RECENZJA: Felivand “Ties” (2022) (#1328)

Inspiracje twórczością Kali Uchis, Solange i Franka Oceana oraz historia o nieśmiałym nagrywaniu w bezpiecznych czterech ścianach i późniejsze otwieranie się na współpracę z doświadczonymi muzykami i producentami – pochodząca z Australii Felicity Vanderveen długo dzieliła się pojedynczymi utworami zanim gotowa była na przygotowanie materiału na debiutancki longplay. Ten ukazał się przed kilkoma tygodniami.

Artystka stwierdzić musiała, że jej własne nazwisko może okazać się przeszkodą w karierze (ja ciągle zerkałam, jak prawidłowo je zapisać) i przyjęła prostszy pseudonim Felivand. Posługując się nim od 2017 roku sprezentowała nam wiele kompozycji, z których niewielka część zasiliła szeregi albumu “Ties”. Kształt krążek nabrał dzięki zaangażowaniu w pracę nad nim producentów działających wcześniej z takimi artystami jak Nao, Kwabs czy James Blake. Podpowiada to, że sama Felivand zainteresowana była nowoczesnym neo soulem zmieszanym z elektroniką, choć dla mnie “Ties” brzmi jak płyta, na jaką czekamy od Jorji Smith.

Baśniowy, lekki jak piórko wstęp do nagrania “Way Out” przenika za chwilę w rhythm’and’bluesowe dźwięki. Zostawienie pogrywającego w tle pianina było znakomitym pomysłem – piosenka zyskuje elegancki sznyt. Nowocześniej brzmi podbite syntezatorami “Stolen Seats”, choć w takim wydaniu Felivand bardziej podoba mi się w takich trackach jak w niespiesznym, leniwym “Big Little”; harmonijnym, przestrzennym “Lately” czy w końcu “My Cool”, gdzie elektroniczne inspiracje spotykają jazzujące klimaty. Moimi ulubionymi punktami wydawnictwa “Ties” są jednak kołyszące “Butterfly Wings”, w którym wokale Australijki brzmią szczególnie intrygująco, a ona sama emanuje pewnością siebie, oraz nastrojowe, neo soulowe “Where Were You”, które najbardziej z całego towarzystwa sprawia wrażenie utworu podebranego wspomnianej już Jorji. I to spory komplement. Sporo uroku ma akustyczne, minimalistyczne “Not My Way”, podczas gdy “Ripple Effect”, “Seasons” czy “Ride Home” to zanurkowanie w duszniejszych, jazzujących melodiach.

W bieżącym roku mam póki co szczęście na natykanie się na debiuty, które bardzo dużo obiecują. Co z obiecanek takich artystek jak Luna Li, Mallrat czy właśnie Felivand będzie, ciężko na razie stwierdzić. Australijska wokalistka nie przystępowała do nagrywania “Ties” z pozycji nowicjuszki. Miała już niezłe zaplecze i kilka lat doświadczenia. I to na albumie świetnie słychać. “Ties” brzmi jak płyta kogoś, kto przemyślał, w jakim kierunku warto będzie podążyć. Nie jest to album of the year, ale z pewnością krążek, któremu warto poświęcić nieco uwagi.

Warto: Butterfly Wings & Where Were You

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *