RECENZJA: Ariana Grande “Eternal Sunshine” (2024) (#1465)

W minionej dekadzie Ariana Grande zdawała się wyskakiwać nam z lodówki. W niecałe dziesięć lat zaprezentowała nam sześć studyjnych płyt, wydała masę singli oraz zjeździła świat z koncertami. W końcu musiało przyjść zmęczenie i znużenie. Grande postanowiła wrócić do aktorstwa i dołączyła do obsady filmowego musicalu “Wicked”. Gdy na planie padł ostatni klaps, gotowa była na powrót do studia.

Dyskografia Amerykanki to istna sinusoida i jednocześnie dźwiękowa podróż przez rożne odcienie popu, r&b czy radiowej elektroniki. Przyznam szczerze, że częstotliwość, z jaką Ariana wydawała swoje płyty, sprawiła, że niedużo miałam z ich odkrywania najzwyklejszej frajdy, bo one same przypominały produkty zjeżdżające do nas z jednej taśmy. Wyjątkami były albumy “Sweetener” i “Positions”, które charakteryzowała tekstowa dojrzałość oraz aranżacyjny spokój, harmonia. Tegorocznemu “Eternal Sunshine” bliżej do nich aniżeli wypełnionych hitami “My Everything” czy “Dangerous Woman”.

How can I tell if I’m in the right relationship? Aren’t you really supposed to know that shit? pyta Ariana w smyczkowo-dream popowym “Intro (End of the World)” nakreślając nam tematykę swojego tegorocznego krążka, na którym sporo miejsca poświęca rozwodowi i nowemu, kontrowersyjnemu związkowi. Na pierwszy ogień idą dwie break up songs, w których ciężko jednak doszukać się smutku – “Bye” podróżuje sobie na delikatnym, disco-popowym bicie, zaś “Don’t Wanna Break Up Again” ma w sobie więcej z rhythm’and’bluesa. Gatunek ten przewija się i w pościelowym “Eternal Sunshine”; inspirowanym latami 00’s “True Story” czy łączącym najntisowy vibe z trapowymi wstawkami “The Boy Is Mine” (tak, hołd złożony Brandy i Monice oraz ich legendarnemu już duetowi). Jeszcze mocniej zainspirowała się Grande samą Madonną, której house’owy bit znany z przeboju “Vogue” podciąga w górę singiel “Yes, And?”. Zauroczył mnie elektropopowy utwór “We Can’t Be Friends (Wait for Your Love)” o tanecznym błysku zestawionym z łamiącym serce tekstem (Just wanna let this story die and I’ll be alright) i melancholią zamkniętą w głosie Grande. Podobne emocje budzi minimalistyczne, pastelowe “I Wish I Hated You”. Jedną z ciekawszych kompozycji jest zaaranżowane na gitarę akustyczną “Imperfect for You” – nagranie o dużej zawartości cukru.

“Eternal Sunshine” jest albumem, który zawodzić może osoby oczekujące po Arianie kolejnych popowych hymnów i wpadających w ucho euforycznych refrenów. Te w jej twórczości nie pojawiają się już od dawna i tegoroczna płyta nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jakie więc wrażenie zostawia po sobie ten krążek? Odpowiedź na to pytanie próbuję złapać od jego piątkowej premiery. Z pewnością podoba mi się nieoczywisty spokój bijący ze wszystkich, nawet tych bardziej tanecznych kompozycji. Z drugiej zaś nic mnie tu nie zaskoczyło. “Eternal Sunshine” jest po prostu sympatycznym, popowym wydawnictwem dziewczyny, która zechciała opowiedzieć nam swoją historię.

Warto: True Story & We Can’t Be Friends (Wait for Your Love)

________________

Yours TrulyMy EverythingDangerous WomanSweetenerThank U, Next ♠ Positions

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *