RECENZJA: LION BABE “Rainbow Child” (2021) (#1231)

Duet LION BABE nie cieszy się wielką popularnością, choć częstotliwość, z jaką wokalistka Jillian Hervey i producent Lucas Goodman dzielą się muzyką, powinna satysfakcjonować ich fanów. Od premiery poprzedniej płyty zespół nie tylko zaserwował kilka nowych, pojedynczych singli (takich jak cover “Hot in Herre”, “Native New Yorker” czy “Umi Says”), ale i w covidowej rzeczywistości wyruszył w wirtualną trasę po kilku miastach świata. A w tym wszystkim LION BABE znaleźli czas na nagranie nowego albumu.

“Rainbow Child” jest już trzecim dziełem, jakie wyszło spod ręki nowojorskiego duetu. Jillian i Lucas w bardzo dobrym stylu przedstawili nam się przed pięcioma laty, gdy wydawali krążek “Begin”. Ta mieszanka gustownego elektro-r&b plasowała się gdzieś między porywającymi do tańca nowoczesnymi melodiami a oldskulowym klimatem dodatkowo podbijanym przez wokal Hervey, który niebezpiecznie zbliżał się do śpiewu Eryki Badu. Kontynuacją tych patentów było “Cosmic Wind”. Więcej tam się działo niż na debiucie, lecz mnogość tracków sprawiała, że po pewnym czasie zainteresowanie albumem zwyczajnie siadało. Stąd moje zadowolenie na widok tak krótkiego następcy.

Na początek LION BABE wystawiają naprawdę mocne działo. Klimatyczne “Rainbows” spokojnie płynęłoby sobie na neo soulowo-elektronicznych bitach, gdyby nie nawijka znanego z Wu-Tang Clanu rapera Ghostface Killah. Jego obecność jeszcze mocniej podkreśliła niedzisiejszy wydźwięk kompozycji. A to nie jedyny gość na płycie. W egzotycznym, przenoszącym na tropikalną wyspę “Signs” udziela się Siimbiie Lakew. W podobne tony uderza flirtujące z afrobeatem “It’s Okay” nagrane z OSHUN. Ciężkawe “Get Up” z Trinidad Jamesem kończy dobrą passę kolaboracji.

Reszta utworów to już solowe popisy duetu. Do najciekawszych należą “Radiant Child” oraz “Frida Kahlo”. Pierwsza z kompozycji jest jedną z niewielu ballad w repertuarze LION BABE. Z początku charakterystyczny, pozbawiony miękkości wokal Jillian może razić na tle tak minimalistycznej, smyczkowej melodii, lecz to właśnie ten kontrast ratuje piosenkę przed konwencjonalnością. Taneczna “Frida Kahlo” jest zaś najbardziej przebojowym punktem “Rainbow Child”, w którym Hervey pozwala sobie na melorecytacje opowiadając o byciu osobą pewną siebie. Przy tych dwóch kawałkach znika pozostała trójka kompozycji – “Home”, “Going Through It” i “Thank You, Thank You”. Warto jednak poświęcić chwilę uwagi nostalgicznemu trzeciemu utworowi samplującemu “I Want You Back” The Jackson 5, które ponoć przeleżało parę lat w szufladzie.

LION BABE lubią określać swoją muzykę za pomocą kolorów. I tak dowiadujemy się, że “Begin” było szare i matowe, a “Cosmic Wind” w odcieniach metalicznych. “Rainbow Child”, jak sam tytuł zresztą podpowiada, ma świecić całą feerią barw i być tym, czego ten ponury świat potrzebuje. Nieco się tu jednak Jilliani Lucas minęli z własnymi pierwotnymi pomysłami. Ich trzecia studyjna płyta niewiele ma momentów, z których tryska radość i euforia. To raczej porcja kompozycji nieźle napisanych i wyprodukowanych, ale nie wychodzących poza szereg. Wiele z nich nawet tak przyjemnie nie buja jak nagrania, które znam z poprzednich albumów duetu. Lekki zawód.

Warto: Radiant Child & Frida Kahlo

___________

Begin ♥ Cosmic Wind

2 Replies to “RECENZJA: LION BABE “Rainbow Child” (2021) (#1231)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *