RECENZJA: Brandy “Never Say Never” (1998) (#1414)

1998 rok zapamiętany został dzięki premierom takich legendarnych już wydawnictw jak “Mezzanine” Massive Attack, “The Miseducation of Lauryn Hill” Lauryn Hill, “Ray of Light” Madonny czy “Without You I’m Nothing” Placebo. Lista jest naprawdę długa, bo rzeczony rok dał nam wiele dobrego. Na liście zasłużonych nie mogło zabraknąć i Brandy, która w 1998 roku powróciła z drugim studyjnym albumem.

Ledwie piętnastoletnia Brandy Norwood weszła na scenę w 1994 roku prezentując światu swój imienny krążek. Do dziś bardzo chętnie wracam do tego rhythm’and’bluesowego dzieła, na którym czas się zatrzymał, a takie nagrania jak “I Wanna Be Down” czy “Best Friend” należą do grona moich ulubionych kompozycji z tego gatunku, zapewniając mi przyjemną podróż w czasie. Brandy na “Never Say Never” to wokalistka pewniejsza siebie i swoich umiejętności wokalnych, która chętnie otworzyła się na pop, choć w żadnym wypadku nie zapomniała o tym, jak mocno inspirują ją takie artystki jak Whitney Houston, Mary J. Blige czy Mariah Carey.

Najsłynniejszym singlem z ery “Never Say Never” stało się nic innego jak kolaboracja z Moniką, “The Boy Is Mine”. Jednak o ile ten dziewczęcy kawałek na albumie Moniki faktycznie błyszczał, tak u Brandy chowa się w cieniu wielu lepszych kompozycji. Długo szukać nie trzeba, bo sam początek wydawnictwa obfituje w świetne produkcje. Mamy tu rozmarzone “Angel in Disguise”, kołyszące “Learn the Hard Way” czy w końcu przywołujące na myśl klimat najlepszych girlsbandów “Almost Doesn’t Count” o melodii delikatnie dotykającej country i przekazie, by nie zadowalać się byle czym. Do grona moich ulubieńców należą również nowoczesne “U Don’t Know Me (Like U Used To)”; poruszające, spokojne “Truthfully”, które na “Butterfly” mogłaby mieć Mariah; futurystyczne, utrzymane w szybszym tempie “Happy”, w którym Brandy pokazuje wachlarz swoich wokalnych możliwości; czy w końcu “One Voice”, które jest zahaczającą o soul i gospel popową, potężną balladą. Uwagę zwraca na siebie i “Have You Ever?” – refleksyjna, popowa piosenka autorstwa niezawodnego tandemu Diane Warren & David Foster, która świetnie oddaje rozterki młodego pokolenia. Nie jestem za to przekonana do coveru “(Everything I Do) I Do It for You” Bryana Adamsa. Za bardzo wsiąkła we mnie oryginalna wersja tego utworu, bym zachwycała się słodszą przeróbką Norwood.

“Never Say Never” było nie tylko ważną płytą dla samej Brandy, która ugruntowała swoją pozycję w panteonie najważniejszych kobiecych postaci rhythm’and’bluesowej sceny. To także znaczące wydawnictwo dla branży, gdyż przed Norwood mało kto dał wykazać się producentowi Rodney’owi Jerkinsowi znanemu jako Darkchild. Bestseller “Never Say Never” sprawił, że ustawiła się do niego kolejka gwiazd pokroju Michaela Jacksona, Jennifer Lopez, Britney Spears czy Destiny’s Child. Razem z wokalistką stworzył album pełen wciąż brzmiących dobrze numerów z pogranicza r&b i popu, które idealnie pasują do samej Brandy i wieku, w jakim wówczas była. Dla części słuchaczy recenzowana płyta jest jej opus magnum. Coś w tym jest, bo “Never Say Never” ustaliło nowy porządek w świecie czarnych brzmień.

Warto: Almost Doesn’t Count & Truthfully & Angel in Disguise

_______________

Brandy ♥ B7

One Reply to “RECENZJA: Brandy “Never Say Never” (1998) (#1414)”

  1. Kiedy czytałam Twoją recenzję albumu Moniki, zastanawiałam się, co się działo w międzyczasie “z tą drugą dziewczyną”. 😀 Z dwóch załączonych przez Ciebie utworów bardziej przemawia do mnie “One Vision”.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *