Debiutujące na antenie w 2011 roku amerykańskie talent show “The Voice” szybko stało się hitem ramówki. Dlatego też tak szybko z niej nie zniknęło, zapewniając dziś mieszkańcom USA odrobinę rozrywki już po raz dziewiąty. Wydawać by się mogło, że program ma wszystko, czego potrzeba – profesjonalny team, fanów, ciekawy format. Od lat mimo to brakuje jednego. A mianowicie uczestnika, który ze swoją twórczością dotarłby do słuchaczy na całym świecie. Na razie nikogo takiego się nie doczekaliśmy, ale ta sztuka mogłaby udać się dwudziestoletniej Melanie Martinez. W sierpniu, trzy lata po udziale w “The Voice”, wokalistka zadebiutowała albumem “Cry Baby”.
Zwracająca uwagę niebanalnym (chwilami przypominającym Cruellę De Mon ze “101 dalmatyńczyków”) wyglądem Amerykanka o wygraną w programie walczyła w drużynie Adama Levine’a. Mierzyła się z takimi numerami jak “Seven Nation Army” The White Stripes czy “Toxic” Britney Spears, interpretując ja na swój własny, choć za każdym razem dość podobny pomysł.
Miałam trochę problemów z jednoznacznym sklasyfikowaniem twórczości Melanie. Niby to pop, ale zupełnie inny od tego, który na co dzień dociera do nas z radiowych odbiorników. Nieco alternatywny, a już na pewno bardzo finezyjny, wyrafinowany i zwiewny. Martinez nie daje nam jednak zapomnieć, że wciąż jest młodą, lubiącą wracać do czasów beztroskiego dzieciństwa dziewczyną. Ta jej infantylność i niedojrzałość może starszych słuchaczy uwierać, ale warto otworzyć swoje uszy na muzykę Melanie i razem z nią zanurkować do baśniowego świata “Alicji w krainie czarów”.
“Cry Baby” dzieciństwo przypomina także dzięki tytułom piosenek, choć same teksty utworów do idyllicznych nie należą. Martinez zaprasza nas do swojego “Dollhouse” i przy sielankowych dźwiękach opowiada historię o “perfekcyjnej” rodzinie, częstując przy okazji napojem podanym w “Sippy Cup”. To hipnotyczna kompozycja, w której ponownie rozgrywa się gra pozorów. Trochę rozrywki Melanie próbowała zapewnić nam w nowoczesnym, lecz nawiązującym do cyrkowych klimatów z początku XX wieku “Carousel”, żaląc się, że pogoń za miłością w jej przypadku przypomina kręcenie się na tytułowej karuzeli. Szybko jednak daje sobie z chłopakiem spokój w utrzymanym w średnim tempie numerze “Alphabet Boy”, wytykając mu zarozumialstwo. Temat nieszczęśliwej miłości przewija się także w kolejnej piosence Melanie – intrygującym i bardzo udanym “Soap”, które zwraca uwagę bąbelkowym hookiem i pięknym smyczkowym zakończeniem. W inną stronę zmierza subtelne, romantyczne “Training Wheels”, które – choć o standardowej długości – szybko się nudzi.
Synthpopowo-rhythm’and’bluesowa piosenka “Pity Party”, samplująca przy okazji “It’s My Party” Lesley Gore, zawodzi zwyczajnym refrenem godnym przeciętnej popowej gwiazdki. Następujące po niej beztroskie “Tag, You’re It” zwraca uwagę fragmentami, w których głos Martinez został poddany komputerowej obróbce, przez co chwilami wydaje mi się, że swoje trzy grosze wtrąca Lorde. Jednak to wciąż Melanie, która zaprasza nas na słodkie (może nawet za bardzo) “Milk and Cookies”, dzieląc się swoim sposobem na… morderstwo. Przy tym wszystkim flirtujące z PBR&B “Pacify Her” o wyrwaniu ukochanego z ramion innej dziewczyny to lekka opowiastka na dobranoc. “Mrs. Potato Head”, piętnujące poprawianie urody przy pomocy skalpela, przelatuje w tle ledwie zauważalne. Cały album świetnie podsumowuje udana, wyrazista kompozycja “Mad Hatter”, w której wszystko się wyjaśnia – Martinez to po prostu niezła wariatka.
