Kategoria: 1998
RECENZJA: Brandy “Never Say Never” (1998) (#1414)
1998 rok zapamiętany został dzięki premierom takich legendarnych już wydawnictw jak “Mezzanine” Massive Attack, “The Miseducation of Lauryn Hill” Lauryn Hill, “Ray of Light” Madonny czy “Without You I’m Nothing” Placebo. Lista jest naprawdę długa, bo rzeczony rok dał nam wiele dobrego. Na liście zasłużonych nie mogło zabraknąć i Brandy, która w 1998 roku powróciła z drugim studyjnym albumem.
Czytaj dalej RECENZJA: Brandy “Never Say Never” (1998) (#1414)
RECENZJA: Monica “The Boy Is Mine” (1998) (#1410)
Połowa lat 90. zbiegła się z czasem debiutów kilku nastoletnich wokalistek, które w młodym wieku wyłapane zostały przez łowców talentów i szkolone na nowe gwiazdy r&b. Prym w tej kategorii wiodły Aaliyah, Brandy oraz Monica, w której dyskografii dość mocno siedziałam w ostatnim czasie. Chwilę temu ćwierć wieku świętował jej drugi studyjny krążek, “The Boy Is Mine”.
Czytaj dalej RECENZJA: Monica “The Boy Is Mine” (1998) (#1410)
#1047 Whitney Houston “My Love Is Your Love” (1998)
Znaczną część lat 90. Whitney Houston spędziła na planach filmowych. Dwa kinowe obrazy przyniosły jej fanom także i soundtracki. Bank rozbił “The Bodyguard”, który promowały takie przeboje jak “Run to You”, “I Have Nothing” oraz nieśmiertelny cover “I Will Always Love You”. W końcu pod koniec lat 90. artystka powróciła z albumem, który jest tylko i wyłącznie jej.
Czytaj dalej #1047 Whitney Houston “My Love Is Your Love” (1998)
#895 Shakira “Dónde Están los Ladrones?” (1998)
Po pewnym incydencie sprzed ponad dwudziestu lat Shakira z pewnością nie tylko zatrudniła dodatkowych bodyguardów, ale i zaczęła robić to, co każdy student w bólach piszący magisterkę – efekty swojej pracy zapisuje na kilku nośnikach, by nagle nie zostać z niczym. Owy pech polegający na stracie materiału spotkał Kolumbijkę po stworzeniu piosenek na następcę “Pies Descalzos”. Na jednym z lotnisk jej bagaż z nagraniami został skradziony*. Gdzie są ci złodzieje pyta tytułem swojej drugiej płyty Shakira. Zabrali materiały, ale nie umiejętności wokalistki w pisaniu niezłych utworów.
Czytaj dalej #895 Shakira “Dónde Están los Ladrones?” (1998)
#614, 615, 616, 617 Lata 90. w perspektywie Kylie Minogue: “Rhythm of Love” (1990) & “Let’s Get to It” (1991) & “Kylie Minogue” (1994) & “Impossible Princess” (1998)
Urodzona w 1968 roku australijska gwiazda Kylie Minogue swoją karierę rozpoczęła od… telewizji. Artystka nie wystąpiła jednak w żadnym z talent show, ale dostała rolę w telenoweli “Sąsiedzi”. Co ciekawe kolejne odcinki tego serialu powstają do dziś. Swoim muzycznym talentem zabłysnęła podczas charytatywnego koncertu z udziałem gwiazd “Sąsiadów”, co zwróciło na nią uwagę i doprowadziło do podpisania kontraktu z jedną z wytwórni. Szybko wydano na singlu “The Loco-Motion” i machina ruszyła…
#582, 583, 584, 585 Lata 90. w perspektywie PJ Harvey “Dry” (1992) & “Rid of Me” (1993) & “To Bring You My Love” (1995) & “Is This Desire?” (1998)
Urodzona w 1969 roku brytyjska wokalistka PJ Harvey jest ulubienicą krytyków oraz słuchaczy, którzy ustawiają się w kolejce po każde jej kolejne wydawnictwo. Gra na gitarze elektrycznej, akustycznej, czasami sięga po saksofon i klawisze. Pisze, komponuje, śpiewa. Rzeźbić też potrafi, choć znacznie częściej dłubie przy piosenkach niż w drewnie. Czytaj dalej #582, 583, 584, 585 Lata 90. w perspektywie PJ Harvey “Dry” (1992) & “Rid of Me” (1993) & “To Bring You My Love” (1995) & “Is This Desire?” (1998)
#527 Celine Dion “These Are Special Times” (1998)
