BONUSLAND: Adele, Rihanna, Lana Del Rey, Florence + The Machine, Destiny’s Child, Marina & The Diamonds, Norah Jones, Avril Lavigne, Hurts, Britney Spears


Siedząc już kilka lat w tym muzycznym świecie i poznając różnych ludzi, przekonałam się, że przeciętny słuchacz najczęściej ma styczność z singlem. Nieco rzadziej z całą płytą danego wykonawcy. I to co najwyżej wersją podstawową. Po części się nie dziwię – jeśli ktoś wspiera legalne kupowanie płyt z muzyką na pewno zauważył, że edycje deluxe są dużo droższe niż podstawowe. A jeśli ktoś muzyki słucha przez Internet? Zazwyczaj nie chce mu się sięgać po bonusowe nagrania jakiś artystów. Bo wychodzi z założenia, że jak dana piosenka trafiła na wersję deluxe, to dlatego, że nie warto było umieszczać jej na podstawowej. Dla tych ludzi jest najnowsza rubryka w “MadHouse”. Będę w niej za każdym razem prezentować bonusowe nagrania z 10 różnych płyt.

Czytaj dalej BONUSLAND: Adele, Rihanna, Lana Del Rey, Florence + The Machine, Destiny’s Child, Marina & The Diamonds, Norah Jones, Avril Lavigne, Hurts, Britney Spears

#325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)

 


Beyonce zabrakło na pieluchy, Michelle marzy o nowej torebce z logo Chanel a Kelly o kolejnych zagranicznych wakacjach pod palmami. No bo jak inaczej wytłumaczyć sens wydawania kolejnej składanki (tak – składanki!) z logo Destiny’s Child? Muszę przyznać, że ekipę dziewczyny mają nadzwyczajną. Z jednego wydarzenia, w tym przypadku – Super Bowl, potrafią zrobić nie tylko wielkie widowisko cieszące oczy i uszy, ale i powiększyć liczbę zer na koncie. Czy gdyby Beyonce nie była gwiazdą tej imprezy “Love Songs” zostałoby wydane? Szczerze w to wątpię. Informacje o tej płycie pojawiły się już po ogłoszeniu, kto zaśpiewa podczas finału Super Bowl. Machina biznesowa się kręci a my dostajemy kolejną składankę od zespołu, który rozpadł się prawie 10 lat temu. Niby z okazji Walentynek, ale ja tam swoje wiem.

Czytaj dalej #325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)

#191, 192 Destiny’s Child “8 Days of Christmas” & Christina Aguilera “My Kind of Christmas”

 

Po trzech studyjnych płytach dziewczyny z Destiny’s Child postanowiły przygotować coś specjalnie z myślą o świętach Bożego Narodzenia. Tym ‘czymś’ jest album “8 Days of Christmas”. Beyonce, Kelly i Michelle połączyły w piosenkach gospel oraz typowe dla siebie r&b. A to wszystko utrzymane w tradycyjnym bożonarodzeniowym klimacie. Wyszła im bardzo ciekawa mieszanka.

Cechą charakterystyczną płyt świątecznych jest to, że znajduje się na niej sporo coverów. Nie inaczej jest w przypadku Destiny’s Child. Na dwanaście utworów zaledwie trzy są stworzone specjalnie na ten krążek: “8 days of Christmas”, “Winter Paradise” oraz “Sperad a Little Love on Christmas Day”. Reszta to klasyki. Począwszy od “Silent Night” i “O Holy Night”, przez “This Christmas” po “Little Drummer Boy”.

Czytaj dalej #191, 192 Destiny’s Child “8 Days of Christmas” & Christina Aguilera “My Kind of Christmas”

#180 Destiny’s Child “Destiny Fulfilled” (2004)

Pożegnalna płyta powinna być albo rewelacyjna albo kiepska. Ma sprawić, że zespół pożegna się z wielbicielami najlepiej jak umiał lub wręcz przeciwnie – pokazać, że jest w słabej formie i zawiesić działalność by fani nie jęczeli. Dziewczyny z Destiny’s Child wybrały niestety opcję po środku. Styl grupy się nie zmienił. Nadal przeważa r&b i pop. Dzięki gościom takim jak T.I. czy Lil Wayne (oboje śpiewają w singlowym przeboju “Soldier”) dostajemy niedużą dawkę hip hopu.

Czytaj dalej #180 Destiny’s Child “Destiny Fulfilled” (2004)

#101, 102, 103 Kate Ryan “Alive” (2006) & Leona Lewis “Spirit” (2007) & Destiny’s Child “Writing’s on the Wall” (1999)

“Alive” to trzecia płyta w dorobku Kate Ryan. Wokalistka nie zmieniła swojego stylu. Nadal jest wierna popowym i tanecznym melodiom. Płyta jednak poniosła komercyjną porażkę. Sprzedano nieco ponad 50,000 egzemplarzy. Trochę mnie to dziwi, bo na mnie płyta zrobiła całkiem pozytywne wrażenie. Album otwiera utwór popularny w 2006 roku – “Je t’adore”. Bardzo udany kawałek, dawka porządnego popu. Bardzo podoba mi się również “Tapping On The Table”. Ma taki fajny klimat, nawet, jeśli zalatuje techno. Z tanecznych numerów do gustu przypadły mi m.in. “Alive” i “Why Imagine”. Ciekawym numerem jest nieco zadziorne “Nothing”. Mamy tu i kilka spokojniejszych kawałków. Typową balladą jest “That Kiss I Miss”, dedykowane jej zmarłej mamie. Piosenka jest piękna. Aż żal pisać, że dobry efekt psuje niezbyt dobry głos Kate w utworze. Jednak tekst piosenki bardzo mi się podoba. Przytoczyć fragment? Where is the rainbow where is heaven Is there a place you have gone(PL: Gdzie jest ta tęcza, gdzie jest raj? Czy to jest miejsce gdzie poszłaś?). Nieco zawiodła mnie piosenka “Love or Lust”. Początek jest naprawdę magiczny, zapowiada się na fajną, elektryczną balladę a tu po 30 sekundach pojawia się wkurzający dance’owy podkład. Inną spokojną piosenką, wartą uwagi, jest “Driving Away”. Oprócz 13 piosenek zaśpiewanych po angielsku, znajdziemy 4 po francusku. Nie są to jednak nowe utwory, raczej francuskojęzyczne wersje zawartych na krążku numerów: “Je t’adore”, “Alive”, “Je Donnerais Tout” (“All For You”), “Combien De Fois” (“How Many Times”). Najgorzej wypada chyba francuska wersja “All For You” i “How Many Times”. Ogółem jednak Kate nagrała przyzwoity album, przy którym można i potańczyć i w inny sposób się zrelaksować.

Z oceną “Spirit” zwlekałam do czasu, aż przesłucham “Best Kept Secret”, czyli płytę demo nagraną kilka lat wcześniej przez Leonę. Oba krążki się różnią. Na oficjalnym debiucie otrzymujemy zupełnie inną Leonę. Mniej tu piosenek tanecznych. Może to i dobrze, bo nieco żywsze “Whenever It Takes” nie zachwyca. Pozostałe utwory to ballady. Na pewno słyszeliście hit “Bleeding Love”. Kiedyś bardzo mi się nie podobał. Cóż, musiałam do tego utworu dojrzeć. Jest to jedna z niewielu piosenek na “Spirit”, w których Leona brzmi nawet autentycznie. Ogólnie mam wrażenie, że to wytwórnia wykreowała taką Leonę. W niektórych piosenkach mnie w ogóle nie przekonuje, mam wrażenie, jakby śpiewała na siłę (np. w “The Best You Never Had”, “Yesterday”). Nie można odmówić jej oczywiście głosu. Wydaje mi się, że chcą z niej zrobić nową Mariah Carey. Cóż, jedną już mamy i niech tak pozostanie. Najlepiej niech będzie sobą. Bardzo podoba mi się tajemnicza, niepokojąca piosenka “Homeless”. Lubię też singlowe “Better In Time”. Bardzo prosta, ale dobra. Razem z “Bleeding Love” to mój top 3 utworów na “Spirit”. Oprócz nich dobre wrażenie zrobiły na mnie “Take a Bow” (żywsze) oraz “Footprints in the Sand”, mimo iż w chwili, gdy piszę tę recenzję nie przypominam go sobie. Nie podoba mi się natomiast “Angel” oraz piosenka ‘pióra’ Avril Lavigne pt. “I Will Be”. Nie ma pojęcia jak trafił ten numer do Leony. Mimo, iż wykonuje go lepiej niż sama Avril, nie przekonuje mnie. Moja ocena jest naj najbardziej przemyślana. Przesłuchałam “Spirit” ponad 5 razy.

Nie długo kazały swoim fanom czekać na nowy krążek dziewczyny z Destiny’s Child. Ich debiut (“Destiny’s Child”) na kolana mnie nie powalił. Można nawet powiedzieć, że nudziłam się podczas słuchania go. Sporo tam było spokojnych numerów, a same dziewczyny wybitnie nie brzmiały. Na “The Writing’s on the Wall” jest już lepiej. Mniej tu popowych melodii, które pojawiały się na debiucie, sporo natomiast hip hopu i soulu (“Bills Bills Bills”, “Bug a Boo”) Zauważyłam, że więcej tu żywszych piosenek. Nie są to wprawdzie rasowe, dyskotekowe rytmy, ale słucha się tego znacznie lepiej. Nie sposób usiedzieć w miejscu przy świetnym “Jumpin’ Jumpin'” czy “So Good”. Polecam również “Hey Ladies” chociaż dla mnie brzmi podobnie jak poprzedzający je numer “Where’d You Go”. Przy niektórych utworach dziewczyny współpracowały z innymi gwiazdami. W “Get on the Bus” pojawia się Timbaland. Może być to niezłe zaskoczenia dla niektórych, biorąc pod uwagę, że teraz zajmuje się bardziej popowymi kompozycjami. Wśród autorów spokojnego “Confession” pojawia się nazwisko Missy Elliott. Piosenka mnie jednak nie przekonuje. Na krążku znajdziemy też kilka balladowych utworów. Niektóre są naprawdę dobre, inne, hmmm, mogło być lepiej. Z tych wolniejszych moim zdecydowanym numerem 1. jest “Say My Name”. Lubię też “Sweet Sixteen” (bynajmniej nie jest to imprezowy kawałek) oraz “Stay”. Nie przepadam natomiast za “Temptation” i “If You Leave”. Najciekawszym utworem jest chyba “Outro”. Zapytacie – jak to możliwe. Destiny’s Child wykonały w nim znany utwór “Amazing Grece”. Podoba mi się to, że dziewczyny dały tej piosence coś od siebie. Niesamowicie brzmią w tym numerze. Płyta podoba mi się bardziej niż “Destiny’s Child”. Całkiem udany krążek.

#96, 97, 98 Destiny’s Child “Survivor” (2001) & Mariah Carey “Rainbow” (1999) & Jamelia “Drama” (2000)

“Survivor” to trzeci album zespołu Destiny’s Child nagrany już bez LaTavi Roberson i LaToyi Luckett. Na ich miejsce przyszła Michelle Williams. Dziewczyny już po raz trzeci serwują nam dawkę dobrego r&b podszytego popem i soulem. Podoba mi się rozmieszczenie utworów na tym krążku. Na początku otrzymujemy solidną dawkę energii w postaci takich piosenek jak “Bootylicious” czy “Sexy Daddy” przez nieco spokojniejsze utwory (“Apple Pie A La Mode”, “Dance With Me”) po zanurzenie się w soulowy świat muzyki za sprawą ballad (“Emotion”, “Dangerously In Love”). Mnie osobiście najbardziej rozwalił początek płyty. W pozytywnym sensie. Uwielbiam “Independent Woman” (obie części), taneczne “Bootylicious”, zadziorne “Nasty Girl” oraz będące jakby hymnem, może nawet nieco patetyczne “Survivor”. Podoba mi się tekst tej piosenki. Naprawdę podnosi na duchu. Dziewczyny wymieniają, jak myśleliby o nich byli faceci, a jakie są naprawdę np. Thought I couldn’t breathe without you I’m inhaling (PL: Myślałeś, że bez ciebie nie złapię tchu, lecz ja oddycham ); You thought that I’d be weak without you But I’m stronger(PL: Myślałeś, że będę słaba bez ciebie, ale jestem silniejsza ). Z balladowej części płyty lubię “Emotions” oraz “Brown Eyes”. Nie potrafię przekonać się do piosenki “Dangerously In Love”. Zarówno ta wersja, jak i ta umieszczona na solowym albumie Beyonce po prostu mi się nie podoba. Najgorzej jednak Knowles wypadła w “Happy Face”. Cóż, ja po przesłuchaniu piosenki nie powiedziałabym o sobie, że mam ‘happy face’. Końcówka w jej wykonaniu jest wręcz tragiczna.Jednakże cenię wokal Beyonce, ale umieszczenie na “Survivor” jej solowej piosenki było chyba przesadą. Owszem, soulowy utwór “My Heart Still Beats” jest pięknym utworem, ale zespół to zespół. Na szczęście to jednorazowe ‘potknięcie’. I to mi się właśnie w Destiny’s Child podoba. Wszystkie trzy mają do odśpiewania swoje partie utworu. Nie jest tak, że Kelly i Michelle zostały ‘zdegradowane’ do roli chórku. Płyta podoba mi się znacznie bardziej niż “Destiny’s Child” i tylko nieco lepiej niż “Writting’s On The Wall”.


“Rainbow” to kolejna płyta Mariah Carey. Ja dopiero zaczynam przygodę z tą wokalistką. Znam pojedyncze utwory, ze dwie starsze płyty i nowy, bożonarodzeniowy krążek. Mogę jednak przyznać, że to jej najgorszy album, który już znam. Z okładki płyty szczerzy się do nas ubrana tylko w bieliznę Mariah. ‘Przechodzi’ przez nią tęcza. Cóż, kiczowato to trochę wygląda. Mariah najwyraźniej chciała pokazać byłemu mężowi (rozwiodła się przed wydaniem tego krążka) co stracił. Powróćmy jednak do zawartości. Materiał jest podzielony w miarę równo. Z jednej strony mamy tu taneczne utwory r&b, z drugiej popowe ballady, takie ‘pościelówki’. Sama miałam okazję tego za pierwszym przesłuchiwaniem doświadczyć. Fani Mariah, nie miejcie mi tego za złe. Był poniedziałkowy wieczór, byłam padnięta, i…zasnęłam. Za karę przesłuchałam jeszcze cztery razy. Wydawać by się mogło, że płyta ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Tym bardziej, że niektóre piosenki trwają z 5 minut (“Crybaby”, “Bliss”). A mimo wszystko szybko to leci. Zaskoczyła mnie ilość gości, którzy się tu pojawili. W otwierającym album “Heartbreaker” rapuje Jay-Z. W zmienionej wersji tego utworu (która mi się bardziej podoba) pojawia się Missy Elliott. W “Crybaby” słychać Snoop Dogga, co wcale nie pomaga tej piosence. W “Did I Do That” i “Thank God I Found You” usłyszymy kolejno Mystkial, Master P i 98 Degrees. Mi najbardziej do gustu przypadły dwie ballady – “Against All Odds (Take a Look at Me Now)” i “Petals”. Mariah znana jest głównie z wykonywania ballad, ale nie wszystkie są perfekcyjne. “Against All Odds” jest coverem utwory Phila Collinsa o tym samym tytule. Jest to jedna z tych piosenek, które zna chyba każdy. Może nie tyle w oryginalne, co w cudzej przeróbce. Ta Mariah brzmi świeżo, ciekawie. Lubię również “Petals” chociaż prawie niezauważalnie przechodzi w “Rainbow” (interlude). I to jest dla mnie zagadką – te intra pomiędzy piosenkami. Na “Rainbow” są dwa – “Rainbow” i “Vulnerability”. Nie mam pojęcia, dlaczego ona takie coś dodała. Może miała fragment piosenki a nie chciało jej się wymyślać dalej? Cóż, to jej słodka tajemnica.


Jamelię kojarzę od dłuższego czasu. Zam głównie single. Szczególnie dobrze te z trzeciej płyty artystki. Podczas przygotowań imprezy 1,2,3 it’s r&b postanowiłam zapoznać się z jej płytami. I tak na pierwszy ogień idzie debiut wokalistki – “Drama”. Czy jest to drama-t? Nie chce tak tego nazywać. To w końcu jej pierwszy album. Z jakim krajem kojarzy wam się muzyka r&b? Z USA, prawda? Zaskoczeniem dla was może być fakt, że Jamelia pochodzi z Anglii.  Myślałam, że album powali mnie na kolana. Taką przynajmniej miałam nadzieję po dwóch pierwszych utworach. Nawet nie spodziewałam się takiej dawki energii w postaci “One”. Kolejny utwór, “Money”, zaśpiewany razem z Beenie Man’em, chociaż jest z pewnością za długi (6 minut!) to dawka dobrego r&b. Pozostałe piosenki też nie są złe. Problem w tym, że brzmią bardzo podobnie, robione jakby ‘na jedno kopyto’. Niewiele rzeczy można w nich wyróżnić. W “Call Me” podoba mi się końcówka, gdzie słychać odgłos telefonu. I to byłoby chyba wszystko. Pojawiają się i spokojniejsze piosenki. Zaliczyć do nich możemy “Not With You”, “One Day” oraz “Boy Next Door”. Najbardziej z nich do gustu przypadła mi ostatnia z wymienionych piosenek. Nie podoba mi się “Guilty” – utwór zniszczony nie tyle przez Jamelię co tego mężczyznę, który śpiewa w trakcie. Nie podoba mi się, po prostu.