Dzięki swojemu nieszablonowemu podejściu do muzyki pop Melanie postawić możemy obok takich wokalistek jak Marina & the Diamonds, Natalia Kills czy Kerli (z czasów debiutu). Chociaż album “Cry Baby” wydawać się może przesłodzony, mieniący się laleczkowym różem i aż lepiący się od cukru, równowagę zapewniają szczere, gorzkie historie zawarte w kompozycjach. I to właśnie teksty są największą mocą debiutu Amerykanki. Przede wszystkim dlatego, że napisane są zrozumiałym językiem. Melanie nie bawi się w wymyślanie dziwacznych porównań czy metafor, lecz przedstawia wszystko “oczami dziecka”. Ciekawa jestem, jak dalej potoczy się jej kariera.
Mam tę płytę na rozkładzie aktualnie i musze powiedzieć, że super wyszło. Fajnie nazwane przez Ciebie, że świat został oceniony ‘oczami dziecka’, widać, że cały zabieg zrobiony świadomie,i rzeczywiście ciekawe, czy następna płyta to już będzie bunt nastolatki? ;p Soap to perełka, polecam ten album 🙂
http://lechartz.blogspot.com
Jestem zakochany w tej płycie. Jak dla mnie zasługuje na Grammy! Moi faworyci z “Cry Baby” to “Pity Party”, “Soap”, “Carousel” i “Training Wheels+ :>
Nie słyszałam o tym albumie 😉
NN
Płyty może posłucham, chociaż odrzucają mnie takie wizerunkowe dziwolągi. FKA Twings, Sarsa… Co to jest w ogóle za moda?
Jeszcze nie miałem okazji słuchać tej twórczości. Pierwszy raz słyszę o Melanie Martinez
http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com
Kiedy mówię, że to jedna z najbardziej przeze mnie znienawidzonych gwiazdek, to naprawdę nie żartuję.
Album ‘Cry Baby’ ma dobrą produkcję – sterylną, wypolerowaną, dźwięk ładnie w głośnikach pobrzmiewa. I tyle. Minusy? Przede wszystkim sama Martinez – jest tak sztuczna, pretensjonalna i przerysowana, że to aż boli. I niestety, to nie jest tylko jej wizerunek sceniczny, artystka (?) przenosi to na same utwory, przez co stają się nie tyle odegrane, co po prostu nieznośne. Co tyczy się samej interpretacji, mogę podpiąć także pod sam wokal, który może i jest wyćwiczony, ale jego barwa jest… bezbarwna, nijaka. Jeśli zaś chodzi o teksty, to nie mogę ich do końca pochwalić, bo choć zgodzę się, że łatwe do zrozumienia, to w pewnych momentach zwyczajnie tępe i pozbawione wyobraźni (czego innego można by oczekiwać po tak… intrygującej okładce), a przeklinanie w co drugim zdaniu staje się po kilku piosenkach po prostu żenujące. No i Pity Party – absolutne “the pits”.
Z jednej strony rozumiem, kiedy ktoś nazywa ją Electranie Heartinez, a z drugiej szkoda mi Mariny, która jest za dobra na takie porównanie.
Album jest bogaty w metafory. Czasami prostota i bezpośredniość niektórych piosenek popowych odstrasza, ale w tym albumie przedstawione są bardzo interesująco. Podoba mi się to, że poważną tematykę lekko zasłania dziecięcy wizerunek Melanie. Sądzę, że artystka przeszła w życiu dużo co potwierdzają utwory Dollhouse, Sippy Cup oraz Milion men (która nie trafiła na album) i pięknymi tekstami przekazuje nam swoją historie.