Wydanie przez wokalistkę Celine Dion płyty zawierającej utwory inspirowane Bożym Narodzeniem było tylko kwestią czasu. Krążek “These Are Special Times” ukazał się w 1998 roku, będąc niejako zwieńczeniem najlepszego czasu w karierze artystki. To właśnie w latach 90. pojawiły się jej najgłośniejsze, tak kochane przez publiczność anglojęzyczne albumy w stylu “Falling Into You”, “The Colour of My Love” i “Let’s Talk About Love”. Gdyby zliczyć sprzedaż tylko tych trzech krążków, otrzymalibyśmy niemalże okrągłe sto milionów kopii. W ostatniej dekadzie XX wieku Dion wylansowała również takie przeboje jak “My Heart Will Go On”, “Tell Him” oraz “All By Myself”. Nic więc dziwnego, że słuchacze rzucili się na świąteczny krążek wokalistki.
Czytaj dalej #527 Celine Dion “These Are Special Times” (1998)
#341 Placebo “Without You I’m Nothing” (1998)
Po zapoznaniu się z debiutanckim albumem brytyjskiego zespołu Placebo, zatytułowanym (jakże oryginalnie) “Placebo”, wiedziałam, że na tym moja przygoda z grupą się nie zakończy. Tak więc co jakiś czas po kolei będę odkrywać kolejne pozycje w ich dyskografii. Trochę tego jeszcze przede mną, a już dziś zapraszam do czytania recenzji drugiego studyjnego krążka Placebo “Without You I’m Nothing”. Premiera albumu odbyła się w 1998 roku, czyli dwa lata po debiutanckim “Placebo”. Niby czasu niewiele, ale zmiany zaszły znaczące.
#83, 84, 85, 86 Britney Spears “Femme Fatale” (2011) & Kat DeLuna “Inside Out” (2011) & Destiny’s Child “Destiny’s Child” (1998) & Mariah Carey “Music Box” (1993)
Britney jest prawdziwą “Femme Fatale”. Kto zliczy jej wszystkie potknięcia? Jej poprzedni album “Circus”, mimo, że początkowo oceniłam go na 2 ‘nutki’ (polubiłam go później), bardziej mi się podobał. Cóż, Britney nie zaskakuje. Bez słuchania “Femme Fatale” mogłabym wypisać gatunki. Płyta od poprzedniej różni się tylko tym, że jest bardziej taneczna i elektroniczna. Podobnie jak wydany w 2007 “Blackout”, który jest moim ulubionym krążkiem Britney. Jednak to co wtedy było nowatorskie, ciekawe, tak tu…nie robi na mnie wrażenia. Większość płyt nagrywana jest teraz w takim stylu. Sęk w tym jak to nagrać, przerobić, by było to coś więcej niż tylko elektroniczne brzmienie. Początkowo dawałam za ten album Britney ocenę 1+. Konkurencja jest spora. GaGa, Rihanna itp. Jednak Rihannę już Britney pokonała. “Femme fatale” jest dużo lepsze niż “Loud”. bardzo podobają mi się 3 utwory, które się tu znalazły. Mogę nawet powiedzieć, że są to jedne z najlepszych od Britney. Chodzi mi tu o “Inside Out”, które jest w miarę spokojnych, elektrycznym utworem; “Gasoline” oraz “Criminal”, w którym możemy wychwycić melodię nawiązującą do czasów i instrumentów pogańskich. Nie trawię natomiast “Hold It Against Me”, koszmarnego “Till The World Ends”, napisanego przez Ke$hę (ale co Ke$hy pasuje nie koniecznie musi być zaraz dla Britney), “Big Fat Bass” nagranego z will.i.am’em (równie dobrze piosenka mogłaby znaleźć się na płycie Black Eyed Peas) oraz “Trouble For Me”. Britney nie chętnie nagrywa duety z innymi artystami. Jednak na “Femme Fatale” oprócz wspomnianej współpracy z will.i.am znajdziemy duet z nieznaną (nie ma nawet do niej odnościna na Wikipedii, to straszne) raperką Sabi pt. “(Drop Dead) Beautiful”. Można doszukać się w tym utworze podobieństwa do “Desnudate” (2010) Christiny Aguilery. Natomiast jeden fragment “Trip To Your Heart” brzmi niemal identycznie jak kawałek refrenu “She Wolf” (2009) Shakiry. Nie jest to na pewno jej najlepszy krążek. czy najgorszy? Zdecydujcie sami.
To naprawdę ta sama dziewczyna, której debiutancki krążek “9 Lives” bardzo mi się spodobał? Niestety, ta sama. Kat DeLuna zauroczyła mnie swoją muzyką łączącą w sobie elementy r&b, hip hopu, dancehallu i rytmów latynoskich. Ma mocny głos. Jednak teraz wcale go nie wykorzystuje. Płyta “Inside Out” składa się z dance-popowych kompozycji z elektrycznymi ‘wstawkami’. Mimo, iż nagrywa to, co teraz najmodniejsze (co nie znaczy – najlepsze), nie wróżę jej dużej popularności. Nie wątpię w talent Kat, ale są lepsze gwiazdki electro i dance-pop. Jej piosenki nie wpadają w ucho a na dodatek ma się wrażenie, że ciągle leci to samo. O ile “9 Lives” pełne było współpracy z innymi artystami tak “Inside Out” w duety jest ubogie. Mamy tu tylko kiepskie “Push Push” z Akonem, gdzie wręcz nie cierpię momentu, gdy wymawiają swoje imiona. Sorry, ale wiem, kto to śpiewa, nie trzeba mnie uświadamiać. Oprócz tego mamy tu i piosenkę wydaną już w 2009 (ft. Lil Wayne) – świetne “Unstoppable”. Jest to jedyna piosenka na tym albumie, która się wyróżnia. Najmocniejszy punkt. Piosenkę poznałam dwa lata temu i do dzisiaj lubię ją tak samo mocno. Oprócz nich mamy tu kiepskie “Oh Yeah (la la la)” z Elephant Man (i pomyśleć, że wspomógł ją na debiucie w świetnym “Whine Up”!) oraz “Party o’clock” z Onassis. Zastanawiałam się, czy nie dać tej drugiej do najlepszych. Utwór momentami przypomina nam, że piosenkarka ma mocny głos, ale całość mnie nie rusza. Podoba mi się jedynie początek, gdzie Kat śpiewa Time to wake up the world (PL: To czas dla świata, by się obudzić). Lubie też momenty, w których wokalistka ‘śpiewa’ da di da di da di da di da di da di da di(tłumaczenie? chyba nie potrzebne). Na płycie znajdziemy też jedną balladę. Piosenka “Be There” ma jednak swój taneczny odpowiednik. Obie wersje są moim zdaniem beznadziejne. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że Kat nagrała takie coś. Produkt, który ani nie przysporzy jej rozgłosu na miarę ostatnich singli Rihanny czy Lady GaGi ani nowych fanów jej talentu.
“Destiny’s Child” to pierwszy krążek girlsbandu z odległej Ameryki. Na czele zespołu stoi Beyonce, ale pozostałe dziewczyny są nie mniej ważne. Na płycie znajdziemy utwory z pogranicza popu i r&b. Wybór gatunków był świetny. Wszystkie sprawdzają się w takiej muzyce naprawdę dobrze. Momentami można usłyszeć i hip hop. Głównie za sprawą zaproszonych gości. W “No, No, No Part 2” oraz “Illusion” pojawia się Wyclef Jean (tak, to ten od “Hips Don’t Lie” Shakiry); w “With Me Part 1” usłyszymy rapera Jermaine’go Dupri a w drugiej części tej samej piosenki (“With Me Part 2”) Master’a P. Swoją drogą nie podoba mi się tworzenie dwóch części jednego numeru. “Destiny’s Child” jest w gruncie rzeczy spokojną płytą. Oprócz oczywiście takich numerów jak “Bridge” czy “Show Me The Way”. Kiedy pierwszy raz przesłuchiwałam ten krążek byłam bardzo rozczarowana, bo po Destiny’s Child oczekiwałam czegoś lepszego (poznałam je za sprawą “Survivor”, więcej o tym w nowym “MadHouse!”). Płyta mnie znudziła. Później spojrzałam na piosenki nieco inaczej. Zobaczyłam, że wolne utwory, mające w sobie coś z muzyki soul, mają dużo uroku. Podoba mi się m.in. “Second Nature”, ale gdyby piosenka była nieco krótsza (trwa 5:10!) dodałabym na początku słowo ‘bardzo’. Lubiłabym “Killing Time”, gdyby wycięli z niego wokal Beyonce. Nie mówię, że Knowles nie umie śpiewać. Umie. Ale w tym numerze te jej ‘przyśpiewki’ trochę mi przeszkadzają. Pozytywne wrażenie zrobił na mnie utwór “Birthday”. Spodziewałam się głupiej pioseneczki w stylu tych, które zazwyczaj śpiewa się na urodzinowych imprezach przy torcie przez mniej lub bardziej wstawionych imprezowiczów, a tu taka miła niespodzianka. Fajny, kołyszący, spokojny numer. Lubie też wspomniane wcześniej “Illusion”. Nie podchodzi mi natomiast “My Time Has Come”, “You’re The Only One” oraz “Show Me The Way”. Jednak i tak najgorsze zostało na koniec. Co robi tu ta zmodyfikowana wersja “Illusion” – “DubiLLusions”? Ta piosenka najbardziej odstaje od stylu Destiny’s Child. Ma w sobie coś z techno.
“Music Box” to trzeci z kolei album utalentowanej wokalistki Mariah Carey. Płyta została wydana w 1993 roku. Z naszej perspektywy – dawno temu. Mi w ręce wpadł dopiero niedawno. Mariah serwuje nam muzykę nieco soulową, nieco z elementami r&b. Dla osób lubiący skoczne, lekkie piosenki, album może być ciężkostrawny. Ja jednak uwielbiam takie dźwięki. Mariah ma cudowny głos. Taki delikatny. Słyszałam, że 5-oktawowy. I umie z tego korzystać. szczególnie w balladach, które wychodzą jej po prostu genialnie. Moje ulubione na tym albumie? Przede wszystkim “Without You”, piękna piosenka przepełniona emocjami. “Hero” podobało mi się od zawsze. Świetna robota. Trzecią i ostatnią balladą na tym krążku, która zdobyła moje serce jest tytułowe “Music Box”. Bardzo delikatne, piękne po prostu. Cóż mogę więcej napisać – dajcie mi to pudełko! Podoba mi się to, że Mariah miała duży wpływ na tworzenie krążka. sama lub z małą pomocą napisała teksty. To sprawia, że płyta jest taka prawdziwa, nie ma tu miejsca na fałsz. Bałam się trochę, że album będzie nudny. Mimo, iż większą część zajmują ballady, Mariah zręcznie wplotła tu i ówdzie szybszy, można nawet powiedzieć – dyskotekowy numer. Przy “Dreamlover”, “Now That I Know” czy “I’ve Been Thinking About You” można potańczyć. Mi jednak z nich najbardziej spodobała się ostatnia propozycja czyli “I’ve Been Thinking About You”. “Now That I Know” zaliczyłabym do najgorszych. Nie podoba mi się też “Anytime You Need a Friend”. Mariah spisała się dobrze, ale odpycha mnie ten chórek. Jakby tu podsumować? Płyta jest na wysokim poziomie, ale nie wiele z niej pamiętam. Poza tym muszę się poskarżyć, że Mariah zasmuciła mnie – dziś takich ballad się już niestety nie nagrywa.