thang”, włożono sporo pracy. Wydany trzy lata później album “The Boy Is Mine” obliczony został na jeszcze większy sukces.

Na samym początku muszę jednak wyrazić swojego rodzaju niezadowolenie z powodu tytułu wydawnictwa. Postanowiono zagrać na sukcesie singla “The Boy Is Mine” i zwrócić uwagę słuchaczy na krążek, jakby w obawie, że sama Monica nie dałaby rady odpowiednio zainteresować publiczności. A jak już przy przeboju jesteśmy, nagrana w towarzystwie Brandy nieco infantylna, łącząca pop z r&b piosenka nawet po latach wypada dobrze, będąc jedną z najjaśniejszych kolaboracji między dwoma artystkami. Brandy nie jest zresztą jedynym gościem na albumie Moniki. Utrzymane w klimacie urban/r&b “Gone Be Fine” to efekt współpracy z grupą Outkast. Nudny cover “Right Here Waiting” przyciągnął zaś boysband 112.

Nie jestem także fanką dwóch pozostałych przeróbek. Niewiele przyjemności sprawia mi słuchanie utrzymanego w średnim tempie “Angel of Mine”, zaś utrzymane w klimacie Motown, vintage’owe “Misty Blue” odsłania brutalną prawdę – Monica nie ma głosu, przed którym padałoby się na kolana. Pokazują to także popowo soulowa ballada “Inside” czy gospelowe “For You I Will”. Nieporozumieniem jest i “Take Him Back” z wyraźnymi wpływami “Shape of My Heart” Stinga. Zdarza mi się pomijać i rhythm’and’bluesowe “Ring Da Bell”. Monica dużo bardziej podoba mi się w wydaniu nieco bardziej ulicznym, chętnie zahaczającym o stylistykę urban. Warto więc zerknąć na takie nagrania jak “Street Symphony” (idealny numer do filmu Disney’a o księżniczce z Bronxu), “The First Night” oraz imprezowe “‘Cross the Room”.

Słuchając “Angel of Mine” łatwo zapomnieć, że w chwili nagrywania płyty Monica miała zaledwie siedemnaście lat. W większości przygotowanych na album kompozycji brzmi dojrzalej, a jej głos poprawił się od czasów “Miss Thang”. Jej drugi album jest znacznie różnorodniejszy od debiutu, choć to klimat tamtego wydawnictwa jest mi bliższy – wokalistka wydaje się być mniej spięta i pozbawiona myśli, że to jej moment być albo nie być. Zainteresowanie dziełem “Angel of Mine” zdecydowanie pokazało, że ludzie zaufali nastoletniej artystce, lecz dla mnie jej druga płyta jest albumem nieznośnie nierównym.

Warto: The Boy Is Mine & ‘Cross the Room

One Reply to “RECENZJA: Monica “The Boy Is Mine” (1998) (#1410)”

  1. Załączone piosenki mi się podobają, ale chyba nie mam motywacji by przesłuchać całość, szczególnie, że album nie należy do najlepszych. Nigdy nie szalałam też za “The Boy is Mine”, chociaż piosenka piosenka ma fajny klimat.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *