#983 VA “The Lion King: The Gift” (2019)

Od paru ładnych lat Hollywood z zamiłowaniem oddaje się odświeżaniu klasycznych disney’owskich baśni. Tracą one wówczas swój animowany wymiar, gdyż stawia się na grę żywych aktorów, którzy zastępują narysowane postacie. Po m.in. “Kopciuszku”, “Pięknej i Bestii” czy “Aladynie” przyszła pora na animację, którą ożywiono w trochę inny sposób. Efekty prac grafików w “Królu Lwie” robią wrażenie, ale nie o filmie dzisiaj.

Kiedy kilka miesięcy temu ogłoszono, iż do dubbingowania jednej z postaci zaangażowana została Beyoncé, wiadomym było, iż na samym podkładaniu głosu się nie skończy. Wokalistka postanowiła przypomnieć, że ambitna z niej bestia. Zamiast jednej piosenki na soundtrack od razu wyprodukowała album z muzyką inspirowaną filmem.

Nawet jeśli ktoś nie oglądał jeszcze żadnej z wersji “Króla Lwa”, nie powinien traktować jak niepożądanego spoilera informacji, iż akcja kinowego obrazu rozgrywa się nie w zoo na Manhattanie, lecz afrykańskiej sawannie. Na płycie “The Lion King: The Gift” postanowiono więc przemycić brzmienia inspirowane Czarnym Lądem. Do pomocy zaproszono całą plejadę artystów urodzonych w afrykańskich państwach. Pojawiają się m.in. Tekno, Burna Boy, Oumou Sangaré i Shatta Wale. Z wykonawców znanych na całym globie przewijają się m.in. Jay Z, Kendrick Lamar i Pharrell Williams. Rządzi jednak Knowles.

Kompozycją, która zdobyła moje serce już po jednym odsłuchu, jest zachwycająca, szczęśliwie nie patetyczna (największy grzech banalnego “Spirit”) ballada “Otherside”, w której dobrą robotę robią smyczki i delikatne wokale Beyoncé. A także podnoszący na duchu tekst, w którym padają słowa if it all ends and it’s over, if the sky falls fire, best believe me, you will see me on the other side. Z grona utworów, w których artystka się udziela, bardziej do gustu przypadły mi takie kawałki jak duszne, niespełna dwuminutowe “Nile” (feat. Kendrick Lamar); zabarwione dancehallowymi rytmami “Already” (feat. Shatta Wale), oraz rozpędzone, agresywne “My Power”, w którym Knowles twardo próbuje stawić czoło świetnym partiom Tierry Whack i Moonchild Sanelly. Nieźle wypadają też filmowe, stopniujące napięcie “Bigger” oraz znacznie lżejsze, afrobeat’owe “Find Your Way Back”. Słabsze momenty w wykonaniu Beyoncé? Roztańczone “Water” (feat. Salatiel & Pharrell Williams), któremu blisko do reggaetone’owych brzmień, których mam po dziurki w nosie; zwyczajnie nudne “Mood 4 Eva” (feat. Jay Z, Childish Gambino & Oumou Sangaré) oraz infantylne “Brown Skin Girl” (feat. Saint JHN & Wizkid).

Na “The Lion King: The Gift” znajdziemy również utwory, w których Amerykanka daje wykazać się innym wykonawcom. Swoją szansę najlepiej wykorzystali Tiwa Savage i Mr. Eazi, którzy odpowiadają za wakacyjne, łatwo wpadające w ucho “Keys to the Kingdom”. Warto posłuchać także “Scar”, w którym lamentująca, siedząca przy pianinie Jessie Reyez spotyka się z surową raperką 070 Shake i jej ostrzejszymi bitami. Odpuszczam sobie za to bounce’ujące, zapętlone “Don’t Jealous Me” (Tekno, Yemi Alade & Mr. Eazi) oraz po prostu ciężkostrawne “Ja Ara E” Burna Boy’a.

Trafiłam niegdyś na stwierdzenie, że miękkość serca danego człowieka określa się na podstawie tego, czy płakał na wiadomej scenie “Króla Lwa”. Moje jest najwyraźniej z kamienia. Być może dlatego nie potrafię patrzeć na płytę przygotowaną przez Beyoncé przez różowe okulary i zachwycać się każdym jej fragmentem. Wydaje mi się, że miałam w stosunku do “The Lion King: The Gift” trochę za wysokie oczekiwania. Myślałam, że zapożyczeń z afrykańskiej muzyki będzie więcej. Postawiono jednak na bezpieczne rozwiązania. Posłuchać można, ale nie wydaje mi się, byśmy coś stracili, gdyby album ten nie powstał.

Warto: Otherside & Nile & Keys to the Kingdom

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *